Tweetnij Obserwuj @MRGrzegorczyk

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Show na koniec roku.

Dzisiejszą wymianę tweetów pomiędzy Jarkiem Kuźniarem a premierem Tuskiem oceniać można jedynie w kategorii "humorystyczne zakończenia trudnego roku". Nikt przy zdrowych zmysłach, nie wyobrażał sobie bowiem, że w jej efekcie dowiemy się czegoś nowego. Ważne informacje na Twitterze podają przecież tylko ministrowie: Sikorski, Nowak i Graś. Moim zdaniem dlatego, że nie mają dziennikarzom i społeczeństwu w realu nic ważniejszego do przekazania. Nowak nie będzie się przecież na konwencjonalnej konfie tłumaczył z burdelu na kolei a Sikorski, stojąc oko w oko z dziennikarzami nie powie, że zadyma z Lady Ashton, to od samego początku była "dęta lipa" i dupokrytka. 
Abstrahując od nich uważam, że dzisiejszy poranny show miał bardziej służyć pokazaniu, że premier jest nowoczesny, że redaktor Jarek też się zna na rzeczy i nowych socjal mediach, choć nie uniknął wpadek i chyba tylko dlatego, że premier równolegle oglądał TVN24, nie doszło do blamażu. 
Generalnie, niczego konstruktywnego nie można się było spodziewać. Cały spektakl przypominał nieco szumne czaty z prezydentem/premierem (w zależności od fazy księżyca czy "księżycówki") Putinem w Rosji. Nasz był mniej wyreżyserowany ale jednak w konwencji utrzymany.
Nic przełomowego się nie stało. Premier potwierdzał to o czym mówił przez cały 2012 rok, zaklinał rzeczywistość, że w 2013 wszystko będzie dobrze, mówił że chciałby jednostkowo ludziom pomóc ale przecież nie jest od tego żeby pochylać się nad pojedynczymi przypadkami. Donald Tusk znowu pokazał też "lwi pazur" i zapowiedział "rzekomą" rekonstrukcję rządu w połowie 2013 roku. Jak można było przypuszczać, to wypuszczenie Pana Redaktora udało się znakomicie, bo ten rozpoczął trwające przez najbliższe 159 dni dywagacje: a kogo zmieni, a kogo doceni, a kogo powała, a za po powoła, etc.
Obserwowałem jakie było zainteresowanie na Twitterze i ilu było chętnych do zadania pytań. Redaktor Kuźniar z chęci autopromocji pominął wiele ciekawych kwestii jakie pojawiały się w tweetach, ale mam nadzieję, że przykuty czasowo do łóżka premier, pochyli się nad nimi i o ile nie weźmie ich sobie mocno do serca, to choć wzbudzą one w nim refleksję. Najwięcej pytań było o stan gospodarki w 2013 roku i oczywiście jasnym jest, że premier nie mógł  powiedzieć prawdy, czyli że rokowania są fatalne a co gorsza rząd nie wie jak sobie z tym kataklizmem poradzić. Tego oczywiście nikt z ekipy Tuska głośno nie powie. 
Polacy średniego i starszego pokolenie pamiętają dobrze "propagandę sukcesu" i jak się ona zakończyła. Ekipa Tuska zdaje się też zadanie odrobiła i przyswoiła sobie całą gamę zaklęć i przepowiedni, które się niestety nigdy nie spełniają.
Cóż, życzymy premierowi powrotu do zdrowia i "łączymy się w bulu i nadzieji", że w przyszłym roku nie opuści tradycyjnego sylwestrowego meczu z przyjaciółmi z Trójmiasta. A Wam obywatele Rzeczypospolitej - roku, który choć może część z Was poturbuje, to jednak nie znokautuje.
Nie jest optymistycznie? I nie będzie, bo rzeczywistość jest nieubłagana.
Do siego Roku!

piątek, 28 grudnia 2012

Wielki spór o ... Koreę.

... a w zasadzie Koreańczyka.
Psy od dekad kojarzą się nam z policją, przepełnionymi schroniskami a ostatnio z sympatycznym Koreańczykiem. I to wcale nie takim, który w warszawskiej budce sprzedaje mięsne specjały niewiadomego pochodzenia.
"Gangnam style", bo o tym dzisiaj myślę, głęboko podzielił społeczeństwa. Ponad miliard wejść na YouTube to rekord. Osobiście dostałem ten link http://www.youtube.com/watch?v=9bZkp7q19f0 już kilka miesięcy temu od koleżanki ze Szczecina, która chciała żebym poprawił sobie humor. Udało się. Może też był to przytyk do moich umiejętności tanecznych. Tak czy inaczej Psy trafił w niszę. Pastisz teledyskowy z chwytliwą muzyką trafił do wszystkich, na całym świecie.
Boi się go Palikot, który na niedawnej konferencji prasowej twierdzi, że tak duża oglądalność Koreańczyka, zagrażam nam - Europejczykom. To dość zastanawiające, w ustach kogoś, kto nawołuje do olania narodowych symboli dla ponadnarodowego porozumienia. Januszek zauważył pewnie, że jego świńskoryjowe lub penisowe akcje poza krajem przeszły niezauważone a tu jakiś "Koreaniec" ma taką oglądalność w sieci.
Nie zgodził się z nim Marek Siwiec, który jako nr 2 w/w konferencji zauważył, że został do jednego z coverów tego teledysku wklejony. Niestety, google.pl pomimo wielu starań nie ujawniło linku do tego dzieła. Szkoda, bo chętnie zobaczyłbym człowieka "całującego kaliską ziemię" fikającego nieudolnie do całkiem nieźle napisanej muzyki.
Na tym nie koniec kontrowersji z owym teledyskiem związanych. Agencje oburzyły się bowiem, kiedy jeden z chińskich ambasadorów, w nim wystąpił, pomijając zupełnie uczestnictwo amerykańskiego odpowiednika w tymże samym. Co w związku z tym można domniemać? Że Amolom można więcej, bo są tzw. "przewodnią siłą świata"? Dziś rano w TOK FM, Adam Rotfeld stwierdził, że pomimo, iż wielkich gospodarek na świecie jest dużo więcej niż tylko amerykańska, rosyjska i chińska, to nikt nie chce "wziąć odpowiedzialności za światowe bezpieczeństwo". A kto powinien ją wziąć za bajzel jaki USA w międzynarodowym terroryzmie zrobiło? Jeszcze długo nikt nie będzie chciał się brać na garba tematów typy Al-Kaida, 9/11, LondonMetro, MadridMetro etc.?

Lightowo się zaczęło a hardcore'wo zakończło. No cóż, w związku z okresem świąteczno-noworocznych, miało być lekko ale jakoś nie za bardzo wyszło. Przepraszam. W 2013 roku obiecuję, że będę przegięty przez cały rok. Bez względy na porę roku/kalendarza liturgicznego (niepotrzebne skreślić)

piątek, 21 grudnia 2012

Pięciu w ringu

Marketing Platformy Obywatelskiej jest ordynarnie banalny, choć w swej prostocie iście genialny.
Muniek Staszczyk wraz z zespołem T.Love nagrał kilka lat temu utwór pod tytułem "Lucy Phere". Nie będę przytaczał tu jego słów ale słuchając ich dzisiaj muszę napisać jakie wywołały skojarzenia.
Odwieczna walka dobra ze złem, to motyw w sztuce znany i wykorzystywany od dawna. Wszyscy w mig odczytujemy kto w westernie, starsi czytelnicy zapewne ten gatunek filmowy jeszcze pamiętają, jest dobrym charakterem, bo nosi jasny kapelusz a kto złym - to kowboj z czarnym nakryciem głowy. Ten sam schemat panuje również w "Gwiezdnych wojnach" - siły dobra są jasne, zła - ciemne.
Kościół katolicki również wykorzystuje tą metodę od co najmniej kilku stuleci wbijając wiernym w głowę konieczność dobrego życia prowadzące do nieba, strasząc przy okazji piekłem, jako miejscem cierpienia i wiecznego potępienia. Schemat taki sprawdza się od dawna, więc tych dogmatów nikt nie będzie zmieniał. Nawet ci, którzy za młodu niewiele sobie z biblijnych przypowieści robią, gdy nadchodzi jesień życia zaczynają kalkulować czy może jednak nie skorzystać z pojednania z Najwyższym, bo głupio byłoby się skazać na ciągły ogień, smołę i tym podobne inne imponderabilia.
Specjaliści od PR-u skupieni wokół Donalda Tuska dokładnie te mechanizmy znają i od lat budują pozycję swojego pracodawcy na podobnym do opisywanego wcześniej schematu. Starają się, jak potrafią najlepiej, sprowadzić nastroje społeczeństwa, a przynajmniej części centro-lewicowo-liberalnej elektoratu, do strachu przed nieobliczalnym i złym Kaczyńskim i jego partią. Trzeba powiedzieć, że ten który został siłą wcielony w rolę diabła, całkiem nieźle się w niej czuje i nawet jak miał czas żeby ten wizerunek zmienić, przez 2 lata grał swą rolę z taką pasją, jakby liczył na Oscara. Dlaczego? Bo Kaczyński nie jest głupcem i doskonale wie, że jako "czarny charakter" nie dość, że jest stale w pierwszym szeregu w mediach, to jeszcze zyskuje kolejnych wyznawców. Ten samonapędzający się mechanizm polityczny doprowadza jednak do marginalizowania reszty sceny politycznej. Trudno bowiem konkurować na ringu pięciu bokserom. Jest tych dwóch, wagi ciężkiej, którzy okładają się pięściami oraz kilku w niższych kategoriach wagowych, którzy chcieliby się do głównej naparzanki włączyć. Tylko jak mają to zrobić, skoro relacjonujące walkę media skupiają się najchętniej, tylko na głównych siłaczach?
Wydaje mi się, że sposób jest tylko jeden. Trzeba jednego z "mocnej dwójki" znokautować. Jak? To nie jest łatwe, ale wierzę, że znajdzie się w końcu taki, który pośle Kliczkę na deski ale też i taki, który będzie wiedział jak rozbić nasz obecny partyjny dipol. Może się paradoksalnie okazać, że zamiast celować w szczękę lub ucho przeciwnika, lepiej go wcześniej osłabić ciosami na korpus i od czasu do czasu w nerkę.
Ta ostatnia opcja nie jest specjalnie honorowa ale czyż cel, czasami nie uświęca środków?

czwartek, 20 grudnia 2012

Specjaliści Macierewicza vs. eksperci Millera

Antoni Macierewicz ma nowy pomysł aby błyszczeć na szklanym/LCD/LED (niepotrzebne skreślić) ekranie.
Zaproponował publiczną debatę swoich niezależnych specjalistów z członkami i ekspertami komisji Millera. W czasie posuchy politycznej, może to i dobra propozycja tylko nie za bardzo wiem jaki miałby być status takiego spotkania. Co miałoby ono przynieść poza podsycaniem wzajemnych animozji, podważania kompetencji i oskarżania o kłamstwo i celowe wprowadzanie w błąd. Jak niby mieliby rozmawiać na sali ze sobą ludzie, którzy korzystając z tego samego nagrania ostatnich minut lotów z kokpitu Tu-154M i z tego samego raportu Instytutu Zena, Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, wysnuwając całkowicie rozbieżne wnioski? Jak mógłby spokojnie i merytorycznie rozmawiać "specjalista" twierdzący, że obecność śladów TNT na ubiorze ofiar jest dowodem na zamach z tym, który twierdzi, że obecność TNT można potwierdzić na rękach człowieka, który dwa tygodnie wcześniej podał rękę policjantowi po treningu strzeleckim? Takich punktów zapalnych byłoby zapewne co najmniej tyle ile omawianych kwestii ale nie to jest, moim zdaniem, najważniejsze. Jaki bowiem miałby być, oprócz PR-owego oczywiście, efekt takiej "debaty"?
Pomysłodawca, ma zapewne wielką nadzieję, że ustalenia swojego zespołu sejmowego zostaną przyjęte na wiarę, doprowadzą Jerzego Millera do skrajnej rozpaczy, unieważnienia raportu swojej komisji w całości oraz przekazania wszelkich kompetencji Macierewiczowi. Wtedy będzie można powołać nową komisję śledczą, nowych, najbardziej obiektywnych ekspertów i wałkować "temat smoleński" przez następne trzy kadencje polskiego parlamentu. Specjalnie nie piszę "katastrofa smoleńska", bo wtedy będzie to już "komisja badająca przyczyny i sposób przeprowadzenia zamachu na Lecha Kaczyńskiego, dokonanego ostatecznie 10 kwietnia 2010r". Przy okazji będzie można też wykazać, że gdyby ta próba zgładzenia prezydenta byłaby nieudana, to przygotowana była już inna akcja podczas planowanej podróży do USA. Można by też wytłumaczyć dlaczego miało się to stać nad oceanem, no bo przeciez nikt nie chciał robić Obamie dodatkowego problemu.

Chciałoby się powiedzieć, że brniemy w oparach absurdu ale to nie jest adekwatne określenie. To jest istna, gęsta i wszechobecna helowa paranoja. Niech już lepiej nastąpi jutro ten koniec świata, bo wałkowanie stale tych samych bredni staje się trudne do zniesienia.

wtorek, 18 grudnia 2012

Ludzie na ciężkie czasy.

Nie jest dobrze a będzie jeszcze gorzej. Polska już ściągnęła zieloną flagę z masztu. W symbolice plażowej to odpowiednik białej, która oznacza okres szczęśliwości dla wszystkich. I tak mieliśmy więcej szczęścia niż inny, bo zarówno Grecy, jak Hiszpanie i Portugalczycy pomimo dużo bardziej sprzyjającego klimatu i atrakcyjniejszych plaż, gospodarczo są od dawna w głębokim dołku. Teraz nadszedł czas na resztę Europy. Minister Rostowski oczywiście może, i zapewne będzie na nadchodzących miesiącach często zaklinał rzeczywistość ale z samego gadania wzrostu gospodarczego nie będzie.
W takim czasie warto sobie przypomnieć kto ma największe doświadczenie w wyciąganiu Polski z kryzysów. W okresie po transformacji ustrojowej, obojętnie czy się to komuś podoba czy nie, to właśnie SLD, rządzące w latach 2001-2005, wyprowadziło kraj na prostą po latach nieudacznictwa AWS. Nawet liberalni i prawicowi obserwatorzy sceny politycznej przyznają, że czasy rządów Leszka Millera, przy kilku wpadkach, to był czas największych sukcesów gospodarczych i początkiem dobrego czasu dla gospodarki.
Wielu, zamiłowanych w suchych danych, porównując same liczby gloryfikuje PO ale nie biorą oni pod uwagę kontekstu dziejowego i miliardów euro jakie zasiliły polskie inwestycje właśnie dzięki SLD i zakończonych sukcesem negocjacji unijnych. Od tego czasu minęło 10 lat a my znowu stoimy na krawędzi.

Pauza w tym momencie wyszła jakoś naturalnie ... bo smutno mi kiedy widzę i słyszę, jak część towarzyszy, podupadło w wierze. Co rusz, ze znamienitych ust, na szczęście niewielu, słychać głosy, że to źle, tamto niedobrze a jeszcze inne bez sensu. Dochodzę jednak do wniosku, że to odzywają się ci, którzy chcieli już tylko kupony od swojej sławy odcinać. Swego czasu na salony się dostawszy, w mediach brylując, do ciężkiej pracy nie przywykłszy, a o swoje posady się bojąc, nowych mrówek-robotnic szukają.
Niektórzy nawet w świetle nieodłącznych jupiterów i flaszy, na kolegów się obrażając, z plwociną na ustach odchodzą z partyjnych szeregów ... ale może to i lepiej, bo im więcej takich bezideowców z naszych szeregów zniknie, tym lepiej dla wszystkich. Mniejszy ciężar do noszenia będzie, bo tacy to ani nie pomogą a szkodzą tylko. Teraz tylko trzeba dać dobrą zmianę, postawić na ludzi z energią i z umiejętnością gry zespołowej, z wizją i wolą zwycięstwa a wiem, że takich w naszych szeregach nie brakuje. Trzeba się wziąć za mówienie głośno, co chcemy dla społeczeństwa zrobić, bo nadchodzący kryzys będzie trudny dla wszystkich ale to my mamy patent na skuteczne działanie i poprawę sytuacji. Trzeba pokazywać, że już raz wyciągnęliśmy Polskę z gospodarczego dołka i że teraz też wiemy co i jak trzeba zrobić, żeby się światowym trendom nie dać. Trzeba wreszcie pokazać, że nie jesteśmy obciążeni przeszłością, nie musimy za nic przepraszać a tylko iść do przodu. Musimy wreszcie pokazać ludziom wokół nas, że nam na nich zależy i to już dzisiaj a nie tylko wtedy kiedy przychodzą wybory i chcemy żeby to przy naszym nazwisku postawić krzyżyk. Jeśli nie zrozumiemy tego już dzisiaj, krzyżyków przy naszych nazwiskach może być więcej ... ale nie koniecznie na kartach do głosowania.

sobota, 15 grudnia 2012

TVPO rządzi

Nie od dziś wiadomo, że kto jest w mediach ten żyje. Chodzi oczywiście o życie polityczne. Dziś, dzięki sprawdzającej się od pięciu lat zasadzie, że Platforma Obywatelska bryluje w sondażach dzięki walce z Prawem i Sprawiedliwością, odbywa się kolejna odsłona zawłaszczania mediów.
Partia Kaczyńskiego nie za bardzo w tej sprawie protestuje, bo dzięki stałej obecności w mediach, jest stale obok swojego rywala. Mnie osobiście dziwi, że nie dość mocno zareagowała na przejęcie "Rzeczpospolitej" przez ludzi przychylnych Tuskowi i jego ministrom, ale widać kość jaką w tym czasie rzucili im na pożarcie PR-owcy premiera była bardziej smakowita.
Tak czy inaczej, partie spoza tego układu, są albo na marginesie mediów albo w ogóle w nich nieobecne. Najlepszym przykładem na to jest przedwczorajsza uroczystość 10-cio lecia zakończenia negocjacji z Unią Europejskiej, dającej nam ostatecznie akces do bycia jej pełnoprawnym członkiem. Data, moim zdaniem, bardzo ważna, bo dająca Polsce możliwość ciągłego rozwoju, powiedzmy to otwarcie, za niewłasne pieniądze, ale przede wszystkim przy szerokim wsparciu międzynarodowym.
Ci, którzy obserwują politykę od lat pamiętają jaka była radość, kiedy zespół negocjacyjny pod przewodnictwem ówczesnego premiera, Leszka Millera, obwieścił wiktorię. Nowe pokolenia się jednak o tym nie dowiedzą, bo polityka informacyjna rządzącej dziś PO jest taka: pokazujemy tylko nasze dokonania albo bzdety zupełnie dla obecnej polityki nieważne. Może jest to następstwo tajnego spotkania Donalda Tuska z Inkami w Peru? Zapewne pamiętacie ten moment, bo wszystkie stacje pokazywały go w maju 2008r. do znudzenia. Czy ówcześni gospodarze, potwierdzili premierowi datę końca świata? Chyba tak, bo "nasz gwiazda Peru" zachowuje się, jakby po nim świat miał już nie istnieć. To, że inne partie polityczne, poza walczącymi w klatce, nie mają możliwości zaprezentowania się w publicznej telewizji, to nie dość, że skandal to jeszcze złamanie wszelkich standardów demokracji. Nie może tak bowiem być, aby partia rządząca eliminowała całą konkurencję z mediów. Gdzie jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? Czy nie widzi co się dzieje w programach, które istnieją dzięki pieniądzom całego społeczeństwa? Jak konkurencja polityczna ma prezentować swój program, kiedy za pieniądze podatników lansuje się tylko jedna partia i potrzebny jej "wróg"? Tak źle w publicznej telewizji jeszcze nie było!
Od dłuższego czasu twierdziłem, że "media kochają krew, mięcho i trupy" ale dziś będę musiał ten sąd nieco przemodelować - "media kochają krew, mięcho i trupy, które są na rękę Tuskowi".

piątek, 14 grudnia 2012

Pozer Janusz

Dziś Ameryki nie odkryję - Palikot to POZER!
Wszyscy pamiętamy jego eventy, prezentowane w nich gadżety, słowa, gesty. Tragiczne jednak jest to, że jego cynizm ewoluuje. Kilka miesięcy temu, kiedy słupki poparcia zaczęły maleć wybrał się Janusz na Ukrainę, żeby się pochylić nad losem Julii Tymoszenko. I zrobił to w świetle kamer, błyskach fleszy, szeleście gazet, które podały tę informację. Tak szybko jak wpadł na pomysł, by się nieco ogrzać przy "gorącej" wtedy byłej premier, tak szybko o całej sprawie zapomniał. Naiwni tylko myśleli, że ten gest mógł znaczyć więcej niż nieudolne zaciągnięcie się blantem na wiecu "Wolnych Konopi". Hetman z Biłgoraja, jako typowy egocentryk, zajmuje się tylko i wyłącznie sobą, "ja" odmienia z taką samą lubością jak Jarosław Kaczyński słowo "wolność" na nocnych wiecach z pochodniami. I może sobie to robić, bo Polska wolnym krajem jest. Wykorzystywanie jednak, do gry politycznej, choroby ludzi starych, nie dość, że jest moralnie wątpliwe - choć polityka akurat tego zwrotu na "m" w swym słowniku nie ma - to w wykonaniu Palikota zwyczajnie śmieszne. Oto bowiem, "nowy bożek pseudolewicy" 13 grudnia 2012 roku odwiedza w szpitalu generała Jaruzelskiego. Dla ostatniego to gest zapewne miły, tylko czy ma świadomość jak bardzo cyniczny?

środa, 12 grudnia 2012

Kolej na Nowaka


W niedzielę minister Sławomir Nowak z dumą od rana tweetował, że nowy rozkład jazdy został wprowadzony, kolejek nie ma, generalnie chyba pierwszy raz w ostatniej historii się udało. Wszyscy pamiętamy bowiem dantejskie sceny sprzed lat, zafrasowaną minę Cezarego Grabarczyka i ostatecznie wielki bukiet kwiatów, gdy nie udało się go odwołać ze stanowiska.
Fakt, niedziela była w miarę spokojna. Choć wieczorem już sytuacja zaczęła się komplikować, to jednak apogeum problemów nadeszło w poniedziałek. Dyspozytor na Śląsku wysłał pociągi w zupełnie innych kierunkach niż zostały zaplanowane. Gdy odkryto błąd, okazało się, że jego sprawca zniknął. Nie chcę dociekać gdzie się podział i jak odreagowywał stres ale faktem jest, że narozrabiał zdrowo.
 
Pięknie zaczyna się też środa. Koleje Śląskie odwołały 92 kursy, do g.14.00 nie obsługiwane będą połączenia np. z Częstochowy, Kędzierzyna-Koźla, Strzelec Opolskich. Przewoźnik kompletnie nie radzi sobie z sytuacją i poprosi o pomoc Przewozy Regionalne. Wstępnie na miesiąc. Te ostatnie są w stanie przejąć zaledwie 20% feralnych połączeń. Co zresztą? Póki co nie wiadomo.
To bardzo zastanawiające, że tak strategiczny obszar, jak transport osobowy w gęsto zaludnionym terenie przekazywany jest spółce samorządowej bez sprawdzenia jej wiarygodności a przede wszystkim przegotowania do wykonania tak specjalistycznej usługi.
 
Jak widać, resort transportu jest mocno feralny a kolejni ministrowie, nie mają pomysłu jak wyjść z impasu. Swoją drogą, skąd bierze się konieczność zmiany rozkładu jazdy właśnie w grudniu? Na naszej szerokości geograficznej, w tym okresie, na ogół panuje zima – pada śnieg, temperatury spadają poniżej zera, słońce świeci tylko z rzadka a ludzie w związku z tym mają obniżony próg wytrzymałości na paranoiczne sytuacje.
Tak czy inaczej, po niedzielnym dobrym humorze ministra Nowaka śladu zapewne nie ma. I bardzo dobrze, bo to co się dzieje na Śląsku i Opolszczyźnie to skandal.

wtorek, 11 grudnia 2012

Sikorski na kolanach

Rosjanie nie chcą zwrócić Polsce wraku Tu-154M. Nie zrobią tego, bo oficjalnie, nie zakończyło się ich śledztwo i znając życie, nie prędko się skończy. Po dwóch latach permanentnego sporu o przyczyny i okoliczności wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku jasnym jest, że lista zaniechań i zaniedbań jakich dopuścił się rząd w wyjaśnianiu tej sprawy, jest pokaźna. Niestety prym wiedzie tu znowu, kierowane przez Radosława Sikorskiego, Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Już przeboleliśmy "niefortunną" identyfikację zwłok prezydenta Kaczorowskiego i nieobecność ministra na jego powtórnym pochówku a tu jak Filip z konopi wyskakuje Sikorski i przyznaje się na arenie międzynarodowej, że zarówno on jak i jego pracownicy są bezsilni/bezradni/nieudolni (niepotrzebne skreślić). To, że w konfrontacji dyplomatycznej z Federacją Rosyjską mało kto ma szanse powodzenia, to fakt, ale ogłaszanie tego wszem i wobec to jakieś novum żeby nie powiedzieć kuriozum.
Jako obywatel Rzeczypospolitej Polskiej czuję się jednak wyjątkowo niekomfortowo, gdy konstytucyjny minister chowa się pod spódnicą szefowej unijnej dyplomacji i prosi ją o wstawiennictwo w tej sprawie. A co niby Cathy Ashton może w tej sprawie zrobić? Podczas szczytu Unia Europejska - Rosja, może jedynie tę sprawę podnieść ale i tak usłyszy od Ławrowa dokładnie to samo co Sikorski.

Nie jestem dyplomatą ale wiem, że jeśli ważnych spraw nie daje się rozwiązać wprost, to trzeba szukać innych dróg. Oczywiście nie dowiemy się co ministerstwo do tej pory zrobiło aby wrak sprowadzić do Polski, ale faktem jest, że go w kraju nie ma. I to jest poważny błąd, bo wielu specjalistów i pseudospecjalistów mogłoby go sobie obejrzeć, obwąchać, polizać, zobaczyć, że nie ma śladu po wybuchach etc., po zakończeniu śledztwa, pocięłoby się go na kawałki i sprzedawało jako narodową relikwię, a tak mamy niekończąca się odyseję domysłów, plotek i konfabulacji.

Wszyscy wiemy, że Radek Sikorski nie panuje nad resortem i nie ma miesiąca kiedy nie dowiedzielibyśmy się o kolejnych karygodnych zachowaniach pracowników MSZ. Nie wiedzieć dlaczego, upodobali oni sobie białoruską opozycję, którą systematycznie demaskując, osłabiają. Ale czego niby mielibyśmy się spodziewać po zespole kierowanym przez człowieka, który "wieży", że dobrych "perfumów" w "Rzeczpospolitej" (pisownia oryginalna) kupić się nie da.

środa, 21 listopada 2012

Rzeczpospolita nasza kochana

Doskonale wiecie, że uwielbiam na rzeczywistość patrzeć z innej strony. Dziś też spojrzę.
Miałem się na temat "bombowego Bruna" nie wypowiadać, ale dzisiejszy ranny tekst usłyszany w "Trójce" niemal mnie do komentarza zmusił.
Redaktor kilka minut przed siódmą wypowiada takie oto zdanie: "Nawet "Rzeczpospolita" wysoko oceniła działania ABW w tej sprawie". Hmmm ... w sumie, mogło to dziennikarza przeglądającego prasę w porannym programie zaskoczyć. Zabrzmiało to bardzo szczerze w jego ustach.
I tu, według mnie, pies jest pogrzebany. Dzisiaj Rzepa, ze swoimi nowymi władzami naczelnymi, może/chce chwalić działania służb. Za chwilę skończą się krytyczne wobec rządu i poszczególnych ministrów artykuły a wszystko dlatego, że Gmyz z Wróblewskim dali się podpuścić do wydrukowania tekstu "Trotyl we wraku Tupolewa", Talaga sprawnie ich do tego zmotywował a Hajdarowicz ostatecznie za to wykopał.
Przy okazji właściciel Rzepy wywalił z pracy także Staniszewskiego, który o dziwo, optował za nie puszczaniem feralnego tekstu do druku a przynajmniej nie w tym momencie oraz Marczuka, którego w ogóle wtedy w redakcji nie było, bo przebywał na urlopie i zajmował się chorym ojcem.
Co połączyło zatem opisaną powyżej czwórkę, bezrobotnych już teraz dziennikarzy? Okazuje się, że wszyscy oni pisali i publikowali na łamach "Rzeczpospolitej" teksty ośmieszające działania Ministerstwa Spraw Zagranicznych i samego Radka Sikorskiego. Panowie mieli czelność wytykać resortowi przede wszystkim karygodne, żeby nie powiedzieć debilne, ruchy wobec opozycjonistów białoruskich.
W każdym normalnym kraju, za same już naciski na gazetę żeby niewygodnych ministerstwu nie drukowała, minister powinien się podać do dymisji. W Polsce nie dość, że nawet nikt na takie rozwiązanie nie wpadł, to jeszcze, zaryzykuję ukucie tej teorii spiskowej, zaszczepił niewygodnych dziennikarzy pomysłem niedorzecznym a potem doprowadził do ich zwolnienia.
"Grzegorczyk zwariował" - powiecie. Może ... ale weźcie pod uwagę jeszcze dwa szczegóły. Primo - Graś jest kumplem Hajdarowicza od czasów studenckich i nie ma problemu, żeby się z nim na rozmowy wybierać o g. 01.30 w nocy na ul. Wiejskiej w Warszawie. Sekundo - Talaga z Sikorskim, Radkiem Sikorskim, o polityce i nie tylko rozmawiają przy wybornym winie, i to wcale nie tak rzadko.
Dobrze, ale co z tym wszystkim wspólnego ma nasz "wybuchowy Bruno"? On nic ale czas, w jakim o jego zatrzymaniu i szczegółach działalności poinformowano, już taki przypadkowy nie jest. Powtórzę raz jeszcze, w normalnym kraju, wszelkie ataki na niezależność IV władzy kończą się dla inicjatorów marnie. A w Polsce? Późnym wieczorem ukazuje się artykuł z opisem mechanizmu takiego działania w internecie, wśród użytkowników Twittera zaczyna wrzeć, robi się późno więc komentatorzy idą spać a na przebudzenie mają już żółte i czerwone paski w porannych programach publicystycznych.
Pies z kulawą nogą już o sprawie cichego przejęcia Rzepy już nie mówi, bo przecież stała się wielka narodowa tragedia a zarazem sukces wielki - schwytano niedoszłego zamachowca, na podstawie zeznań samych anonimowych świadków, czytaj - agentów ABW prowadzących Brunona od ponad roku.
Wcześniej w moim tekście pojawiło się nazwisko Marczuk, teraz muszę je powtórzyć, bo nasuwa mi się porównanie z panią noszącą takie samo nazwisko, z inną panią o nazwisku Sawicka oraz nieżyjącym już Andrzejem Lepperem. Nie mam dowodów aby te sprawy łączyć ale intuicja podpowiada mi, że kierunek myślenia jest dobry. Ciekawe jednak ile jeszcze, współpracownicy premiera, mają takich "historii" na podorędziu aby je odpalać w najbardziej dla nich odpowiednich momentach.

Do niedawna, takie akcje serwowali nam twórcy z Hollywood, dziś reżyserują je ci, którzy powinni krajem rządzić. I jak tu nie wierzyć w słowa Mira, że "Polska to ...".

czwartek, 15 listopada 2012

Dlaczego PO toleruje faszyzm w Polsce?


To proste, bo jeśli nie ma się nic do zaproponowania społeczeństwu, to wygrać można tylko na strachu przed skrajnym przeciwnikiem.
Ta metoda zdała już egzamin dwukrotnie i będzie eksploatowana w dalszym ciągu. Dziś jestem niemal pewien, że Cezary Gmyz został wmanewrowany w napisanie swoich bredni, jeśli nie na zlecenie, to na pewno za cichą zgodą Donalda Tuska. Przetrzymanie, feralnego 30 października, niemal 10 godzin do pierwszej konferencji premiera, miała służyć temu żeby się prawica zapaliła, nakręciła, wyrzygała wszystko co na wątrobie się uzbierało a na koniec żeby została sprowadzona przez Donalda do parteru. Przy okazji udało się kilku niewygodnych krzykaczy uciszyć. Znamienne jest również, że jakoś politycy obozu rządzącego nie spieszyli do napiętnowania języka jaki był przez prawicę tego dnia jeszcze mocniej akcentowany niż zwykle.
Podobnie sprawa ma się z ONR i Młodzieżą Wszechpolską. Wszyscy wiedzą, że to organizacje skrajnie nacjonalistyczne i faszyzujące, ale będą przez władze hołubione, bo tylko na ich tle, PO będzie się jawiła jako alternatywa dla przyszłych wyborców. Nawet PiS ma teraz problem, bo biorąc pod skrzydła rodzący się Ruch Narodowy, pozycjonują się w zasadzie już za prawą ścianą sceny politycznej. Odcinając się jednak wystawi się na oskarżenie o sprzeniewierzenie ideałów narodowo-wolnościowych.
Tak czy inaczej, tolerowanie faszyzmu ze względu na partykularne interesy swoich ugrupowań jest bardzo niebezpieczne i oby nie obróciło się przeciwko tym, którzy nie widzą dziś takiego problemu. Nie kieruje mną teraz nadmierna miłość bliźniego ale zwykły niepokój o demokratyczny ład naszego państwa. Wczoraj Winnicki nawoływał do obalenia "republiki okrągłostołowej" a jutro jego fanatyczni wyznawcy zabawią się w polskich Breivików.
Ciekawe co wtedy powie Jarosław Gowin? Choć to nie jest akurat najlepszy przykład, bo analizując jego ostatnie wypowiedzi, wydaje mi się, że bliżej mu do ONR-u niż do liberalnej partii jakiej póki co jest członkiem.

czwartek, 25 października 2012

Sezon na ekshumacje

Moje podejście do śmierci i zwłok dalekie jest od polskiej średniej.
Bliscy wiedzą, że po nagłym zejściu mają udostępnić wszystkie moje organy do przeszczepów a pozostałość spalić i najlepiej rozsypać na łące. Oczywiście może się im to nie udać, bo nasze prawo póki co tego zabrania.
Z takim podejściem do śmierci i zwłok, wszystkie dotychczasowe rewelacje o prawdopodobnie zamienionych ciałach ofiar katastrofy smoleńskiej brzmiały nie dość, że nierealnie to jeszcze niewiarygodnie. Nieprawdopodobnym wydawało mi się, że pomimo krótkiego czasu od katastrofy, rzekomego tabuna patomorfologów, przedstawicieli rodzin, lekarzy medycyny sądowej i innych specjalistów oraz użycia najnowszych metod ustalania DNA szczątków, można było bez stuprocentowej pewności dopuścić do zamknięcia trumien i przybicia do nich tabliczek. Przecież na miejscu byli urzędnicy polskiego rządu, którzy wszystkiego mieli dopilnować, bo w końcu wszyscy wiedzieli, z jakimi ofiarami mieliśmy do czynienia. Daleki jestem od gradacji ważności żywych a tym bardziej zmarłych, ale przecież byliśmy w apogeum tzw. wojny polsko-polskiej. Wiadomo było, że prawica z Jarosławem Kaczyńskim na czele, będzie się czepiać najdrobniejszych szczegółów i piętnować wszystkie niedociągnięcia w kwestiach związanych z katastrofą. Przez myśl by mi nie przeszło, że Ewa Kopacz i Tomasz Arabski mogli zezwolić na transport trumien ze zwłokami nie mając pewności co do prawidłowej ich zawartości.
Dlatego też słysząc o pierwszych ekshumacjach, odczułem głębokie zniesmaczenie, działaniem pełnomocników rodziny Anny Walentynowicz. Jakie miałoby mieć znaczenie kto w tym grobie leży? Pamięć modlących się i wspominających panią Annę i tak będzie skupiona na jej duchu a nie na rozkładającym się w ziemi ciele. Poza tym, taka koszmarna pomyłka nie mogła się przecież wydarzyć.
Wiadomość o potwierdzeniu się fatalnych przypuszczeń, nasunęła jednak inną myśl. Jedno z praw Murphy'ego mówi: "Jeżeli coś wydarzyło się raz, to może się zdarzyć po raz drugi - jeśli wydarzyło się dwa razy, to trzeci jest nieunikniony". Jako jednostka obdarzona większą niż statystyczna, zdolnością komplikowania wszystkiego, oczami wyobraźni zobaczyłem zobaczyłem w niedalekiej przyszłości kilkanaście a nawet kilkadziesiąt ekshumacji, bo przecież nie jest powiedziane, że wszystkie wytypowane do tej czynności pary da się w grobach odmienić. Wizja taka, zrazu wydawała się zbyt fantastyczna, bo przecież tliła się gdzieś na dnie nadzieja, że "państwo zdało jednak egzamin" wiosną 2010r.
Dzisiaj, kiedy już prawie na pewno wiadomo, że grobowiec prezydenta Kaczorowskiego wypełniało nie jego ciało, powyższa wizja zaczyna się materializować. Oczywiście pamiętam przemówienie Seremeta, tego od prokuratury, który mówił, że w kolejce do sprawdzenia czekają jeszcze dwie pary denatów i dzisiaj się okazało, że przynajmniej w przypadku jednej, mogę powiedzieć "bingo".
Przepraszam za słownictwo jakiego używam, ale zniżyłem się właśnie do poziomu na jakim działają nasi urzędnicy państwowi. To, czego jesteśmy świadkami dzisiaj, świadczy o kompletnym tumiwisiźmie polskich służb. Po trzeciej, pozytywnie zakończonej, serii ekshumacji, będę gorącym orędownikiem sprawdzenia zawartości wszystkich trumien jakie z Moskwy przyjechały.
Może to będzie koszmarne co teraz napiszę, ale jeśli okaże się, że w którejś znajdują się szczątki Jolanty Szymanek-Deresz, to odpowiedzialnych za taki stan rzeczy, powinno się postawić pod sąd polowy i po krótkim procesie rozstrzelać. Będzie to bowiem ostateczne świadectwo na to, że nie dość, że rząd Donalda Tuska ma nas wszystkich w dupie, to jeszcze uważa nas za bandę idiotów, którzy nie potrafią zliczyć do dziesięciu.


środa, 24 października 2012

Biskupa Mucha

Dzisiaj popołudniu dowiemy się co się dalej będzie działo z ministrą Muchą.
Moim skromnym zdaniem, piękna Joanna doskonale obserwuje otaczający ją świat i wyciąga świetne wnioski. Patrzy sobie bowiem ministra na to co się stało "zalanemu jak Narodowy" biskupowi i dokładnie kopiuje jego zachowanie. Klecha wyrżnął w słup, przyznał się, że był "pod wpływem alkoholu", choć w jego przypadku to raczej eufemizm, oddał się do dyspozycji Benedykta nr 16 i na dodatek zaproponował sądowi karę za swój niecny uczynek. Latami bez prawa jazdy się nie martwi, bo dostał już nową limuzynę z kierowcą, 20 godzin pracy z alkoholikami w miesiącu, to powiedzmy sobie szczerze, szczyt upierdliwości nie jest a ewentualną karę pieniężną i tak wierni zapłacą. Na dodatek już został obwołany herosem i zapewne będzie kandydował w przyszłym roku do tytułu "Zwykły bohater".
Nasza piękna ministra oczywiście korbą na Narodowym kręcić nie mogła ale nic nie przeszkadzało żeby zadzwoniła do swojego kumpla z NCS i powiedziała po cichutku: "Co wy tam, qrwa, wyprawiacie? Chcesz żeby mnie ze stołka wywalili?" Jak się połapała, że to jej resort odpowiedzialny jest za to, że cały kraj stał się pośmiewiskiem w piłkarskim świecie, zapadła się pod ziemię i myślała, że sprawa ucichnie. Nie ucichła więc oddała się Mucha do dyspozycji swojego szefa. Jakby jeszcze wymyśliła sobie jakąś karę, na przykład codzienny, godzinny jogging z elektoratem PO ulicami Warszawy, to zapewne sędzia Tusk, pogroziłby palcem, na propozycje sztrafu przystał a w blasku kamer powiedział, że tak w zasadzie to on był winny i co? Ma się podać do dymisji? Ludziska by się pośmiały, po remisie z Albionem i tak większości ciśnienie już zeszło i byłoby git.
A tak pół Polski i absolutnie wszyscy dziennikarze polityczni czekają z napięciem w członkach na to "co powie tata". Asia zapewne już wie ale, że słabo twitterowa jest to wcześniej nic nie powie.

A swoją drogą, to genialne jak zmieniły się standardy informacyjne w kraju. O tym, że się Mucha Tuskowi oddała, świat dowiedział się z Twittera. Sławek minister Nowak też sobie Twitter umiłował do przekazywania zawsze dobrych wieści. Nawet Radek zagraniczny Sikorski się z dziennikarzami rzadziej spotyka a za to z umiłowaniem znad talerza w restauracji ćwierka.
Cóż, znak czasu to?

wtorek, 23 października 2012

Co dalej z tym "in vitro"?

Episkopat grozi zwolennikom anatemą, środowiska ultrakatolickie się gotują ze swoją morderczą retoryką, prawa strona sejmu liczy na kolejne zwycięstwo i podzielenie PO ... a Donald Tusk przesuwa w sprawie "in vitro" skoczka i mówi "szach". Ogłasza bowiem na konferencji prasowej, że refundacje będą przeprowadzane ze środków Ministerstwa Zdrowia.
Posunięcie świetne, o ile nie genialne, bo całkowicie pomija parlament. Nie będzie wielogodzinnej dyskusji, posłowie nie będą musieli prężyć muskułów i karków, nie będą musieli głosować niezgodnie ze swoim sumieniem albo wyłamywać się z dyscypliny klubowej. To ostatnie szczególnie byłoby bowiem nie na rękę koalicji rządowej, w której, jak udowodniły głosowania w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, zdania są najbardziej podzielone. Po co pokazywać gawiedzi, że Platforma Obywatelska pęka w szwach a Polskie Stronnictwo Ludowe jest bardziej konserwatywne niż paprykarz szczeciński.
I wszystko byłoby pięknie gdyby nie kilka szczegółów. Obecnie w Polsce jest ponad milion dwieście tysięcy par, które mają problemy z poczęciem dziecka i w związku z tym się leczą, ponad piętnaście tysięcy przypadków już teraz jest zakwalifikowanych do przeprowadzenia zapłodnienia metodą "in vitro" a my słyszymy, że do końca roku 2014 ministerstwo zamierza zrefundować częściowo jedynie pięć tysięcy takich zabiegów. Przy czym sformułowanie "częściowo" najprawdopodobniej odgrywa największe znaczenie. O ile bowiem premier Donald Tusk, mówił wczoraj ładnie, pewnie i przekonująco, o tyle przyciśnięty przez dziennikarzy chwilę później Bartosz Arłukowicz, wił już się jak piskorz aby żadnych wiążących deklaracji nie poczynić. Ważnych jest bowiem kilka kwestii. Po pierwsze - jaki procent zabiegu pokryje NFZ? Po drugie - czy będzie to zam tylko zabieg zapłodnienia pozaustrojowego czy równie kosztowna kuracja przygotowawcza? I po trzecie - kto będzie mógł skorzystać z refundacji? I tutaj kryteria nie są takie oczywiste, bo jak doszły mnie głosy ze środowisk zbliżonych do NFZ, może się pojawić zapis, że z programu zostaną skreślone kobiety, które przed nieudanym zajściem w ciążę używały hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Wydaje się wam to śmieszne? Mi również, ale osoby znające dużo lepiej zasady działania naszego zdrowotnego molocha, wcale się z takiego pomysłu nie natrząsają.
Nie śmieją się też chorzy na cukrzycę, bo po ostatnich ruchach, a w zasadzie bezruchach ministra w sprawie leków, nie mają gdzie kupić insuliny. Mogą oczywiście nabywać ją poza granicami kraju ale większość z nich, na taką ewentualność, po prostu nie stać. Jeden z chorych z Krakowa zawiadomił nawet prokuraturę "iż Bartosz Arłukowicz, Minister Zdrowia mógł popełnić przestępstwo z art. 160 par. 1 oraz 231 par. 1 Kodeksu karnego polegające na narażeniu chorych na cukrzycę, wskutek niedopełnienia obowiązków, na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez to, że podległy mu resort zdrowia od początku 2012 r. nie zabezpieczył wymienionym chorym właściwych insulin." Przesłuchani zostali pierwsi świadkowie, zostaną zapewne przesłuchani następni ale jaki będzie finał tej sprawy? 
Inny tragiczny przykład działania machiny NFZ, to chorzy na czerniaka z przerzutami. Terapia nowym lekiem o nazwie Yervoy, jest skuteczna ale droga - kosztuje ok. pół miliona złotych. W normalnych warunkach, nie jest ona refundowana, ale chorzy mogą się starać o tzw. chemioterapię niestandardową. Cóż jednak z tego, jak w 2011 roku nie wydano na nią ani jednej zgody a w tym roku w kwietniu, po lekkiej korekcie przepisów, które i tak nadal są bardzo mętne, jedynie krakowski oddział NFZ wydał cztery takie zgody. I to jedną choremu, który półtorej miesiąca wcześniej zmarł.

Jak mówi mój znajomy - "Ważnych spraw dla chorych nie załatwia się w świetle kamer ... a te medialne i tak umrą w gąszczu przepisów". To smutna konstatacja, którą dedykuję wszystkim entuzjastom wczorajszego wystąpienia Donalda Tuska o refundowaniu "in vitro" ze środków Ministerstwa Zdrowia. Zaczekajmy na szczegółowy zestaw warunków jakie trzeba spełnić aby się na taki CZĘŚCIOWY zwrot kosztów załapać.

Mam znajomych, którzy przez koszmar związany z "in vitro" przeszli. Nie miałem nigdy odwagi ich zapytać, ile na niego wydali, ale gdy widzę ich uśmiechniętą Oleńkę, wiem, że starania te były warte wszystkich pieniędzy.
Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia co moi ziomale.

poniedziałek, 22 października 2012

Trudne słowo - dopuszczalność

Czy ja jestem idiotą czy nikt w Polsce nie potrafi odparować katoprawicowej propagandzie?
Od dłuższego czasu słyszymy argument, że ustawa pozwala na zabijanie niepełnosprawnych płodów do 12 tygodnia. Wszyscy niemal posłowie maja gęby pełne argumentów, że to niehumanitarnie, że niepełnosprawni też mają prawo żyć, że kto będzie w przyszłości zdobywał medale na paraolimpiadach etc.
A ja się pytam - gdzie w ustawie jest napisane, że płód, zdiagnozowany jako w przyszłości niepełnosprawny, TRZEBA będzie usunąć (czytaj: zabić)? No nie, zapis mówi o DOPUSZCZALNOŚCI przeprowadzenia aborcji a to w moim rozumieniu jest furtką aby to rodzice zadecydowali co zrobić. Zakładając, że w Polsce jest znakomita większość praktykujących katolików, obojętnie czy jest to prawdą czy nie, to chyba problemu być nie powinno.
Dlaczego zatem nie dać możliwości usunięcia upośledzonego płodu tym, którzy wiedzą, że tego problemu w przyszłości nie udźwigną? To oni będą musieli nosić brzemię tej decyzji do końca życia ale jeśli taką decyzję podejmą, to uszanujmy ją.
Dlaczego w XXI wieku zgadzamy się na tworzenie sytuacji zero-jedynkowych, w których nie masz szans podjęcia suwerennej decyzji?
Czy środowiska katolickie, uważają swoich braci i siostry w wierze, za stado odmóżdżonych baranów, które nie potrafi podjąć dobrej decyzji i trzeba im stale wszystkiego zakazywać? Jest przecież Dekalog, jeśli już Kodeks karny nie stanowi czynnika hamującego, który stanowi znakomity drogowskaz dla wierzących.
Zakładam, że gdyby Najwyższy tworzył istoty, które nie potrafią podejmować samodzielnych kroków, to nie trudziłby się w konstruowanie tak skomplikowanego organu jak mózg.
I choć to podejście trochę z nie mojej bajki, to nie rozumiem tych którzy w nie wierzą.

niedziela, 21 października 2012

Quo vadis, Rysiu?

Swego czasu usłyszał Palikot od Tuska taki oto tekst: "Janusz, dość już tego stania w przeciągu". Krótko po nim premierowy błazen wygłosił płomienne przemówienie, wystąpił z partii i rzucił mandatem poselskim.
Trochę wcześniej hetman z Biłgoraja zaczął mamić kolegę posła Kalisza wizją wspólnej drogi, stworzenia nowej jakości na lewicy. Do tria, bo nie wiadomo dlaczego, ale wszystkie nieszczęścia uwzięły się żeby chodzić trójkami, zaprosili Bartosza Arłukowicza. Ten ostatni wolał jednak wróbla mieć w garści niż gołębia na dachu. Wziął tekę ministra zdrowia od Tusku, bo strasznie już ona Kopaczowej ciążyła i w zasadzie wsadził się na minę z mocno opóźnionym zapłonem. Cóż, są czasami ludzie, którzy jak już sobie wbiją do głowy, że byliby dobrymi prezesami/ministrami/dyrektorami (niepotrzebne skreślić), to nawet jeśli żadnych kwalifikacji po temu nie mają, to i tak prędzej czy później dopną swego. Szkoda społeczeństwa/firmy/pracowników (znów niepotrzebne skreślić) jest bez znaczenia, bo przecież delikwent zaspokoił swoje przerośnięte ego.
Z Ryszardem Kaliszem było trochę inaczej, pokazał się na palikotowym kongresie, napawał się i pławił w owacjach na wejście i kiedy zabrał głos. Trochę go nawet wtedy poniosło, bo doping doprowadził go niemal do krzyku i jak się okazuje, raper z niego marny. Pojechał wtedy populistycznie pod publikę i gawiedź zaczęła czekać, kiedy wreszcie ziści się pierwszy wielki transfer. Ryś miał wielką na to ochotę ale w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, do kogo by się zapisał. Wszyscy, którzy Palikota znają ciut dłużej wiedzą, że gwiazda tego egocentryka musi zawsze świecić najjaśniej. Jeśli tak nie jest, to Januszek tupie, gryzie i drapie aż zostanie sam na scenie i wszystkie światła są skupione tylko na nim. To wtedy czuje się spełniony. Nie ważne, że wie, iż sobie to skupienie kupił - ego jest nakarmione i to jest najważniejsze.
Jest 11 stycznia 2011r., od dwóch dni ludzie Palikota szczepią media informacjami o megasensacyjnym transferze politycznym. Wszyscy znający realia tamtych dni i słyszący szumne zapowiedzi, typują Rysia. Większość, mających pojęcie co się dzieje w Ruchu Poparcia, też nie ma wątpliwości, że oto długo wyczekiwany transfer doszedł do skutku. Dziennikarze czekają na mrozie, napięcie rośnie a w bramie pokazuje się Palikot w towarzystwie ... Tymochowicza.
Co się wtedy stało? Dlaczego Kalisz zrezygnował z wejścia do projektu Janusza? Zarówno SLD jak i RP były wtedy przygotowane na takie przejście. W świetle zbliżających się wyborów, hetman zapewniłby sobie przychylność mediów, dodatkowych co najmniej 5% wyborców, zwierzę medialne, które jest zapraszane i słuchane, celebrytę równego założycielowi "ruchu swojego imienia".
Nie wiem co się wtedy zadziało, może Jano dał Rychowi jasno do zrozumienia, kto tu będzie samcem alfa, a że obaj mają wielkie parcie na szkło, to się jeden musiał przestraszyć. Może Kalisz bał się zaryzykować widząc ówczesne społeczne poparcie Ruchu Poparcia? Przy wyniku między 2 a 3% Ryś miał obawy czy się znowu w ławy załapie, a bez tego przecież jego gwiazda nie lśni. Tylko skąd tak słaba wiara w swoje możliwości?
Co było dalej wszyscy wiemy i nie muszę tego po raz kolejny roztrząsać.
Ryszard bezproblemowo dostaje się do parlamentu. Wynik napawa go dumą ale kubłem zimnej wody jest głosowanie na przewodniczącego klubu parlamentarnego. Startuje i doznaje porażki w starciu z Leszkiem Millerem. Nie wielkiej, nie druzgocącej, ale jednak porażki. Najsmutniejsze jest jednak to, że po takim wyniku, nasz bohater się obraża. Strzela klasycznego focha i zaczyna iść swoją drogą. Nie jest to trudna trasa, bo jako jeden z najbarwniejszych lewicowców w Polsce, obdarzony wielkim urokiem osobistym i ciętą ripostą, jest chętnie zapraszany przez media. Smutne jest jednak, że Rysiu, lansując się, zapomina, a może nawet celowo, prezentuje stanowiska niejednokrotnie mocno dalekie od tego co prezentuje aktualnie partia.
Żeby oddać sprawiedliwość - nie tylko Kalisz zdaje się nie wierzyć w siłę Sojuszu Lewicy Demokratycznej i możliwość znacznie lepszych wyników w następnych wyborach. W podobnym tonie wypowiadają się bowiem Józef Oleksy, Wojciech Olejniczak i czasami Marek Siwiec. Celowo nie wspominam o Aleksandrze Kwaśniewskim, bo jako były prezydent, człowiek bez przynależności partyjnej może niezależnie komentować rzeczywistość. Wymienieni przeze mnie politycy zdają się nie zważać na to co Palikot prezentuje, jak głosuje i czyim jest jokerem. Wykombinowali sobie bowiem, że łącząc siły z hetmanem zdobędą dla siebie bez większego wysiłku dodatkowy elektorat, że to Biłgorajczyk będzie dla nich zbierał procenty i że ostatecznie wspólnie z nim uda się im dostać do parlamentu europejskiego.
Nic bardziej błędnego. Lewicowość Palikota, to mit a w zasadzie chwyt na omamienie części społeczeństwa. Głosuje za wydłużeniem wieku emerytalnego, przeciwko zwiększeniu płacy minimalnej i ma czelność wmawiać ludziom, że ma lewicowe poglądy? Nie udało mu się 1 maja przebić pochodu, to kolejnym krokiem był ultraliberalny kongres gospodarczy w Krakowie, który nota bene również nie zaistniał ani w mediach ani w świadomości większości przedsiębiorców.
Dziwię się, że po roku działalności Ruchu Palikota w sejmie, Ryszard Kalisz dalej nie wyklucza zbratania się z "przebierańcami". Jeśli uważa, że to droga do sukcesu, to dlaczego nie opuści szeregów SLD i nie przyłączy się do tej błazenady, ups przepraszam - nowoczesnego lewicowego projektu. To już chyba najwyższy czas żeby dokonać ostatecznych wyborów a nie odcinać kupony od dawnych zasług. Albo Kalisz uznaje bowiem Sojusz za swoje miejsce i tworzy team, choć osobiście nie sądzę, że wie jak to się robi, albo składa polityczną deklarację i idzie własną drogą. Przykro mi to mówić ale dzisiaj swoją postawa bardzie partii szkodzi niż pomaga, dlatego też ...

Ryszardzie, dość już stania w przeciągu - zdecyduj się wreszcie!

poniedziałek, 15 października 2012

Wszystko gra

Premier przemówił i przez weekend wszyscy rozbierali to wydarzenie na czynniki pierwsze. Słowa poszły na pierwszy ogień. Komentatorzy są zgodni: "drugie expose", choć to kretyńskie określenie używane nawet przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, jak mówią teraz młodzi - dupy nie urywa. Od soboty w akcji propagandowej pomagają, choć moim zdaniem alternatywnie, również ministrowie. Ich konferencje, równie dobrze wyreżyserowane, niosą za sobą taki wishfull thinking, którego nie powstydziłby się nawet Palikot. Wczoraj na ten przykład minister Nowak roztaczał wizje miliardów złotówek na drogi i kolej. Jeśli mają one zostać rozdane na podstawie obecnie obowiązujących i nagminnie stosowanych przez urzędników, procedur przetargowych, to ja już dzisiaj idę o zakład, że 2/3 z nich nie uda się zakończyć w terminie a ilość bankructw jakie zaobserwujemy będzie zastraszająca.
Idźmy dalej, ministra Elżbieta Bieńkowska, z mniejszym niż zazwyczaj entuzjazmem, wydusiła z siebie cyfrę 300 mld zł jakie rzekomo dostaniemy od Unii Europejskiej, choć negocjacje w tej sprawie jeszcze się nie zaczęły. Nic to, że UE w kryzysie stała się mniej hojna, nic to, że nasi negocjatorzy, to istne dupy wołowe, które przegrałyby w Brukseli nawet lobbing za zwiększeniem w Polsce produkcji brukselki o 33,5 kg rocznie i nic to wreszcie, że wykorzystanie środków unijnych mamy na poziomie dalekim od zadowalającego. Powiedzieć coś trzeba było, to się powiedziało. "Ciemna masa" i tak to kupi, bo mało kto jest sobie taką kasę wyobrazić.
Podobnych spektakli będzie jeszcze kilkanaście, a wszyscy ministrowie będą obiecywali te same pieniądze co poprzednicy, których nie dość, że nie ma zapisanych w budżecie na 2013 rok ale nawet Jacek Vincent Rostowski nie ma pojęcia skąd je wytrzasnąć.
Wróćmy jeszcze na chwilę do piątkowego przemówienia Donalda Tuska. Ocenili je również specjaliści od mowy ciała i wyjaśnili nam maluczkim, jak premier manipulował naszą uwagą poprzez gesty. Strój też był dobrany dokładnie na tę okoliczność a już szczytem są moim zdaniem nieprzypadkowe podobno paski na krawacie. Wznosiły się bowiem z lewej na prawą wskazując tendencje wzrostowe naszej koniunktury.
Nie mogę się w związku z tym oprzeć wrażeniu, że to co teraz robi rząd, to jedynie gra, gra pozorów, słów, gestów, obietnic a czasami zwykłych manipulacji. Zastanawiam się również, czy kiedyś nie zostaniemy zaskoczeni kolejnymi taśmami. Tym razem z zapisem tajnych narad w gabinecie Tuska, po których afera premiera Ferenca Gyurcsany'ego będzie wyglądała jak pikuś. Ups, przepraszam, Pan Pikuś.
I już na zakończenie kilka słów na temat arytmetyki, wszak kilka dni temu napisałem, że jest ona w sejmie najważniejsza. Wszystko poszło zgodnie z planem. Zarówno PSL jak i "gowinowcy" nie chcieli narażać się na upadek rządu, rekonstrukcję koalicji, przedterminowe wybory - bo przecież słupki spadają. Nawet Palikot mógł się zachować jak na partię opozycyjną przystało i zagłosować przeciw swojemu wielkiemu przyjacielowi i protektorowi. Trochę się wprawdzie przy tym naskamlał z mównicy, ale przecież musiał w barwny sposób POpromować swój liberalny kongres gospodarczy, który nota bene w mediach kompletnie przeszedł bez echa.
Koalicja ostatecznie zebrała 233 głosy, opozycja 219, kwiatów dla premiera nie było, standing ovations też tylko z centrum ław sejmowych i to nawet nie wszystkim chciało się wstać, premier na chwilę odsapnął i pojechał z sejmu na cygaro.
Jeden tylko szczegół uwagę mą przykuł, a była nim absencja na głosowaniu posła Romana Kaczora. Nie byłbym sobą, czyli fanem teorii spiskowych, gdybym nie ukuł na tę okoliczność takiej figury - czy jest możliwe, żeby poseł z Dolnego Śląska, który to region jest matecznikiem Grzegorza Schetyny, mógł się tak nagle i bez "Jego" wiedzy zawieruszyć? Czy ta nieobecność, przy absolutnej mobilizacji wszystkich członków klubu, przez Grupińskiego a i samego Tuska zapewne, mogła mieć miejsce? A może Kaczor, to taka "czerwona lampka" dla przewodniczącego PO? Wszak palikotowy poseł Makowski wyniuchał, że brawa Tusku dostał po tym jak "Grzegorz Niewybaczający" wysłał sms'a.

Osobiście nie wierzę w przypadki w polityce i jeszcze nigdy nie musiałem tego stanowiska weryfikować.

środa, 10 października 2012

Premier pod ścianą?

Co stało się dzisiaj sejmie?
W zasadzie nic szczególnego. Przeszedł wniosek o przekazanie do dalszych prac w komisjach, projektu zaostrzającego przepisy aborcyjne. Kluby pozwoliły swoim posłom głosować zgodnie ze swoim sumieniem, w efekcie czego 40 posłów Platformy Obywatelskiej i 19 posłów PSL zagłosowało "ZA". Oczywiście wszystkie kluby prawicowe również tak zagłosowały.
Nie byłoby w tym nic wstrząsającego, gdyby nie sytuacja w jakiej znajduje się teraz premier Donald Tusk. Wiadomo bowiem, że wyrósł mu w partii nowy harcownik. Jarosław Gowin, nigdy nie był wielkim stronnikiem swojego szefa. Stanowisko ministra sprawiedliwości dostał, żeby osłabić pozycję Grzegorza Schetyny, którego Tusk tak bardzo się do niedawna obawiał. Jak tragiczna była to decyzja, widzimy od dłuższego czasu. Gowin jest bowiem specjalistą od, powiedzmy to najoględniej jak można, kontrowersyjnych wypowiedzi i decyzji. Pamiętajmy, że zastąpił jednego z bardziej kompetentnych ministrów poprzedniego rządu, czyli Krzysztofa Kwiatkowskiego. Ale mniejsza o kompetencje nowego właściciela ważnej w końcu teki. Nominacja Gowina miała prestiżowo wzmocnić i medialnie docenić prawicowe skrzydło PO. To jednak okazało się zbyt mało, a nasz krakowski polityk - Tusk nigdy nie miał szczęścia do kolegów z tego miasta - po cichu i to nie koniecznie wielkiemu cichu, zaczął zbierać szable. Do wczoraj, nie wiedzieliśmy na ile może liczyć. Dziś już to wiemy. Ma ich minimum czterdzieści, bo przecież musimy wziąć pod uwagę, że część tych, którzy wstrzymali się dziś od głosu, mogli wykazać się daleko idącym pragmatyzmem, nie skazując się tym samym na ujawnienie.
Podobny problem ma również Waldemar Pawlak, bo znakomita większość jego klubu zagłosowała inaczej niż on. Sytuacja tego polityka jest jeszcze trudniejsza, bo dzisiejsze wydarzenia sejmowe mogą mieć znaczenie w zbliżających się wyborach władz krajowych PSL. Za chwilę okaże się, że psu na budę były wszystkie kawiarniano-restauracyjne rozmowy z liderami opozycji, oczywiście tymi, którzy postanowili wziąć udział w wewnątrzpartyjnej kampanii Pawlaka, a zacny przecież kontrkandydat jakim jest Janusz Piechociński, będzie bardziej miły uczestnikom "chłopskiego kongresu".
Ale wracajmy do sedna mojego, mocno dziś spiskowego, komentarza.
Najważniejszą rzeczą w sejmie jest ... arytmetyka. Szczególnie zaś, gdy jesteśmy w przededniu powtórnego expose premiera. Swoją drogą, to dość kuriozalna sytuacja, kiedy to premier po roku pracy swojego rządu, ma zamiar wygłosić, po raz kolejny, swą "mowę tronową". Wszyscy wiemy, że nie jest to parlamentarna norma i domyślamy się, że źle musi się dziać w państwie polskim, żeby po takie narzędzie sięgać.
Faktem niezaprzeczalnym jest również to, że rządzący są ostatnio w impasie. Po zeszłotygodniowych sondażach, w których PO zrównało się z Prawem i Sprawiedliwością, nadeszły świeże, w których to partia Kaczyńskiego ma przewagę, i to nie byle jaką. Daleki jestem od tego, żeby odtrąbić teraz zwrot w nastawieniu wyborców ale widać, że coś drgnęło.
Chimeryczny z natury koalicjant jakim jest PSL, nie dodaje Tuskowi komfortu rządzenia a świadomość, że we własnej partii ma Alibabę z co najmniej czterdziestoma rozbójnikami, ostatecznie plasuje premiera w okolicach niesławnego pola H8 - szachiści wiedzą o czym piszę.
Premier ma oczywiście kilka ruchów na wypadek czarnego scenariusza, bowiem utrata prawicowego skrzydła PO i zbuntowanego PSL-u (choć czy może się tak zbuntować żeby odciąć się od dziesiątków tysięcy posadek?) , może być zrekompensowana, przynajmniej teoretycznie, zawsze wiernymi hufcami Hetmana z Biłgoraja i wyważonym w działaniu, choć mocno nastawionym na realizację swojego programu SLD.
Z arytmetycznego punktu widzenia, taka "układanka" jest możliwa. Czy udało by się z tego stworzyć stabilną konstrukcję na nadchodzące trudne czasy?

Zobaczymy co najbliższe dni pokażą.


PS. Wszystkie dzisiejsze założenia taktyczne opieram na wynikach debaty światopoglądowej, choć przyznam, że światopogląd na gospodarkę nie musi być wcale tak odległy od kwestii moralnych.

środa, 3 października 2012

Dom wariatów

W poniedziałek Kaczyński przedstawia prof. Piotra Glińskiego, jako kandydata na premiera rządu pozaparlamentarnego. Ten wygłasza regularne expose i mantruje "mój rząd zrobi to", "mój rząd zmieni tamto" etc. Mijają dwa dni, wszyscy szefowie partii wypowiedzieli się jasno co sądzą o "nowym premierze" a w zasadzie o tym co zrobił mu Kaczyński, a i tak PiS wozi profesora po mieście sejmową limuzyną.
Gdyby to były sceny z filmu powiedziałbym: "ale to już było". Mieliśmy przecież Jima Carrey'a w "Truman Show", mieliśmy "Big Brothera" kilka sezonów i inne podobne eventy.
Nikt przy zdrowych zmysłach i podstawowej znajomości arytmetyki nie wierzy, żeby szopka serwowana nam przez Prawych i Sprawiedliwych miała choć promilowe szanse na sukces ale wszyscy się tym ekscytują.
Na domiar śmiesznego, dzisiaj, Tadeusz Cymański, którego osobiście bardzo lubię, wpisuję się ten "premierowy obłęd" i wygłasza swoje expose, w którym sadzi podobne androny co jego Gliński. Ma ich 10 punktów i nie będę ich cytował, bo można je dziś znaleźć w każdym portalu informacyjnym. Oczywiście hasła są szczytne, tyle tylko, że  nie poparte żadnymi wyliczeniami a jedynie szacunkami. Cymański, kandydat na szefa rządu, tym razem Solidarnej Polski, ma oczywiście takie same szanse, a w zasadzie jeszcze mniejsze, niż jego kolega naukowiec.
Kolejnym zachłyśniętym jakimś zepsutym, warszawskim powietrzem, okazał się realny tym razem, wicepremier Pawlak, który ni z gruchy ni z pietruchy, zaczyna rozmawiać z opozycją o możliwości ich poparcia dla PSL-owskich pomysłów na ratowanie gospodarki. Tłumacząc to na nasze, członek koalicji, chce wraz z opozycją przeforsować coś innego niż to co planuje rząd.
Przepraszam za kolokwializm, ale o co tu, kurwa, chodzi? Wszyscy zdają sobie sprawę, że nadciąga kryzys, nikt nie wie jak się do niego przygotować i jak mu zaradzić. I co robią nasi politycy? Lecą w gumę. To dramatyczna konstatacja.

poniedziałek, 1 października 2012

Gdzie dwóch się bije ...

Manifestacja była. To chyba najlepsze określenie tego co działo się dwa dni temu w Warszawie. Już sama konwencja wiecu, zainicjowana i moderowana przez pana Rydzyka, wywoływała u wielu dreszczyk emocji. Prawicowi politycy stali w kolejce i łasili się do redemptorysty, żeby pozwolił im uczestniczyć w marszu, zabrać głos i móc zrobić sobie "słit focię" z katolickim biznesmenem.
Wiadomym było, że uczestników będzie sporo, ale nawet dziś nie ma jasności ilu się ich faktycznie pojawiło. Jedni mówią o 50, inni o 100 a jeszcze inni o 200 tysiącach osób. Tu zapewne trzeba się pochylić nad metodologią badań. Pierwsi liczyli bowiem głowy, drudzy nogi a trzeci nogi oraz ręce.
Osią protestu nie była ostatecznie nieobecność TV Trwam na multipleksie a krytyka rządu Donalda Tuska. Powiedzmy sobie szczerze, krytyka jak najbardziej uzasadniona, choć przerażająco niekonstruktywna.
Tak czy inaczej, przełomu nie było. Rydzyk wykonywał swój biznesowy plan, Kaczyński powtórzył to co mówi zawsze, Ziobrze nie pozwolili przemawiać mając zapewne w pamięci jego poprzednie wystąpienia z tajemniczymi syropami w tle a i Duda, budujący uparcie swoją pozycję na politycznej scenie, też wypadł blado. Oczywiście zapowiedź gorącej polskiej jesieni musi robić wrażenie na rządzących ale osobiście uważam, że "Solidarność" zrobi falstart. Chęć bycia pierwszym do skonsumowania niezadowolenia społecznego zostanie w przyszłości srogo ukarana. Kryzys da się nam we znaki w najbliższych miesiącach niewątpliwie. Ludzi, których dotknie, będzie nieporównywalnie więcej niż przed dwoma laty. Ani Solidarność ani tym bardziej PiS nie mają jednak koncepcji jak się przed nim obronić. Rządzącej koalicji tym razem też nie uda się zająć społeczeństwo jedynie "wojną na górze", permanentną nawalanką pomiędzy PO i PiS. Nawet "katastrofa smoleńska" nie będzie w stanie odwrócić uwagi od chudszych portfeli i spadku jakości życia.
Nie cieszy mnie ta perspektywa ale liczę, że zacznie rodzić refleksję, że ludzie przypomną sobie pierwsze lata XXI wieku, że dokonają porównań ekip rządzących i postawią wreszcie na tego trzeciego, który już nieraz wyciągał Polskę z kłopotów finansowych.
Słuchając dzisiaj komentarzy po sobotnim marszu, znamienny jest fakt, że dziennikarze uparcie szukają panaceum na nadchodzące chude lata po prawej stronie sceny politycznej. Jestem przekonany, że to kardynalny błąd. Rozwiązaniem dla Polski jest bowiem mądra, silna i zjednoczona LEWICA. To właśnie ona udowodniła wielokrotnie jaki ma potencjał intelektualny a przede wszystkim zaplecze kadrowe. Jej politycy wyciągnęli też wnioski z przeszłości i drugi raz tych samych błędów nie popełni.
Niech się więc PO z PiS napieprza do woli. My zaczekamy i wraz z ludźmi wrócimy.

czwartek, 27 września 2012

Kopacz zakopana?

Ewa Kopacz jako minister zdrowia, wzięła na siebie ciężar wspierania ofiar katastrofy w Smoleńsku. Poleciała do Rosji, by jako członek polskiego rządu zasłaniać piersią, to wszystko co mogło się wtedy wydarzyć. Widziała i zrobiła wiele. Prawdopodobnie też, iluś ważnych rzeczy nie zrobiła. Niestety powiedziała wtedy o wiele za dużo.
Dziś wiemy już, że w grobie Anny Walentynowicz do niedawna leżał ktoś inny. Już tydzień temu, jasnym było, że jeśli teza wnioskodawców ekshumacji się potwierdzi, to "temat smoleński" zostanie na nowo odgrzany ze zdwojoną siłą. Po pierwsze, teraz możemy się spodziewać kolejnych kilkudziesięciu wniosków o sprawdzenie zawartości grobów. Po drugie, rozgorzeje dyskusja na temat roli i udziału polskich specjalistów w czynnościach w Rosji, bezpośrednio po katastrofie. Po trzecie, przypomniane zostaną wszystkie wypowiedzi przedstawicieli polskiego rządu z wiosny 2010r.
Wczorajszy, obiektywnie stwierdzając, żenujący briefing marszałek Kopacz tylko podgrzał atmosferę, więc wcale nie dziwię się Donaldowi Tuskowi, że jest na nią wściekły, tym bardziej, że doradzał jej żeby "zapadła się pod ziemię" na kilka dni.
Gdyby Kopacz była Schetyną, to zapewne już byłaby zgilotynowana. Niestety, polityczne jej ubicie i zakopanie sześć stóp pod ziemią nie wchodzi w grę, bo najprawdopodobniej wyrosłaby w tym miejscu roślina o bardzo nieprzyjemnej woni, która mocno nadszarpnęłaby i tak słabą pozycję Tuska.
Myślę, że premier ma ostatnio mocny spadek formy. Co gorsza, dla rządu, wypalony wydaje się również Igor Ostachowicz. Do tej pory, pierwszy szaman Rzeczpospolitej, znajdował wyjście z kolejnych impasów i nie pozwalał swojemu pracodawcy się ośmieszać. Teraz wszystko wygląda dużo gorzej. Jakkolwiek chytry plan wystawienia Gowina jako swoistej tarczy na nawalankę z prawej strony ław sejmowych jest rozwiązaniem iście napoleońskim, bo PiS zapewne mniej gorliwie będzie go atakował, wszak to poniekąd ich człowiek w rządzie, to jednak nie obroni on premiera przed wylaniem beczki fekaliów na głowę.
Dziwi mnie też bierność Palikota. Do tej pory, dzielnie odwracał uwagę i pacyfikował wszelkie uderzenia w swego pryncypała (czytaj: urzędującego premiera). Mamy jeszcze godzinę do rozpoczęcia debaty, więc nie można wykluczyć żadnego ruchu wyprzedzającego ale doniesienia o planowanej absencji całego klubu RP na debacie, mocno taki scenariusz odrealnia.
Tusk prawdopodobnie nie polegnie, Kopacz zapewne też wyliże się z tarapatów ale jeśli w najbliższych tygodniach słupki poparcia dla PO wzrosną, to będzie to jednoznaczny sygnał, że wszystkie sondaże są gówno warte. Są tacy, którzy twierdzą, że będziemy mieli, po raz pierwszy, od dobrych kilku lat, sytuacje, gdzie PiS zostanie liderem. Jeśli tak się stanie, to kolos, który od dawna ma gliniane nogi zacznie się chwiać. Kto tę sytuację wykorzysta? Oby wreszcie ludzie z wizją!
Kryzys puka już do naszych drzwi, PO i rząd kompletnie nie jest na niego przygotowany a społeczeństwo dawno już nie wychodziło na ulicę. Jeśli zawartość portfeli i "misek" poważnie się skurczy, a to wydaje się w najbliższej przyszłości niemal pewne, będzie w Polsce gorąco. Oby nie za gorąco!

poniedziałek, 24 września 2012

Gmach przy placu Matejki

Siedzę w ogródku kawiarni przy placu Matejki w Krakowie. Dzień jest słoneczny a kawa mocno krzepi. Na przeciwko, widzę okazały budynek. Hotel to zapewne jakiś. Kelner wyprowadza mnie z błędu - to regionalna siedziba ... PKP. Oczywiście nie wie, której z kilkunastu spółek na jakie został moloch rozczłonkowany. Intercity, Cargo, TLK, InterRegio, Regio, PLK, ZLK i cholera sama wie, ile ich jeszcze jest.
Niektóre przynoszą wprawdzie zyski ale większość leci na stracie.
Mnie zastanawia jednak, jak to się dzieje, że dotowana z państwowej kasy instytucja, może nadal funkcjonować w takim gmaszysku?
Nie tak dawno minister Nowak, obejmując urząd ministra, opublikował plan restrukturyzacji kolei. Założenia są szczytne, ale kiedy wejdziemy na etap chwalebnej realizacji? Kiedy skończy się obłęd utrzymywania takich źle zarządzanych tworów przez pana, panią, tamtych państwa?
Spoglądając na sprawozdanie finansowe PKP SA zobaczymy zysk w wysokości 228 mln zł. To cieszy i w zasadzie zamyka gębę, bo niby co mnie obchodzi jakie i gdzie, mają kolejarze biura. Zrobiłoby mi się łyso gdyby jednak nie doniesienia o kreatywnej księgowości innych spółek. Taka na ten przykład PKP Cargo od 2007r. generuje straty z działalności przewozowej, czyli swojej podstawowej, choć w bilansach wychodzi na plus. Ponadto okazuje się, że "rasowanie" sprawozdań finansowych spółki, to jej chleb powszedni a i możliwości całkiem sporo. Nagminne jest bowiem wymienianie się fakturami między spółkami-siostrami i przekazywanie w ten sposób zysku/straty.
Niestety ostatecznie, koń jaki jest każdy widzi, i trudno wcisnąć podróżnym, że jest pięknie i wspaniale. Choć patrząc na gmach przy placu Matejki, chyba jest ... FANTASTYCZNIE?

piątek, 14 września 2012

Polska absurdem stoi

Miała to być dzisiaj kolejna litania ale nie będzie, bo patrząc na świat ręce mi opadają. Zwisają i tylko myśli, które nie znalazły jeszcze ujścia zmusiły je do stukania w klawisze. Swego czasu wyłącznie giętki język był medium ale teraz będą to zaciśnięte w pięści palce.

Absurd nr 1
Prezes sądu odbiera telefon, wysłuchuje tekst jaki słyszy, nie wiadomo od kogo a jednak posłusznie wykonuje zadanie. Patrząc na ten przypadek, każdy średnio rozgarnięty obywatel, mający odrobinę fantazji może załatwiać sobie w Rzeczpospolitej sprawy jakie tylko przyjdą mu do głowy. Co stoi bowiem na przeszkodzie, żeby za miesiąc, bo musi minąć chwila aż tępy lud zapomni, zadzwonić do prezydenta miasta, burmistrza lub wójta, podać się za wszystkomogącego człowieka z opcji, która go do tego stołka doprowadziła i poprosić o przysługę będącą w zakresie kompetencji rzeczonego. Obstawiam, że metoda ta ma w Polsce co najmniej 46% skuteczność.

Absurd nr 2
Urzędnicy rozpisują przetarg na publiczną inwestycję. Z kosztorysu inwestorskiego doskonale wiedzą ile muszą za nią zapłacić, muszą mieć już zabezpieczone środki na jej realizacji, po czym wybierają najtańszego oferenta, który w swej debilnej logice założył, że albo wszystkich kontrahentów przekręci, albo ktoś mu w końcu dopłaci, bo przecież wszyscy wiedzą, że za cenę jaką przedstawił w ofercie nawet pół takiej realizacji się nie uda wykonać. Wszyscy się cieszą, bo na chwilę mają problem z głowy, a co będzie na końcu inwestycji? Kto się tym teraz przyjmuje? Najważniejsze, że budujemy! To nic też, że przetargi organizuje się w takim czasie, iż harmonogram robót właśnie w grudniu, styczniu i lutym zakłada realizację I etapu, co na budowach oznacza wstępne roboty ziemne i całość fundamentowania. Widział ktoś jak wyglądają prace żelbetowe w trzaskającym mrozie, padającym śniegu lub deszczu? Bez jakiejkolwiek możliwości dotrzymania reżimu technologicznego, bez niepotrzebnego namaczania gruntu pod fundamentami? Ale cóż robić? TERMINY GONIĄ. I wszyscy przymykają oko na to, że najważniejsza część konstrukcji czyli fundament, zrobiliśmy "tak dobrze jak pozwalały na to warunki".
Nie będę rozwijał dywagacji technologicznych, żebyś się czytelniku nie zanudził ale materiał jest na kilka godzin relacjonowania.
Mniejsza jeszcze gdy chodzi o budowę szaletu miejskiego w Pcimiu Średnim ale taka sama procedura wyłaniania oferentów jest przy budowie autostrad. I potem oglądamy panią Nelken codziennie podającą nowe fakty z "frontu walki o A1". Widzimy ministra Nowaka, który z dumą oświadcza - "rozwiązaliśmy kontrakty z wykonawcami". Ja się w tym momencie pytam, kto był w komisji przetargowej??? Co za debil czy całe ich stado, sugerujące się najniższą ceną, dało zlecenie tej czy innej firmie, twierdzącej, że wykonają zadanie za cenę 40% niższą niż kosztorys inwestorski? Do tego tanga, niestety, durni potrzeba dwojga.
Jest to wina mocno niedoskonałej ustawy o zamówieniach publicznych. Ale jest to też wina, nieodpowiedzialnych, krótkowzrocznych i bezjajecznych urzędników, którzy świadomie lub co gorsza, nieświadomie działają na szkodę swoich budżetów lokalnych. Ciekawe dlaczego nikt w ministerstwie finansów, gospodarki czy jakimś innym nie policzył nigdy strat jakie ww działalność generuje. Myślę tu o nieistniejących miejscach pracy, nieodprowadzanych ZUS-ach, CIT-ach, PIT-ach, o umowach śmieciowych, o zarobkach pod stołem, o zatrudnianiu na czarno, o totalnym niepłaceniu podwykonawcom, o zaległościach w płatnościach za materiały etc.
Kto i kiedy będzie miał odwagę wziąć kalkulator i te kwoty oszacować? Ale przeciez łatwiej jest wydłużyć wiek emerytalny do 75 roku życia, czy założyć w budżecie gigantyczna dziurę, a co tam ...

Miało być dziś absurdów więcej ale chyba zbyt emocjonalnie podszedłem do drugiego ...

Ręce znów opadły ...

poniedziałek, 10 września 2012

Litania 2012-09-10

Jeżeli Tomasz Lis, do swojego poniedziałkowego programy zaprasza Janusza Kurwin-Miękkiego, to wiedz, że oglądalność jest najważniejsza. Jegomościa z muchą, po ostatnich wypowiedziach o paraolimpijczykach, nie powinno się wpuszczać nawet, to najbardziej zarzyganych mordowni.

Jeśli rzecznik GDDKiA, pani Nelken, cieszy się z faktu rozwiązania kontraktów z dotychczasowymi wykonawcami autostrad, to wiedz, że może zdawać sobie sprawy z tego co robi. Ale jeśli wtóruje jej głośno minister Nowak, to może to oznaczać, że minął się on z powołaniem. Czekam teraz aż rozpisane będą przetargi na dokończenie robót, w których będzie obowiązywała zasada "wygrywa najtańszy".
Czy idiotyczność i katastrofalny wpływ dla budżetu, ustawy o zamówieniach publicznych jest niewidoczna dla ministrów i innych wysokich urzędników? Nie pojmuję tego.

Jeśli Słowenii powinie się noga, a jest na to realna szansa jeszcze w tym roku, to wiedz, że katastrofy w "strefie euro" trudno będzie uniknąć. Potrzeby bałkańskiego państwa są o wiele mniejsze niż Grecji ale najgorsze jest to, że już możemy mówić o trendzie.

Jeżeli nie wiesz jak wyrazić radość ze zdobyczy medalowych a przede wszystkim postawy naszych paraolimpijczyków, to wiedz, że możesz im podziękować dziś na lotnisku "Chopina". Zajrzyj tutaj  https://www.facebook.com/events/487568827934134/  a dowiesz się kiedy i gdzie się pojawić.
Bądźmy lepsi niż prezydent, premier i cała reszta rządzących, którzy nie pofatygowali się nawet na uroczystość wręczania nominacji olimpijskich.

Jeśli czołowy polski wytwórca broni, grupa BUMAR, chyli się ku upadkowi, to wiedz, że wieszczony kryzys nie będzie bułką z masłem. Jeżeli jednak dowiesz się, że program naprawczy dla w/w firmy ma wykonać prywatna firma niemiecka, to ja się pytam, co robią nasze służby? Czy w papierach wywożonych zagranicę nie będzie tajnych dokumentów i tajemnic państwowych? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Jeżeli Jacek Vincent Rostowski jest taki szybki w liczeniu, to wiedz, że chodzi o czysto PR-ową wojenkę z PiS. Wziął by się lepiej i policzył ile do tej pory kosztowała polski budżet kretyńska ustawa o zamówieniach publicznych.

piątek, 7 września 2012

Litania 2012-09-07

Jeśli prezes opozycyjnej partii wygłasza w trakcie kadencji eksposee na Nowogrodzkiej, to wiedz, że obłędu nie da się już niczym przykryć. W Polsce tak wiele rzeczy stawia się na głowie, że za chwilę nikt nie będzie pamiętał jak powinno być. A może obudziliśmy się z letargu i przegapili kolejną kampanię wyborczą, wybory i nominację nowego premiera? Gazety temu jednak przeczą. Jak widzisz, nie oceniam tego co Kaczyński zaproponował, bo tym zajął się i zmiażdżył już Jacek Vincent Rostowski i kilku innych niezależnych ekonomistów.

Jeśli w przeciągu jednego tygodnia, po raz drugi dowiadujesz się, że Bondaryk straci swoje stanowisko, to wiedz, że coś się dzieje. To oczywiście najłatwiejszy do ustrzelenia "kozioł ofiarny", bo przecież służby dały ciała w sprawie Amber Gold. To nic, że z nigdy nie powołanej komisji śledczej, dowiedzielibyśmy się, że służby coś tam jednak zrobiły, a reżyserem całego zamieszania jest jeden z najbogatszych Polaków. Najważniejsze, że zwalniając szefa ABW, najpierw będzie ogólne podniecenie a potem temat przycichnie.

Jeżeli Ziemkiewicz przeprasza Durczoka za stwierdzenie, że ten drugi był w lutym na wizji "urżnięty", to wiedz, że nadal trwa sezon ogórkowy. Na własne oczy widziałem i słyszałem kolegę redaktora z TVN-owego okienka w stanie mocno euforycznym. Nie rzucał na wizji przekleństw ale uśmiech i tembr głosu nie pozostawiał wątpliwości. Szczególnie znawcom tematu.

Jeżeli dyrektor Centrum Zdrowia Dziecka zwraca się do premiera z prośbą o pomoc, bo dług jego instytucji sięgnął 200 mln zł, to wiedz, że obecnie rządzący nie mają żadnej koncepcji na służbę zdrowia w Polsce. Arłukowicz chyba faktycznie pakuje już kartony w resorcie, bo taki stan rzeczy długo trwać przecież nie może. Za kilkanaście dni, masowo zaczną się pretensje innych placówek, które grubo przed końcem roku wykorzystają limity narzucone przez NFZ.

Jeśli ktoś, kto do niedawna był "agentem Tomkiem", dzisiaj jako poseł składa interpelację w sprawie nieprawidłowości działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego, to wiedz, że "zapomniał wół jak cielęciem był". Choć z drugiej strony, wojna służb jest przecież faktem. Teraz czas, żeby SKW wstawiło oficjalnie swojego człowieka do parlamentu i już walka będzie bardziej wyrównana.


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Litania 2012-08-27

Jeżeli Palikot, po dłuższej przerwie, wraca na scenę z kolejnymi błazeństwami, to wiedz, że Tuskowi pali się koło dupy i potrzeba nadzwyczajnych środków, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej.
Czy tym razem, pomówienia pomorskich działaczy PO, o rzekome przyjęcie pieniędzy na kampanię od Amber Gold i desygnowanie kandydata na nowego premiera, przez nieistniejącą i niemożliwą do stworzenia koalicję, mają odwrócić uwagę od informacji, że wspomniana wyżej firma Plichty wsparła 12 mln zł jedno z mediów? Nie byłoby pewnie w tym nic specjalnego gdyby nie to, że może to być opłata za transfer Józefa Bąka ;)
Zła wiadomość jest jednak taka, że jp0 dopiero się rozgrzewa.

Jeżeli twój pesel zaczyna się od "8" i mniej, to zapewne pamiętasz słynną kilka lat temu aferę "łowców skór". Dziś, za sprawą uchwalonej ponad rok temu, ustawy o działalności leczniczej, nikt nie musi się już kryć, kombinować i krygować a zakłady pogrzebowe będą mogły spokojnie działać w szpitalach. No, nie wszystkie, oczywiście. W szpitalu w Busku Zdroju już teraz prosektorium zostało przekazane firmie zewnętrznej, której właścicielem jest, nomen omen, właściciel zakładu pogrzebowego.
Sprawa jest prosta i czysta - delikwent umiera, ciało trafia do prosektorium a stamtąd do grabarzy. Ciekawe ile pochówków odnotuje teraz konkurencja w Busku Zdroju?

Trwa festiwal promocji bezbarwnych posłów. Mieliśmy już występy m.in. Mastalarka i Żelka. Nie wiedzieć czemu do wyścigu o "najgłupszy wniosek sezonu ogórkowego 2012" dołączyła także Solidarna Polska. Tym razem "ziobryści" wzięli na celownik mniejszości narodowe. Chcą bowiem, aby po ogłoszeniu wyników ostatniego spisu powszechnego, zrewidować ilość gmin, które spełniają warunki ustawy, dającej im możliwość porozumiewania się w urzędach w swoim narodowym języku, jako pomocniczym oczywiście.
Mam jednak niejasne przeczucie, że ich wniosek uderzy jedynie w społeczność Śląska i Opolszczyzny. Tam bowiem mocno działa RAŚ i wielu mieszkańców południowej Polski wpisywała w ankiecie spisowej "narodowość Śląska". A to przecież zupełnie co innego niż "niemiecka". I tak mniejszość może podzielić los Solidarnej Polski i zniknąć ze sceny.

Jeżeli w ostatnich dniach słyszałeś nazwisko Armstrong, to wiedz, że kojarzy się ono z tragedią. Najpierw bowiem Lance opuścił rękawice i pozwolił sobie odebrać wszystkie tytuły. osobiście szkoda mi faceta, bo jego osiągnięcia dodawały bardzo wielu ludziom odwagi i nadziei w walce z nowotworami. Teraz ich bohater spada z pomnika, oby i oni się nie poddali.
Drugim sławnym jest oczywiście Neil Armstrong - pierwszy człowiek na Księżycu. Oczywiście jest na świecie wielu, którzy twierdzą, że Księżycem było studio filmowe w Kalifornii. Tak czy inaczej, akurat nasz bohater ma dla podboju kosmosu i aeronautyki tyle osiągnięć, że czepianie się zdarzeń z 1969 roku byłoby dziś nie na miejscu.


piątek, 24 sierpnia 2012

Litania 2012-08-24

Jeśli dyrektor Centrum Projektów Informatycznych zostaje "małym świadkiem koronnym", to wiedz, że od dzisiaj wielu ludzi w Polsce, ze Schetyną na czele, przestaje dobrze spać. Jeśli śledztwo się nie "pogmatwa", to będziemy mieli świetny tutorial, jak się u nas dyma system.

Jeśli należysz do Koła Ludzi ze Skorygowanym Zgryzem, którego wielkim zwolennikiem jest jakiś prominentny minister, to wiedz, że możecie sobie zrobić odjechaną imprezę na Narodowym, za stosunkowo niewielkie pieniądze. Skoro Pawlak załatwił ją strażakom za 1,00zł + Vat, to niby czemu mielibyście płacić więcej.

Jeśli do dziś nie wierzysz w nadejście drugiej fali kryzysu, która może być jak tsunami, to poczytaj informacje o obecnych wynikach największych polskich firma: PGNiG, PKN Orlen, Lotos i KGHM. Jeśli im wiedzie się o wiele gorzej niż przed rokiem, a zakładam, że manipulują danymi, to wyobraź sobie, w jakiej kondycji są mniejsze podmioty. A to dopiero początek.

Jeśli jesteś Plichtą, nie mylić z płotką, to wiedz, że nawet sąd nie pozwoli ci upaść. Niektórzy to mają jednak szczęście w życiu.

Jeśli słyszysz, że Episkopat będzie obradował i wyda z siebie dokument zwiększający swoją przejrzystość finansową, to wiedz, że KK jest meganapalony na twój odpis z podatku. Potem i tak zrobią po swojemu i będzie po staremu.

Jeśli PZU i kilka dobrze prosperujących banków będzie zwalniać pracowników grupowo a w zasadzie masowo, to wiedz, że czarny scenariusz nakreślony wyżej jest pewny.

Jeżeli wyjdziesz z morskiej kąpieli, nie koniecznie przed zachodem słońca, a nie zmyjesz z siebie soli, to wiedz, że następne dni mogą cię zaskoczyć ... i to wcale nie problemami skórnymi ... i nie zawsze negatywnie.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Poradnik początkującego polityka - twitterowy tutorial cz.4


Dzisiaj miałem napisać jak szybko wyszukiwać swoje „ofiary” na Twitterze ale nieoczekiwanie pomógł mi … Zbigniew Hołdys. Ta, niewątpliwie ikona polskiej muzyki rockowej, dała się poznać w sieci jako user wysoce chimeryczny. Każdy nowy Twitterianin piszący, że dostał bana od Hołdysa jest witany gromkim okrzykiem „witaj w klubie”. Dziś jednak pojawiła się w sieci lista osób wartych obserwowania. Przejrzałem ją … (ty też możesz - http://www.holdys.pl/polskitwitter/ ) i chylę czoła przed pracownikami „Chwili”. Mając te wszystkie profile na swoim time-linie nie ma możliwości żebyś był niedoinformowany. Teraz tylko czytać i cieszyć się możliwością dyskusji z twitterową elitą kraju. Dobrze jest przed kliknięciem zobaczyć, czy delikwent był niedawno aktywny. Jeśli ostatni wpis jest starszy niż 1/2 roku to może to oznaczać, że user przebywa tak długo w Chinach, bo stamtąd za cholerę nie potweetujesz, ale bardziej prawdziwa jest teza, że ma już TT w di-pie ;)
Ja ze swojej strony mogę jeszcze dodać, że już jutro zaskoczy cię wszechobecny tag #FF. Jest to cotygodniowa akcja pt. #FollowFriday. W jej ramach każdy Twitterianin może wyróżnić osoby godne obserwowania. Ty oczywiście też możesz sprawić przyjemność tym, których dobrze ci się czyta a jeśli znajdziesz się wśród tych szczęśliwców, którzy #FF dostaną – możesz strzelić korkiem szampana wieczorem.
I tu kolejny tag, o którym obiecałem napisać, jednemu z TT-przyjaciół. Chodzi o pojawiający się najczęściej w weekendy #alkotwitter. Jeśli go zaobserwujesz, nie dziw się literówkom, bardziej skomplikowanej składni, nadinterpretacji faktów i innych odstępstw od obserwowanej wcześniej normy.
Jako że podstawy już posiadłeś i w zasadzie nie mam o czym więcej pisać, na zakończenie, podpowiem ci, że nie musisz obsługiwać TT tylko poprzez twitter.com na swoim komputerze i w laptopie. Jest bowiem TweetDeck, który znajdziesz na tweetdeck.com. Plusem jest to, że masz podział na stale widoczne kolumny. Możesz w jednej ustawić cały tajmlajn, w drugiej odpowiedzi na twoje tweety więc nie przeoczysz żadnej interakcji, w innej będziesz miał obserwowane tagi etc. Ustawień jest tyle ilu użytkowników, więc na tym poprzestanę. Obstawiam, że w komentarzach do tego wpisu pojawią się też inne propozycje. Prawdę mówiąc na to właśnie liczę, bo nie ma nic gorszego niż pisać w pustkę.

No dobra, zgredek zrobił swoje, zgredek może powrócić do litaniowania ;)
Do zobaczenia na TWITTERZE!

środa, 22 sierpnia 2012

Poradnik początkującego polityka - twitterowy tutorial cz.3


Wiesz już jak się po Twitterze poruszać, jak tweetować, jak dodać znajomych. Zachęcę cię teraz do kilku innych rzeczy.
Po pierwsze – TT w komórce. Obecnie wszystkie systemy operacyjne oferują aplikacje, dzięki którym na bieżąco będziesz mógł obserwować swój time-line a przede wszystkim szybko reagować (czytaj: odpowiadać) na wszelkie polemiki. I tu kilka uwag, o których musisz pamiętać. Jeśli ktoś na ciebie ewidentnie rzyga, odwróć głowę w drugą stronę i nawet nie zawracaj sobie nim głowy. Walka z osłem nie przynosi ani chluby ani nowych followersów. Na tych ostatnich stale ci zależy, bo dzięki temu zwiększasz zasięg oddziaływania twoich złotych myśli.
Jeśli jesteś w podróży, a nie musisz prowadzić samochodu, to wyciągnij smartfona/platformę/tableta/laptopa (niepotrzebne skreślić) i zobacz co ciekawego możesz dopowiedzieć, z kim się inteligentnie nie zgodzić, co zadziornie skomentować. Tobie szybciej minie czas, Twitterianie lepiej cię zapamiętają a w piątek może dostaniesz za to nagrodę. Ale o tym dopiero w piątek ;) Podobnie sprawa ma się z nudnymi naradami/randkami/imieninami (niepotrzebne skreślić)
Mając aplikację w telefonie i tak będziesz dostawał powiadomienia o interakcjach z tobą a ty pamiętasz o tym, że „komunikacja jest najważniejsza”
Po drugie – retweety i cytowanie. W największym skrócie, RT czyli retweet służy do tego żeby przesłać dalej wpis, który zrobił na tobie wrażenie. Na twojej osi czasu pojawi się wtedy wpis innego autora. Dobrze jest jeśli się z nim utożsamiasz ale znam kilka przypadków gdzie Twitterianie już w opisie zaznaczają, że „retweet nie musi oznaczać podzielania poglądu”. Jeśli jednak chciałbyś do przekazywanej wiadomości dodać coś od siebie powinieneś to uczynić przed nickiem autora poprzedzonym literami RT. Czyli łopatologicznie: „Koleś to ma fantazję RT @ABursa Mam w dupie małe miasteczka”. Pamiętaj jednak, że obojętnie czy się z poglądem zgadzasz czy nie w pewnym sensie go promujesz.
Po trzecie – połączenie TT z FB. Jeśli złapałeś już bakcyla, to masz teraz „trochę” mniej czasu na facebooka. Oczywiście możesz wykorzystać możliwość cytowania tweetów w królestwie Zuckerberga. W tym celu musisz dokonać odpowiedniego ruchu na dole strony „Ustawienia – profil”. Może już to zresztą zrobiłeś przy opisie swojego profilu, bo w końcu inteligentna z ciebie bestia.
Teraz FB automatycznie rozwija skrócone wcześniej przez TT linki i wyświetla je pod wpisem. Wszyscy bowiem wiemy, że jak pod wpisem pojawia się obrazek, to oglądalność jego jest większa. Jesteśmy społeczeństwem komiksowo-obrazkowym. A niektórzy śmieją się ze starożytnych Egipcjan.
Po czwarte – zdjęcia na TT. Oczywiście możesz je dodawać równie ochoczo i często jak na FB ale nie zapominaj, że tu jesteś wśród elity. Puścisz fotę z majtkami na głowie i nie dość, że zostanie „lemingiem” (skutki już znasz) to jeszcze zostanie ci to zapamiętane. Jak za kilka lat będziesz już poważnym politykiem taki gift rozejdzie się w tabloidach jak ciepłe bułeczki. Pamiętasz pewnie aferę stringową jednego z "dostojników" MON-u. A taką mógł facet karierę w resorcie zrobić.
Wcześniej pisałem o linkowaniu - dozwolone jest wszystko. Jeśli raz na jakiś czas pochwalisz się czego aktualnie szukasz na pewno nie będzie źle odebrane. Jeśli napiszesz jaki film oglądasz może się okazać, że kilka osób robi dokładnie to samo. Nie masz nawet pojęcia co się działo podczas olimpiady. Telewizor był niepotrzebny, przez cały dzień była relacja żywa i na żywo. W emocjach ile nieparlamentarnych słów padało, ile emocji, łez itd. No tak, ale to była olimpiada. Tego typu rzeczy zdarzają się również przy okazji innych wydarzeń więc jak widzisz Twitter jest organizmem bardzo zróżnicowanym.
Jeśli do tej pory nie masz jeszcze profilu na TT, to następny odcinek tym bardziej cię nie zainteresuje i do tego kroku nie popchnie. Jeśli więc pozwolisz podziękuję ci za uwagę i pożyczę wielu sukcesów wszelakich.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Poradnik początkującego polityka - twitterowy tutorial cz.2


Jesteś Twitterianinem, masz dobrze opisane konto, żeby nie było wątpliwości jaką opcję przedstawiasz. Teraz zostaje ci już tylko działalność piśmiennicza. Oczywiście powinienem cię zasmucić i powiedzieć, że to jest właśnie najtrudniejsze, ale przecież nie jest moją rolą zniechęcanie kogokolwiek.
Jeśli chcesz skomentować artykuł jaki cię wkurzył/rozczulił/dał do myślenia (niepotrzebne skreślić), to bez problemów wklejaj link z adresem do niego. TT jest na tyle mądry, że skróci go do kilkunastu znaków a ty będziesz mógł/mogła zabawić się w wydawcę i opatrzyć go komentarzem, w sobie tylko znany a kąśliwy sposób. Pamiętaj, że hamuję cię tylko pozostała ilość znaków i dobry smak. No chyba, że zależy ci na tym, aby postrzegano cię jako wulgarnego chama. Miewamy na TT niemal w każdym tygodniu podobne incydenty i jakoś nie pamiętam, żeby ktoś specjalnie dobrze na tym wychodził.
Jeśli masz wiadomość, którą chcesz przekazać jako pierwszy/-sza to znowu dziesięć razy się zastanów, co sam chciałbyś przeczytać. Jeśli będziesz nudny, nikt nie będzie miał ochoty cię czytać, a możesz się narazić na łatkę „leminga”. Wpływu tego na dalszą karierę nie muszę ci tłumaczyć. Opisując zdarzenia pamiętaj aby trzymać się faktów. Jakiś czas temu Marszałkini (vice) naszego sejmu uśmierciła dawno już nieżyjącą Wisłocką zamiast noblistki Szymborskiej. Może to jednak nie jest najlepszy przykład, bo autorki rzeczonego tweeta nie da się słuchać nawet po pijaku, a co dopiero przywiązywać uwagę do wpisów. Ale polewka na tajmlajnie było przez kilka dni. Aaaa, to dziwne słowo, którego teraz użyłem to „oś czasu” ... ale zakładam, że wiesz to już z facebooka.
Teraz możesz już też wchodzić w interakcję używając opcji „odpowiedz”. Dzięki temu uda ci się wtrącić w rozmowę a zarazem dawać głos większej ilości Twitterian. Tu musisz jednak uważać, bo to co widzisz ty, nie koniecznie musi być całą konwersacja userów. Wtedy podeprzyj się opcją „rozwiń rozmowę” i zobaczysz dokładnie to, co mogło być przed tobą ukryte. To jest o tyle ważne, że jeśli wyskoczysz jak Filip z konopi, to zostaniesz „lemingiem” i patrz jak wyżej.
Pod żadnym pozorem nie powinieneś poprawiać ortografii innych Twitterian, a szczególnie zaś tych, którzy mają co najmniej czterocyfrową liczbę wpisów. Jeśli „taki” pisze „co ja paczę” to znaczy, że tak właśnie chciał napisać. Z czasem się opaczysz i zrozumiesz. Musisz niestety jednak pamiętać, że twoja ortografia, na początkowym etapie jest bardzo ważna. W przeciwnym wypadku zostaniesz wyśmiany (jak wyżej) i nie zasłonisz się tu żadnym papierem stwierdzającym dysortografię, dysleksję i innymi tego typu duperelami. Pamiętaj – matołów się nie czyta.
Przepraszam, że trochę cię w tej części straszę ale jeśli nie masz jeszcze znanego nazwiska, to w społeczności TT jesteś „kotem” i mozolnie będziesz piął się w hierarchii. No chyba, że nazywasz się Błaszczak, piszesz tylko dwa tweety i cały tajmlajn czeka, w napięciu, na kolejne twoje wynurzenie. Przy okazji nie musisz nikogo obserwować a lista obserwujących ciebie zwiększa się w sposób geometryczny. To jednak odosobniony przypadek.
Jak już sobie tak piszesz, tweetów ci przybywa, followersów również, to wiedz, że błogi spokój zaraz się skończy a do kończyn rzucą ci się przeciwnicy polityczni. Prorządowcy z PO, to rzadkość na Twitterze ale za to prawicowców jest ci tu dostatek. Co ważniejsze, są dobrze zorganizowani. Najczęściej dopadają ofiarę w kilkoro. Musisz wykazać się wtedy sprytem Bruce'a Lee walczącego z kilkoma napastnikami. Pod żadnym pozorem nie możesz ich skląć, bo zaraz połowa TT będzie wiedziała jaki z ciebie wulgarny prostak, niemerytoryczny rozmówca i w ogóle anty-Polak. Jedyny pożytek z takich potyczek, to podrasowany licznik wpisów i opinia, że się im nie dałeś, jeśli faktycznie wyszedłeś z tego o własnych siłach. Wiem już kto, z mojego tajmlajna, się na te słowa oburzy, ale oni już mnie z tej strony dobrze znają ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Poradnik początkującego polityka - twitterowy tutorial cz.1




Twitter, to zdecydowanie narzędzie, dla awangardy w sieci. Ci, którzy to wiedzą, chwalą je sobie i poświęcają mu trochę więcej czasu niż innym mediom społecznościowym. Dlaczego tak się dzieje? Nikt chyba jeszcze dokładnie tego nie przebadał, ale mam wrażenie, to magia 140 znaków. Tak, wszystkie facebookowe gaduły piszące elaboraty na dwie strony formatu A4 w Arialu10, będą zrozpaczone. Ale tylko na początku. Moi rówieśnicy i starsi pamiętają zapewne, że gdy wchodziła telefonia komórkowa i po raz pierwszy można było wysłać wiadomość tekstową, mieliśmy do dyspozycji jedynie 160 znaków ze spacjami. Tu mamy jeszcze mniejsze pole do popisu ale w późniejszym czasie powiem ci jak to obejść.
Skoro teraz mnie czytasz, to albo ktoś cię do tego zmusił, albo na 99% masz konto na facebooku. Nie muszę Ci więc tłumaczyć, jak założyć podobne na Twitterze. Pamiętaj o ciekawym avatarze lub zdjęciu, na którym nie musisz koniecznie udawać zafrasowanego Sokratesa. To kim jesteś i tak wyjdzie w praniu i najmądrzej sfotoszopowana fotka i tak ci nie pomoże. Tutaj musisz być sobą, każda kreacja zostanie, wykryta, obnażona i w bestialski sposób napiętnowana.
Dobra wiadomość jest taka, że niemal nie ma ograniczeń w wyborze docelowej grupy jaką będziesz obserwować. To ty wybierasz czyje wpisy będziesz chciał czytać. Jest tu jednak pewne ograniczenie. Niektórzy użytkownicy Twittera cenią sobie ciut bardziej swą prywatność i ustawiają konieczność potwierdzenia możliwości obserwowania. Wiąże się to jeszcze później z możliwością retweetowania jego treści ale o tym jeszcze będzie. Jeśli chcesz wiedzieć, co do powiedzenia mają politycy i tylko oni, wybierasz swoich ulubieńców i przy ich nazwiskach klikasz na przycisk z niebieskim ptaszkiem. Jest druga dobra wiadomość – jeśli czytany jegomość w przyszłości nadwyręży Twoje zaufanie, zawsze możesz przestać go obserwować.
Pisałem jednak, że można o wszystkim i tak właśnie jest. Powiedzmy, że zainteresował cię delikwent o nazwisku Plichta. W okienko wyszukiwania, w prawym górnym rogu, wpisujesz #Plichta i za chwilę widzisz kto i jaką swoją wypowiedź takim tagiem oznaczył lub jego nazwiska użył. Wiesz już teraz, że jak wpiszesz #hardcore, to również wyskoczą ci odniesienia to tego akurat sformułowania. Nie wiedzieć czemu wpisanie #dupamaryny nie odsyła do żadnych wpisów. To powinno dać ci do myślenia.
Kto jest na Twitterze najbardziej aktywny? Dziennikarze, politycy, publicyści, blogerzy i inni dla których polityka jest interesująca. Dlatego najłatwiej będzie ci podczepić się pod kogoś, kto ma napisanych więcej niż 300 tweetów i sprawdzić kogo ma na liście obserwowanych delikwentów. Kiedyś kolega poprosił mnie żebym podpompował mu oglądalność jego profilu. Z mojego punktu widzenia sprawa nie była trudna. Dodałem mu do „obserwowanych” niemal wszystkich, których i ja obserwuję, po czym przez tydzień podpowiadałem mu koncepcje na ciekawe wpisy a w zasadzie inteligentne wcinanie się w czyjeś rozmowy, tudzież komentowanie czyichś wpisów. Zadziałało, chłop po dwóch tygodniach miał o 247 „obserwujących” więcej. Potem niestety się zatrzymał, bo nie dbał wystarczająco o jakość dyskusji a Twitterianie nie śledzą „bylejakości”.
Większość polityków popełnia na TT, bo tak też jest nasze medium nazywane, grzech pychy i serwują ci jedynie swoje wynurzenia. Możesz komentować ich wpisy do usranej śmierci a oni i tak nigdy nie wejdą z tobą w interakcję. Możesz być wtedy pewien, że nie wiedzą po co tu są, poza niezbyt udaną promocją samych siebie.

sobota, 11 sierpnia 2012

Przypadek Michała vel Józefa Bąka

Cała Polska żyje sprawą od tygodnia. Syn premiera współpracował z OLT należącym do człowieka sześciokrotnie skazanego przez sąd za oszustwa. Swoją drogą to ciekawe, że każdy kolejny wyrok nie był rozpatrywany jako recydywa. Nic to jednak, nie jestem prawnikiem i zapewne się czepiam.
Przyjrzyjmy się jednak temu, jakie wiadomości do nas docierają. Celowo nie piszę "co wiemy", bo jakoś prawdy się szczególnie nie spodziewam.
Tydzień temu w świat leci wiadomość: "Michał Tusk pracował dla OLT Express". Sprawa wypłynęła po tym, jak firma zbankrutowała a i stojący za nią Amber Gold zaprzestał wypłacania swoim klientom pieniędzy. Premierowy syn udziela najpierw wywiadu dziennikarzom "Wprost", po czym swoim kolegom z gdańskiej "Gazety Wyborczej". Jednym i drugim opowiada jednak nieco inne wersje. Czy działa spontanicznie? Moim zdaniem, NIE. W polskiej, ale pewnie nie tylko, polityce nic nie dzieje się bez przyczyny. Dziennikarze podniecają się tym, że OLT stanowił wielką konkurencję dla PLL LOT z powodu niskich cen. Wiemy jednak, że płacił horrendalne kwoty Portowi Lotniczemu w Gdańsku. Czy taki cwaniak jak Plichta nie wiedział, że negocjując może zredukować koszty? Ta sprawa nie trzyma się kupy. Gość dopłaca do lotów za 99 zł a jednocześnie nie stara się zmniejszyć kosztów własnych na lotnisku? Wiele rzeczy w Polsce pozornie nie ma sensu a jak się głębiej sięgnie, to nić powiązań i zależności wiele tłumaczy.
Ale wróćmy do naszego pana Michała. Jest on niewątpliwie specjalistą w wielu dziedzinach i nawet odkrył podobno bezsens wygórowanych opłat OLT na gdańskim lotnisku. Dlaczego jednak nic z tym nie zrobił? Dlaczego nie chciał dorobić kolejnym zleceniem i wszcząć negocjacje albo przynajmniej przy nich doradzać? Przecież jeszcze się nie urodził taki który by miał dość.
Bodajże wczoraj po raz kolejny głos zabrał też i Plichta, twierdząc, że to sam Michał zabiegał o pracę w OLT i że tak naprawdę, to przyjmując go zrobił dobrze jego protektorowi. Wszystko to skłania mnie do pytania: "o co tu, qrwa, chodzi?" Odpowiedź jest dla mnie prosta - chłopcy zaczynają zwyczajnie pieprzyć trzy po trzy. Im więcej wrzucają dziennikarzom, tym większy zamęt tworzą. Wiadomo, że źle się łowi w mętnej wodzie. Tutaj tych zamąceń jest dużo ale zapewne będzie jeszcze więcej. Komu bowiem będzie zależało na dojściu do faktycznych układów. Nawet ABW się w sprawę pozornie nie miesza choć gołym okiem widać, że od dawna powinna. A może właśnie agencja robi swoje i dlatego jest jak jest? Może zaniechania nie są zaniechaniami a ścisłym współdziałaniem ze skomplikowanym mechanizmem prosperującym w Porcie Lotniczym w Gdańsku oraz PLL LOT? Kuriozalnym jest bowiem fakt, że dosłownie trzy godziny po ogłoszeniu upadku OLT nasz krajowy przewoźnik lotniczy rozpoczął szeroko zakrojoną akcję reklamową swojej spółki córki oferującej tańsze przeloty. Zadziwiający zbieg okoliczności.
Zupełnie kuriozalną jest kolejna sprawa jaka pojawiła się we "Wprost". Syn premiera, źle wypowiadający się o działaniach rządowych swojego ojca, to rzecz gdzie indziej na świecie nie do pomyślenia. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że wszechmocny Donald Tusk nie byłby w stanie nad taką sytuacją zapanować.

Wiem, że liznąłem powyżej tylko kilka kwestii ale może w następnych wpisach poliżę więcej i głębiej.