Tweetnij Obserwuj @MRGrzegorczyk

sobota, 31 grudnia 2011

Życzenia ... lekko niekonwencjonalne

Z powodu braku veny, po raz kolejny zamieszczam tekst jaki dostałem od starego znajomego. On również skądś go zapożyczył więc się zapewne nie obrazi.
Przejdźmy więc do meritum:
"Ja zwany dalej Życzeniodawcą, proszę Was, zwanych dalej Życzeniobiorcami, o przyjęcie, bez zobowiązań wynikających z treści lub domniemanych, o zaakceptowanie moich najlepszych życzeń przyjaznych dla środowiska, odpowiedzialnych społecznie, poprawnych politycznie, bezstresowych, nieuzależniających, niedyskryminujących obchodów święta przesilenia zimowego, przeprowadzonych według najlepiej odpowiadających Życzeniobiorcom tradycji lub przekonań wynikających z preferowanej przez Życzeniobiorców religii czy też tradycji świeckich, z szacunkiem dla religijnych/świeckich tradycji/przekonań osób trzecich lub dla ich ewentualnego przekonania o braku konieczności uwzględniania jakichkolwiek tradycji - religijnych, bądź świeckich.

Życzeniodawca, chciałby życzyć Życzeniobiorcom sukcesów finansowych, spełnienia osobistego i braku komplikacji natury medycznej w związku z nadchodzącym końcem uznanego ogólnie roku kalendarzowego 2011, respektując jednocześnie wybór jakiegokolwiek innego kalendarza, wynikającego z przynależności kulturowej, bądź sektowej Życzeniobiorców bez względu na ich rasę, przekonania, kolor, wiek, sprawność fizyczną, wiarę, platformę komputerową lub preferencje seksualne.

Akceptując powyższe życzenia, Życzeniobiorcy zobowiązani są zaakceptować poniższe warunki:
1. Życzenia niniejsze mogą być w każdej chwili poszerzone, uszczuplone, bądź wycofane całkowicie.
2. Życzenia mogą być swobodnie przekazywane dalej, pod warunkiem pozostawienia bez zmian oryginalnych życzeń oraz uznania praw własnościowych Życzeniodawcy.
3. Z powyższych życzeń nie wynika w żadnym stopniu obietnica faktycznego spełnienia chęci wyrażonych w tejże korespondencji.
4. Niniejsze życzenia mogą nie być wykonywalne w niektórych systemach prawnych, jak również niekoniecznie ograniczenia w nich wyrażone muszą być wiążące w każdej lokalizacji geograficznej.
5. Zakłada się, że życzenia te bedą całkiem dobrze spełniać swoją rolę w granicach rozsądku, przez okres jednego roku lub do czasu wystawienia nowych życzeń świątecznych, w zależności od tego, która z tych okoliczności zaistnieje pierwsza.
6. Sprawa wymiany niniejszych życzeń lub wystawienia nowych pozostawiona jest do wyłącznej decyzji Życzeniodawcy."


Wszystkiego dobrego! Niech 2012 będzie dla Was lepszy niż 2011 a gorszy niż 2013. Wszak w życiu tylko progres się liczy :)

sobota, 24 grudnia 2011

Polityka świąteczna

Wczoraj wieczorem Krzysztof Król, znany Wam wszystkim, na Twitterze zamieścił wspaniałą historię.
Rzadko publikuję nie swoje teksty ale dla niej muszę zrobić wyjątek. Mam nadzieję, że pan Krzysztof nie będzie miał mi za złe.
"Św. Mikołaj wrócił do domu. Chciał napić się bourbona,otworzył barek
i zobaczył, że skrzaty wypiły wszystko. Miał jeszcze piwo w lodówce.
Niestety, wyżłopała je Królowa Śniegu.
Mam wino w piwniczce - pomyślał. Zszedł, otworzył drzwi i zobaczył
renifera Rudolfa ... leżącego wśród opróżnionych butelek.
Św. Mikołaj nie zaklął bo był święty. Zdenerwował sie odrobinkę.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
Mikołaj otworzył i zobaczył Aniołka z choinką. -Święty Mikołaju,
gdzie mam wsadzić choinkę - zapytał Aniołek.
Świety Mikołaj odpowiedział. I tak powstał zwyczaj umieszczania
aniołków na szczycie choinki."


I tym akcentem chciałbym złożyć, tym którzy obchodzą święta - chwil odpoczynku od codzienności, rodzinnego ciepła i wielu radości, tym którzy tego nie czynią - wspaniałego, ostatniego już w tym roku długiego weekendu.


PS. Przepraszam wszystkich tych, których rozczarowałem i w sumie o polityce nie napisałem. Tytuł miał Was zwieść ;)

wtorek, 20 grudnia 2011

Tydzień na wyspie cz.2

Leon podchodzi do mnie i od razu przystępuje do rzeczy: „A może napijemy się po małym koniaczku? Przed lotem warto się rozluźnić”. Propozycja wydaje się sensowna, gdyby nie dwa drobne szczegóły. Dopiero teraz, gdy klecha stoi dosłownie o krok, czuję specyficzny odór, trawionego alkoholu, co wraz z lubieżno-bezczelnym spojrzeniem i zroszonym kroplami potu czołem, daje dość odrażające połączenie. Sam też mam ochotę złagodzić nieco narastający stres bourbonem, ale instynktownie rezygnuję z Leona jako kompana. Moja odmowa nie zniechęca go i po krótkiej wizycie w Baltonie, z rozpromienionym obliczem delektuje się „Napoleonem”. Widocznym stało się od razu, jak bardzo jest mu ten procentowy strzał potrzebny. Przypuszczam, że jeszcze kilka godzin temu zdrowo balował z „kumplami po fachu”.
Łodzianie siedzą tymczasem nieopodal i pałaszują przygotowane poprzedniego wieczora kanapki. Zdają się nie zwracać uwagi na resztę świata. Sielankę burzy dopiero Leon, podsuwając „bokserowi” pod nos kubeczek. Ten szybko orientuje się w zawartości plastiku i z lekkim skrępowaniem kiwa przecząco głową. Żona zaś spogląda na zegarek i sugeruje, że możemy powoli odszukać miejsce, pod które zostanie podstawiony nasz „środek transportu”. Wiemy już, że czeka nas przesiadka w Amsterdamie.
To dość zabawne - przez ponad trzydzieści lat nie dane mi było przeżyć start i lądowanie, a teraz w jeden dzień zaliczę je dwa razy? Prawdę mówiąc, już nie mogę się tego doczekać.
Odnajdujemy bramkę zero zero pięć, gdzie pasażerowie lecący do stolicy Holandii zaczynają się już zbierać. Cała nasza czwórka przechodzi gęsiego przez bramkę pirotechniczną. Ja idę ostatni, wypakowuję wszystkie metalowe przedmioty z kieszeni i wkładam karnie do kuwety, podsuniętej przez mierzącą chyba ze sto dziewięćdziesiąt centymetrów i ważącą sto kilo funkcjonariuszkę Straży Granicznej. Pani, pomimo groźnej postury, jest uśmiechnięta i bardzo uprzejmie prosi mnie o ściągnięcie paska u spodni, po tym jak syrena obwieszcza wszystkim zgromadzonym, że nie pozbyłem się całego żelastwa. Przechodzę więc raz jeszcze i znowu to samo. Duża blondynka spokojnie pyta, o czym zapomniałem. Czuję na sobie spojrzenia niemal wszystkich pasażerów lotu numer KL 1362. Nie pomaga mi to w znalezieniu rozwiązania. Zaklinam się, że nic metalowego już nie posiadam i zupełnie nie rozumiem, czemu ta cholerna bramka wciąż się wydziera. Funkcjonariuszka lustruje mnie od czubka głowy po piety i po chwili z szerokim uśmiechem prosi mnie, żebym zdjął buty. No tak, metalowe wkładki w moich martensach, mimo iż schowane pod warstwą skóry dają znać o sobie. Jak sierota wojenna przechodzę w samych skarpetkach przez milczącą teraz bramkę, a glany w kuwecie prześwietlają promienie Roentgena. Buty nie kryją w sobie żadnych dodatkowych niespodzianek i przedstawienie dla niespełna stu pięćdziesięciu osób się kończy. Tak, jeśli miałem nadzieję na anonimowość podczas podróży, to już wiem, że znowu się nie udało.
Teraz wszystko już przebiega dosyć sprawnie - kontrola biletowa, przejście przez rękaw i wreszcie ładne, zgrabne i uśmiechnięte holenderskie stewardessy ubrane w biało-niebieskie wdzianka. Wskazują, którędy dotrzeć na miejsce „piętnaście c”. Wnętrze samolotu nie jest przestronne, choć to Boeing 737. Siedzę obok dwóch Rosjan, którzy mają dotrzeć do Eindhoven. Reszta ekipy opanowuje rząd przede mną.
Wygląda na to, że klamka zapadła i czuję, że moja wyprawa zaczyna się właśnie teraz. Po dwudziestu, ciągnących się w nieskończoność minutach, silniki samolotu zaczynają wyć znacznie głośniej, stalowy ptak zaczyna kołować w kierunku pasa startowego. Kilka zakrętów i już widzę przez okienko długi prosty odcinek. Huk narasta i nagle kupa żelastwa zaczyna gwałtownie nabierać prędkości. Pęd wbija mnie w oparcie, czuję specyficzne drganie pod stopami, a palce odruchowo wpijają się w poręcze fotela. „Facet, nie panikuj, przecież to chyba najbezpieczniejszy sposób przemieszczania się” - uspokajam pesymistyczną część ego. Po kilku sekundach podłoga przestaje rezonować. Cholera, wzbijamy się gwałtownie, Boeing robi ostry skręt w lewo i wciąż się wznosi. Przypominam sobie teraz komiczne sceny, odgrywane niedawno przez stewardessy, w ramach krótkiej instrukcji bezpieczeństwa. Niestety, gdyby coś poszło nie tak, można by sobie je w buty wsadzić, ale przecież nic takiego się nie stanie, bo ja dotrę dziś do celu. Postawię stopę na skrawku ziemi, o którą od dawna rywalizują najwięksi tego świata i to wcale nie dlatego, że jest on tak cenny. Chodzi zapewne o prestiż, o egoistyczną satysfakcję z posiadania. Utrata wpływów, nawet na tak małej wyspie, musi być dla mocarstwa czymś frustrującym.
Jedno jest pewne - żarcie w samolotach jest paskudne. Smak plastikowy, porcje małe i tylko śmieci z tego dużo. Poza tym przy dwugodzinnym locie, bo tyle trwa lot z Warszawy do Amsterdamu, cała ta żywieniowa zadyma jest kompletnie pozbawiona sensu. W myśl zasady, że darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, przyjmuję to za dopust boży. Staram się tylko zachowywać w miarę naturalnie, jakby latanie było chlebem powszednim. Nikt i tak nie zwraca na mnie uwagi, ale jakoś lepiej czuję się z tą maską. My, prowincjusze, mamy czasami tego typu schizy, wynikające z nieobycia ze zdobyczami cywilizacyjnymi dostępnymi w metropoliach.
Z megafonu dobiega głos stewardessy informującej, że nasz lot zbliża się do końca, że pogoda w Amsterdamie jest słoneczna, że za chwilę zaczniemy podchodzić do lądowania, że bezwzględnie należy zapiąć pasy. Tętno nieco mi przyśpiesza, rozglądam się dokoła i staram się namierzyć innych „awiacyjnych prawiczków”. Bez skutku. Ci, którym mogę spojrzeć w oczy, wyglądają raczej na znudzonych. Patrzę zatem przez okno i próbuję odnaleźć w oddali płytę lotniska. Na to jest jeszcze za wcześnie, ale muszę odwrócić uwagę od tego co ma się stać za chwilę. Powszechna jest bowiem opinia, że start jest dużo przyjemniejszy niż lądowanie. Statystyki wypadków również wskazują, że finał lotu częściej bywa niebezpieczny. Boeing 737 znowu wykonuje kilka ostrych skrętów, co jakiś czas obniża pułap, a mi zatyka uszy. Na szczęście, od dziecka potrafię sobie radzić w takich sytuacjach. Wyglądam pewnie komicznie, wykonując miarowe ruchy żuchwą, żeby pobudzić ślinianki. Nagle samolot z wielkim łoskotem zaczyna pikować w dół. O, w mordę, mam nadzieję, że kapitan wie, co robi i że tak właśnie powinien się kończyć każdy lot. Przez okienko widzę, jak ląd w zastraszającym tempie przybliża się do mnie. W zasadzie jest dokładnie odwrotnie, ale jakie ma to teraz znaczenie. Jeszcze tylko kilka sekund z napiętymi wszystkimi mięśniami i czuję, jak dziób stalowego potwora unosi się lekko do góry, a potem lekkie uderzenie i, to samo co przy starcie, łaskotanie w stopy. Silniki wyją, samolot wyhamowuje, a mi morda śmieje się na całego. Dołączam do grona pasażerów, dziękujących oklaskami kapitanowi za udany lot. Moje brawa są znacznie mocniejsze. Energia i szczęście z nowych doznań chyba mnie zaraz rozsadzą. Wooow, to było SUUUUPER!!!!! Genialne przeżycie, a przecież czeka mnie dzisiaj powtórka. Kurcze, drżą mi kolana, a uśmiech nie schodzi z twarzy. Dokładnie tak samo jak po pierwszym namiętnym „mokrym” pocałunku.
Całą grupą wychodzimy rękawem z samolotu, żegnani uprzejmie przez załogę linii KLM. Stawiamy pierwsze kroki na Schiphol i staramy się zorientować w geografii tego czwartego co do wielkości portu lotniczego Europy. Dla mnie, jeszcze kilka godzin temu, „Okęcie” było duże. Teraz szybko rewiduję znaczenie tego słowa. Jak my znajdziemy stanowisko D04? O, jest plan lotniska. "D" jest we wschodniej części, a my oczywiście jesteśmy w zachodniej. Czeka nas niezły marsz. Na szczęście nie musimy targać głównego bagażu. No właśnie, a co się teraz dzieje z moją walizką? Czy aby gdzieś się nie zawieruszy na tak wielkim lotnisku? Na szczęście, wszystko, co najważniejsze, mam przy sobie: paszport, voucher i pieniądze. W zasadzie bez reszty też dam sobie radę - jak przygoda, to przygoda.
Po około dwudziestu minutach docieramy pod D04, ale do odlotu mamy jeszcze niespełna trzy i pół godziny. Po wszystkich dzisiejszych emocjach muszę się czegoś napić. Reszta ekipy też jest już bardziej rozluźniona. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że oficjalnie się nie poznaliśmy. Nadrabiam zaległości i przedstawiam się dość zdawkowo. Proponuję odwiedzenie pobliskiego bistro i degustację miejscowych specjałów. Ja mam na myśli Heinekena, ale Leon zaczyna się głośno zastanawiać, jakież to mocniejsze trunki są domeną Holandii.
Zajmujemy miejsce przy wysokim stoliku i ostatecznie zamawiamy kolejkę piwa. "Bokser" stara się jakoś zagaić rozmowę i pyta, czym się zajmujemy. „Jestem budowlańcem i aktualnie pracuję jako zastępca kierownika na budowie małej elektrowni wodnej, niedaleko Kędzierzyna-Koźla” - wypalam pierwszy i obserwuję co będzie dalej. Łodzianie – Jarek i Asia, chwalą się, że prowadzą trzy sklepy z chemią gospodarczą i kosmetykami, mają dwójkę dzieci i jadą na urlop swojego życia. „A pan, panie Leonie?” - pyta kobieta. „A ja, pracuję w dużej firmie pod Otwockiem”. Co??? Ale numer. W zasadzie wszystko się zgadza, ale dlaczego ksiądz nie mówi prawdy? „A co to za firma?” - pytam. „O zasięgu ogólnokrajowym”. No, to zaczyna być ciekawie. Rozumiem, że facet chce być incognito, ale chyba nie ma w tym nic złego, żeby być szczerym wobec obcych ludzi. Kolejny pasterz, niech go szlag trafi.
Uśmiecham się pod nosem i rozglądam po rozległej sali. Moją uwagę przykuwają dwaj Szkoci w kiltach i koszulkach piłkarskiej reprezentacji swojego kraju. Siedzą, patrzą tępo w opróżnione już prawie kufle. Jeden z nich wykonuje ruch ręką, drugi kiwa twierdząco i suną w kierunku baru. Po chwili wracają z pojemnikami wypełnionymi złotym, spienionym płynem. W głowie świta mi zuchwały plan. Moi współtowarzysze postanawiają odszukać toalety. I dobrze, bez nich pewnie mi się uda.
Podchodzę ze swoim piwem do ich stolika i pytam, czy mogę się na chwilę przysiąść. Nie wiem, skąd we mnie tyle odwagi. Mój angielski jest przecież nieco zardzewiały, poza tym to raczej nie w moim stylu, żeby zaczepiać obcych. Na szczęście chłopaki w sukienkach okazują się bardzo przyjaźni i weseli. Tłumaczą mi, że lecą do Niemiec dopingować swoich piłkarzy. Zapewniam ich, że będę trzymał za nich kciuki i od razu przechodzę do sedna sprawy. Szkoci wybuchają śmiechem, ale nie odmawiają wspólnej fotografii. W tej chwili pojawiają się łodzianie z Leonem. Są lekko zaskoczeni, widząc mnie w tak „doborowym” towarzystwie. Ostatecznie sesja się udaje, Asia jest zachwycona, że będzie mogła pokazać dzieciom takie ciekawe zdjęcia. „Waleczne serca” spoglądają na zegarki, dopijają piwo i zbierają się do odlotu. My, w znakomitych humorach, też postanawiamy pozwiedzać trochę Schiphol przed odlotem.
Wreszcie nadchodzi czas na zbiórkę pod D04. Bramka jest jeszcze zamknięta, ale na tablicy pojawił już się cel naszej podróży – Varadero. Z rozpiski, jaką dostałem w Warszawie od przedstawiciela biura podróży, jest informacja, że lot będzie trwał dziesięć godzin i dwadzieścia minut. W normalnych warunkach byłbym przerażony takim czasem podróży, ale dzisiaj nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru. W końcu za ponad jedenaście godzin dotrę na Kubę. Sam jeszcze w to do końca nie wierzę, ale wszystko wskazuje na to, że to nie jest sen. Jeszcze dzisiaj wieczorem postawię nogę na „wyspie jak wulkan gorącej”, na własne oczy zobaczę, jak wygląda ona naprawdę. Mam też nadzieję, że uda mi się zobaczyć nie tylko to, co chcą pokazać biura podróży, ale głównie to, co jest kubańską codziennością.

środa, 14 grudnia 2011

Litania 7

Jeśli cała Europa chwali Polskę w Parlamencie Europejskim za jej sześciomiesięczne przewodzenie Unii – wiedz, że zaraz „okołokaczyńskie gnidy” zaczną pluć na prawo i lewo oraz na tym samym posiedzeniu wskazywać jakie to były zmarnowane miesiące.

Jeśli nawet Kanada poszła po rozum do głowy i wycofuje się z „Porozumienia z Kioto”, to my również powinniśmy jak najszybciej się z niego zwinąć. Konia z rzędem bowiem temu, kto uwierzy, że to właśnie Polska w odróżnieniu od USA, Chin, Indii, Brazylii i innych państw będzie głównym sprawcą ocieplenia klimatu na skutek emisji CO2 do atmosfery.
A to wszystko przy optymistycznym założeniu, że powyższy proces w ogóle ma z tymi wyziewami cokolwiek wspólnego.

Jeżeli Pospieszalski w ostatnim programie „Bliżej” pozwala sobie na przedstawianie mocno naciąganych dokumentów mających świadczyć o zdradzie „Solidarności” przez Bronisława Geremka, to ja się zastanawiam kto „głupiego Janka” na antenę w ogóle wpuścił. Współczułem tylko Celińskiemu i Czumie, że musieli w tak żenującym spektaklu brać udział.

Jeśli Ruch Palikota mówi o przygotowaniu ustawy o legalizacji również twardych narkotyków, to możliwości są trzy:
1. klubowicze ujarali się ostatnio wspólnie jakąś dobrą trawą,
2. brakuje im pomysłów na nowe skandale w celu przykrycia innych planowanych akcji,
3. zbiorowo ich popieprzyło.

Jeżeli można zmienić rozkład jazdy pociągów i nie wprowadzić totalnego chaosu na kolei, to może warto przypomnieć dzisiaj marszałkowi Grabarczykowi, że albo on albo jego podwładni byli, przepraszam za kolokwializm, gówno warci.

Jeśli jeden Klich nagrywa w rozmowie drugiego Klicha, to wiedz, że nie zasiądzie z nim prędko do pełnego pojednania kielicha. W zasadzie dyktafony, to teraz standardowy sprzęt podręczny każdego polityka. Kancelaria sejmu powinna się je dokładać do powitalnych zestawów dla każdego posła nowej kadencji.

Jeśli odbiorcy maili z mrugającym spod spódnicy kotkiem podnoszą larum, to wiedz, że kruchtowe towarzystwo nie ma za grosz poczucia humoru a ich działalność na niwie erotycznej nudna jak flaki z olejem. No bo przecież nie oburzali się na to, że ich z gównianego powodu na zbity pysk z/w PiS'du wyrzucili.

Skoro Sąd Najwyższy stwierdził, że wybory 2011 są ważne, to Janusz Korwin-Mikke może już tylko liczyć na wielki, idący od zachodu i południa do nas kryzys. Tylko on może bowiem przywiać wizje wcześniejszych wyborów. Za 4 lata nikt już bowiem tego akurat Janusza nie będzie pamiętał.

wtorek, 13 grudnia 2011

13.12.1981

Jest niedziela, godz. 8.02, Głogówek woj. opolskie (w linii prostej 7km do granicy z Czechosłowacją).
Mam 8 lat i jak co tydzień wychodzę z domu. Idę do kościoła. Jest mroźno, śniegu wokoło co niemiara, sprawdzam stan ślizgawek w drodze do centrum – wszystkie maja się znakomicie. Za chwilę dotrę pod dom kumpla z klasy, Adriana.
Niespodzianka, nie ma go w stałym miejscu. Jest już 200m dalej za skrzyżowaniem i drze się do mnie:
- Mario, słyszałeś? Słyszałeś? Wojna jest!
Popieprzyło go? Bardzo wcześnie zacząłem przeklinać więc pomimo zbożnego celu, pomyślałem dosadnie.
- Jaka wojna, co Ty gadasz? Czemu nie czekałeś na mnie pod domem? - pytam w miarę spokojnie, bo przecież musi mnie z tą wojną w konia robić.
- No mówię Ci, wojna jest ... czy jakiś stan wojenny ale przecież to chyba to samo. - odpowiada mocno podekscytowany Dikass - taką ma u nas ksywę.
Prawdę mówiąc wchodząc na skrzyżowanie pod górkę trochę się zasapałem więc nie wchodzę w polemikę. Poza tym jest naprawdę zimno.
Nie pamiętam o czym mówił ksiądz, w zasadzie mało kiedy go wtedy słuchałem, rozmyślam cały czas co z tą wojną. Poruszenia wśród ludzi nie widzę więc albo oni o niczym jeszcze nie wiedzą albo coś się Adrianowi jednak trochę „pozajączkowało”.
Msza skończona, można już spokojnie zasuwać do domu. Jak się pospieszę, to zdążę na początek filmu kończącego teleranek. Że też te msze są zawsze tak ustawione, że jak nie jedna to druga nachodzi na najlepszy program dla dzieci w całym tygodniu.
Wpadam zziajany do mieszkania, zrzucam w pośpiechu kurtkę, i całą resztę zimowego wyposażenia i włączam telewizor. Zanim się dziad zagrzeje i będzie można cokolwiek oglądać też trochę czasu minie. Siedzę więc i czekam, czekam … czekam. Zaraz a może przystawka jest przełączona na „Dwójkę”? No nie, wszystko jest OK. Przestarajam telewizor na „czecha” - jest program.
To o co chodzi? Czemu nie ma „Teleranka”? Może faktycznie jest wojna? Nawet zapomniałem o tym mamie powiedzieć.
Dzwoni telefon. Koleżanka mamy z pracy, pani Staszka, też coś o stanie wojennym mówi ale podobno dopiero równo o dwunastej wszystko się wyjaśni, bo będzie specjalne przemówienie Jaruzelskiego w telewizji. Idziemy oglądać do niej, bo tato pojechał właśnie do babci pod Sandomierz po „wędliny ze świniobicia”. Co roku przed świętami jest tak samo. Tato bierze dwa dni urlopu i jedzie pociągiem sam do babci.

Siedzimy już u pani Staszki, jej męża też w domu nie ma. Jaruzelski zaczyna przemawiać. Kurde, Dikass jednak nie kłamał - „o północy wprowadzono stan wojenny na terenie całej Polski”. Wprowadza się godzinę policyjną, nie wolno się swobodnie przemieszczać itp.
To jak teraz tato z „wędlinami ze świniobicia” wróci? Pal licho te wędliny ale kiedy tato wróci? Przecież jego pociąg odchodzi z Kielc grubo po północy?
Póki co podniosłą atmosferę przerywa przeraźliwy huk. Bomby spadają czy co?
Nie, to tylko Mirek, syn pani Staszki, meblościankę przewrócił, bo zachciało mu się wejść do jednej z górnych półek. Ale dostał za to w skórę wężykiem do obciągania wina. Cholera, musiało nieźle go to zaboleć. Chłopak trzyma się jednak dzielnie i tylko ognistoruda czupryna lekko podryguje w rytm delikatnego szlochu.
Wracamy już do domu. Mama nie jest specjalnie rozmowna ale i ja jakoś nie mam zbyt wielu pytań. Ulicą w stronę Prudnika jedzie właśnie kolumna opacnerzonych wozów piechoty typu SKOT. Tego dowiem się dopiero za kilka lat, teraz są to dla mnie „amfibie”. Wojna ma jednak dobre strony – nawet w tak małym miasteczku jak Głogówek można zobaczyć 'takie' pojazdy.
Całe popołudnie bawię się resorakami ale przy okazji zastanawiam się jak i kiedy wróci tato. Mama próbowała kilka razy dodzwonić się do cioci Ewy do Kielc ale dzisiaj nie łączą międzymiastowych.
Wieczorem idziemy do sąsiadów piętro wyżej. Tam wszyscy dorośli siedzą przy radiu i starają się złapać jakąś falę. Odbiornik piszczy niemiłosiernie i nic nie można zrozumieć. W końcu sąsiadowi udaje się złapać jakiś program po niemiecku. To chyba „Deutche Velle” czy jakoś tak. Nie pamiętam już co mówili, bo chyba nawet nikt nie tłumaczył. W Głogówku, w tym czasie, prawie wszyscy mówili po niemiecku. A nie, jednak jedna wiadomość do mnie dotarła i początkowo bardzo ucieszyła – nie będzie szkoły do odwołania. Dorośli niestety skarcili mnie za entuzjastyczne przyjęcie tej informacji. Aż mi się głupio zrobiło, bo w sumie lubiłem chodzić do szkoły.
Z mamą nie rozmawiałem o tym co się dzieje, bo widziałem, że też martwi się jak tato wróci i pomimo tego, że zawsze śpię sam tym razem wolałem zasypiać razem z nią.




Wysoki sądzie, to wszystko co z tego dnia pamiętam.
A jednak nie wszystko, byliśmy jeszcze na cmentarzu na grobie mojej babci Heni, zmarła dokładnie 7 lat wcześniej.



Tato wrócił nazajutrz, dużo opowiadał jak stan wojenny wygląda w Sandomierzu i Kielcach ... a „wędliny ze świniobicia” smakowały wszystkim jeszcze lepiej niż zawsze.

czwartek, 8 grudnia 2011

Litania 6

Jeśli po jednym z twoich postów obszczekuje cię „wrocławska tuba” sekretarz zarządu partii, forma taka bo to kobieta – wiedz, że coś się dzieje ale młoda pani mecenas uznała za stosowne sama nie dawać głosu;

Jeśli zaraz potem anonimowy paszkwil zamieszcza wiceprzewodniczący partii a zarazem członek sejmowej komisji ds służb specjalnych – wiedz, że celnie bijesz a chłopaki nie wiedzą, co masz na nich jeszcze;

Jeśli Aleksander Wielki namawia Leszka „Kanclerza” do wzięcia udziału w wyścigu do przewodzenia swojej partii – wiedz, że to pocałunek śmierci. Obojętnie co ten drugi zrobi i tak będzie źle a jego formacja się rozpadnie;

Jeśli Pawlak uparcie prezentuje autorskie pomysły na optymalizację wieku emerytalnego – wiedz, że nie ma kompletnie pomysłu jak nie zatonąć już na początku 2012r. Wszak Donald „Wszechmocny” nie podjął jeszcze decyzji w sprawie długu PSL;

Jeśli Donald "Wszechmocny" rozwiąże komisję "Przyjazne państwo" – wiedz, że zrobi to tylko po to, żeby Szczurołap mógł przygotowywane tam ustawy zanosić do Laski Marszałkowskiej jako swoje;

Jeśli Manchester Utd odpada z Ligi Mistrzów – wiedz, że świat się kończy. Choć osobiście nie płaczę z tego powodu;

Jeśli minister Arabski dostaje do wykonania kolejne ważne zadanie – wiedz, że premier ma do niego zaufania ... lub Opus Dei rośnie w siłę w rządzie ;)

Jeśli Wojtek Olejniczak nie startuje w wyborach tymczasowego wodza SLD – wiedz, że nabrał doświadczenia i zaczeka aż się hieny pożrą. Potem będzie mógł wejść do gry;

Jeśli policja została przez Komisję Europejską karą jednego miliona euro a prokuratura umarza śledztwo w tej sprawie z braku znamion popełnienia przestępstwa – to ja już nic q..a nie rozumiem;

"Gdynianina" rymów kilka

I

Przypowieść o naszym siewcy.

Gdy przeorałeś ziemię ręką swoją,

To nadałeś jej nowe życie,



My wierni Twego słowa piewcy,

Podążaliśmy za wolą Twoją,

Pytałeś nas „O czym marzycie?”



Marzymy o Ruchu jaki mowa

Gdzie demokracja to nie puste słowa.



II

Jak zażądałeś, takowym się stało,

Hojnie plonami ziemia obdarzyła,

Poseł wyrósł nam wspaniały,



Lecz dziś nic z nas nie zostało

Racja twierdzę nam zburzyła,

Plony nasze już zmarniały,



Lecz Ty się nami nie przejmujesz,

Masz już korytko, nim się zajmujesz.

wtorek, 6 grudnia 2011

Gościnny występ "Gdynianina"

Dzisiaj po raz pierwszy udostępniam swojego bloga "Gdynianinowi". Treść oryginalna, dane autora jedynie do dyspozycji redakcji :))



"Dziś moje gościnne występy na blogu Mariusza,

Gościnnie dziś dogryzać będe władzom z zarządu,

No ale cóż zrobić kiedy sytuacja do tego zmusza,

Kiedy Janusz doprowadził Pomorze do nierządu,

Więc zarządzie szykuj się na wrzut parę

Już do Was piszę, już ja z Wami pojadę.



Biedroneczko, „miszczu” od sterowania pacynkami,

Geju ! Co inni geje się za Ciebie wstydzą,

Wiem że całe Pomorze nazywasz debilami,

Wiedz więc że w naszym okręgu Cię nienawidzą,

Jeśli liczysz na ponowną u nas do sejmu reelekcję,

Rozczarujesz się niczym dziad patrzący na erekcję.



Mile z Czykowa Jareczka mordeczko zapita,

Z racji się wywodzisz choć racji nie posiadasz,

W nasz okręg zwarty Twa pięść jest wbita,

Za szefa się uważasz a głupoty same gadasz,

Zdziwisz się że nie doczekasz do zimy,

Takich jak Ty to my na taczce wywozimy.



Januszku, choć wiemy że jesteś na swoim garnuszku,

Zapominasz o swoich pracujących mróweczkach,

Choć karne bydło podąża w Twoim wianuszku,

Całe mrowisko ma już w swoich główeczkach,

Jak zrobić Ci psikusa w mediach wielkiego,

Byś zaczął doceniać lud swój i wyszedł na dobrego.



Podpisano – Gdynia !"

sobota, 3 grudnia 2011

Moja nie całkiem już spiskowa teoria.

Wiele osób prosi mnie o rozszyfrowanie wpisu o "Szczurołapie" na blogu. Oto co odpisalem jednemu z nich:
No cóż, powód jest niezwykle prosty.Ja uważam, że Janusz wykonał świetną robotę na którą dostał zlecenie od Donalda na spacyfikowanie wzrastającego napięcia w społeczeństwie po katastrofie smoleńskiej.Co więcej, obserwując jego zachowanie przed i w trakcie kampanii wyborczej, jasnym dla mnie jest, że JP nie chciał dużej wygranej, bo np.:
- kompletny brak koordynacji działań kampanijnych,
- podpisy przybywały w wielkim bólu a Jano zamiast mobilizować ludzi pojechał sobie na 6-dniowy urlop,
- wie komu zawdzięcza zarejestrowanie na ostatnią chwilę 21-go okręgu aby można wystawić listy we wszystkich okręgach a nawet nie zamienił z nim słowa, że o podziękowaniach nie wspomnę,
- w wieczór wyborczy nie ukrywał swojej złości a przecież wynik był bardzo dobry, co więcej Tymochowicz też nie wyglądał na zadowolonego a jak sam mi napisał był "mentalnie przygotowany na 7-8%",
- Janusz w kampanii nie promował partii a siebie głównie.
Dlaczego tak? Bo scenariusz napisany dużo wcześniej przez Aleksandra Wielkiego i Donalda Długorządzącego, zakładał że najpierw SLD wchłonie RP tworząc Wielką Lewicę z resztą SDPl-ów itp a potem zawrą układ z PO. Po co? Aby mieć parlamentarną większość do zmieniania konstytucji i stworzenia systemu dwupartyjnego na wzór amerykański.
Wyborcy sprawili jednak Panom psikusa, bo zagłosowali inaczej niż było założone czyli SLD - 15%, RP - 8%. Teraz musza zmienić plan działania.
Kolejne pytanie - dlaczego Janusz rozwala istniejące już struktury, wstawia nowych koordynatorów do kierowania budową nowych a tym samym wqrwia działających już dobrze ludzi? Kupy się to nie trzyma, tak samo jak wstrzymywanie przyjęć do partii zaraz po wyborach.
Wygląda na to, że Janusz ma wejść ze słabą organizacją. Moim zdaniem ma dla siebie przygotowaną opcje a cała reszta się już dla niego nie liczy. Zresztą jak patrzę wstecz, to uważam, że po drodze było wiele niezrozumiałych posunięć Janusza.
Generalnie jestem niemal pewien, że tylko jednej obietnicy Janusz dotrzyma - nikt, kto spontanicznie przyszedł do Ruchu na żadną dłuższą karierę polityczną liczyć nie może. Dlatego też, mając jakieś ambicje oraz wsparcie ludzi z całej Polski myślę, że trzeba zacząć grać na siebie. Rok spędzony z Januszem wiele mnie nauczył ale też i dał nowe doświadczenia

I to by było tak w telegraficznym skrócie :))

Wszystko to napisałem już jakiś czas temu. Dzisiaj mogę to spokojnie opublikować, bo część moich informacji/dywagacji ciałem się wczoraj stało a cała reszta jest w związku z tym bardzo prawdopodobna.

środa, 30 listopada 2011

Litania 5

Jeśli masz zalaną całą łazienkę, bo cieknie ci spod obudowanej na maxa wanny – wiedz, że masz dzień w plecy;
Jeśli Radek Sikorski na europejskim forum przedstawia mocno przemyślaną i wyważoną koncepcję przebrnięcia przez kryzys, zyskując przy tym wielkie poparcie przedstawicieli unijnych państw – wiedz, że zaraz po powrocie PiS będzie go chciał odwołać a SP powiesić na haku ... za piąte ziobro;
Jeśli dostajesz po raz kolejny opis akcji do wykonania – wiedz, że ktoś znowu cię „ruch-a” ale tym razem w prezerwatywie (ups ... to dopiero jutro będzie więc możesz nie zrozumieć);
Jeżeli musisz pozbyć się starego silikonu z w miarę nowej wanny użyj do tego najpierw wyszukiwarki google, tam wielu domorosłych specjalistów zaskoczy cię swoją praktyczną wiedzą – pamiętaj jednak, że ich wszystkich zaskoczy TurboDymoMen;
Jeśli w pobliżu hotelu Sheraton gość w dobrze skrojonym garniturze kupuje małpkę spirytusu i puszkę piwa – wiedz, że to działacz PZPN idzie na zjazd swojej organizacji;
Jeśli słyszysz o kolejnym już w tym tygodniu tąpnięciu w polskiej kopalni – wiedz, że zbliża się Barbórka, a ta pani jest niestety bardzo krwiożercza;
Jeśli Lato złożył wniosek o odwołanie Kręciny – wiedz, że pomimo wszystkich wałków jakie „Łysy” robi, nie odpuści 50.000zł miesięcznie przez co najmniej 8 okresów rozliczeniowych;
Jeśli minister Nowak jeździ po autostradach i rozmawia z robotnikami to wiedz, że się chłopak naoglądał programów z poprzedniej epoki i chyba lekko odjechał;
Jeśli polski sąd musi roztrząsać czy racje ma Englert czy Szapołowska – wiedz, że ktoś marnotrawi twoje podatki;
Jeżeli wszyscy z RP, którzy mogą występować na szkle mówią, że weksle są bezpieczne - wiedz, że coś się dzieje ... a jeśli je podpiszesz będziesz miał problemy.

wtorek, 29 listopada 2011

Litania 4

Jeżeli ktoś zaczyna szukać Opus Dei w rządzie – wiedz, że musi przykryć zbieranie weksli;
Jeśli Paweł Piskorski daje głos w obronie generała Czempińskiego a daje – wiedz, że wszystkie pogłoski o tym, że częściowo siedzi w jego kieszeni są prawdziwe;
Jeśli Mariusz Kamiński kazał CBA sprawdzać u wróżki czy aby minister Kaczmarek nie jest fanem numerologii – możesz być pewny, że Mariuszek będzie uczestnikiem Krucjaty Różańcowej … a resztę już znasz;
Jeśli Szczurołap z Wielkim PR-owcem robią winne sesje V-cePrzodownikowi – wiedz, że niebawem znajdzie się następca Palikota-heppenera w jeszcze bardziej lepperowym stylu;
Jeżeli nowa minister sportu Joanna Mucha pisze do UEFA list ze skargą na Latę & Comp. - wiedz, że Platiniemu poodklejały się tipsy z wrażenia … u nóg;
Jak partia każe ci podpisać weksel – wiedz, że coś się dzieje i lepiej zrób rozdzielność majątkową ze współmałżonkiem albo lepiej rozprosz weksel na okręg;
Jeśli „El Pais” wychwala zalety Polski jako „zielonej wyspy” na oceanie europejskiego kryzysu – to pamiętaj, że „hiszpanka” roznosiła się drogą kropelkową;
Jeżeli usłyszysz kiedyś odgłos tam-tamów – wiedz, że ministra Nowaka odcięto od Twittera;
Jeśli poseł Penkalski zabiera się za odganianie świń od koryta – wiedz, że będzie to robił tak jak potrafi najlepiej – bejsbolem;
Jeśli Kręcina mówi coś o szumie medialnym – wiedz, że to szumi mu jeszcze pod czaszką po wczorajszym wieczornym spożywaniu … a może nawet po dzisiejszym rannym;


Jak widzicie „kozy” nie ma. Był opierdol z kilku, zdawać by się mogło, źródeł ale jestem przygotowany na znacznie więcej ;)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Litania 3

Jeśli Waldi Pawlak przez tydzień będzie brylował w mediach i przedstawiał swoje pomysły – wiedz, że on już wie, że jest w czarnej dupie i po styczniu 2012 będzie na marginesie;
Jeżeli lekką ręką rozwiązuje się struktury RP w okręgach – wiedz, że ideowców zastąpią stare wygi polityczne czyli „uciekinierzy” z SLD;
Jeśli rzecznik rządu konsekwentnie twierdzi, że czegoś nie podpisał a ekspertyza grafologiczna temu przeczy – wiedz, że śledztwo w sprawie Agemark zostało właśnie umorzone;
Jeśli SLD wystawia TAKICH kandydatów na przewodniczących - wiedz, że ta partia już umarła a pochowana zostanie pod plotem.
Jeśli wiatr demoluje Polskę oraz część północnej Europy – to wiedz, że ten wiatr jest apolityczną siłą, której nawet Palikot z Tymochowiczem nie spacyfikują;
Jeżeli Nelly Rokita daje głos i jest on, o dziwo, spójny i czytelny – to wiedz, że mąż mocno nad nią pracował (merytorycznie);
Jeśli Poczta Polska zaczyna się reformować – wiedz, że czeka nas strajk listonoszy przed świętami i prezenty przesyłaj już dzisiaj;
Jeśli 6 milionów rodaków przyłączy się do Krucjaty Różańcowej, która będzie starała się wymodlić zmiany w ojczyźnie – wiedz, że w Polsce nie ma tylu miejsc w szpitalach psychiatrycznych więc część z nich będzie hasała na wolności;
Jeśli Prezydent już teraz zapowiada swój udział w kolejnym Marszu Niepodległości – to wiedz, że tonący brzytwy będzie się chwytał;
Jeśli Pospieszalski na TVP Info przegrywa ze „Szkłem kontaktowym” w TVN – wiedz, że Polacy są zmęczeni ciągłymi strachami i wolą się czasami pośmiać, zakładając że zrozumieją celne aluzje prowadzących;
Jeśli jutro nie będzie kontynuacji tej litanii – to możesz być pewna/-y że albo nic się ciekawego nie wydarzyło, co jest mało prawdopodobne albo już za swoje teksty siedzę w kozie ;)

niedziela, 27 listopada 2011

Litanii ciąg dalszy

Jeśli Palikot od ponad roku pozornie rzuca się i kąsa nogawki premiera – wiedz, że „chłopcy” razem szyją;
Jeżeli Gowin zostaje ministrem – wiedz, że Schetyna pozbył się kolejnego zęba w szczęce (poprzedni nazywał się Grupiński);
Jeśli niebawem Olechowski znajdzie się w opałach – wiedz, że w tajemniczych szafach pancernych warszawskiego SD może znajdować się jednak coś ciekawego;
Jeżeli Szczurołap w czasie najtrudniejszego w historii zbierania podpisów przed rejestracją list jedzie na tygodniowy urlop – wiedz, że nie chciał/mógł wygrać wyborów;
Jeżeli Marek Siwiec mówi, że kłopoty Generała to następstwo walki służb – wiedz, że niebawem Wielka Lewica będzie chodziła pod pachę z PlatfOrmą;
Jeśli Biedroń robi z siebie kompletnego idiotę w sejmie i mediach – wiedz, że jest po prostu sobą;
Jeśli Adam Hofman mówi jak teraz rząd wpływa na prokuraturę – wiedz, że Ziobro swego czasu robił to dwa razy bardziej;
Jeśli 10 grudnia wybory w SLD wygrają Miller albo Napieralski – to wiedz, że exodusu działaczy nic nie powstrzyma;
Jeżeli Tymochowicz ma zafrasowaną minę po ogłoszeniu wyników wyborów – to wiedz, że scenariusz był rozpisany na słabszą pozycję RP;
Jeśli na bruk leci szefowa telewizyjnej Jedynki – wiedz, że Schetyna ma kolejny brak w uzębieniu;
Jeśli Palikot maczał palce w zaproszeniu niemieckich zadymiarzy do Polski – wiedz, że coś się z nim zaczyna dziać … może powonienie siada?
Jeśli w PZPN wybucha kolejna afera korupcyjna – wiedz, że Lato wyjdzie z tego bez szwanku a cała sprawa to kolejny cover.

sobota, 26 listopada 2011

Litania do amatorów teorii spiskowych

Jeśli generał Czempiński zostaje zatrzymany przez prokuraturę – wiedz, że coś się zaczyna dziać;
Jeśli przez 3 dni z rzędu Palikota nie ma w mediach – wiedz, że coś się dzieje;
Jeśli informatorem prokuratury w sprawie prania brudnych pieniędzy jest Peter Vogel – wiedz, że lewica ruszyła do ataku;
Jeśli Aleksander „Wielki” zamiast leczyć dyskopatię robi sobie lifting twarzy w samej końcówce kampanii wyborczej – to możesz być pewny, że będzie mocnym graczem i to już niebawem;
Jeśli niezaprzysiężeni jeszcze posłowie wojują z krzyżem – to wiedz, że w zaciszu gabinetów Tusk knuje okrutnie;
Jeśli V-ce przewodniczący Partii i Rzecznik Dyscypliny Klubowej są na spotkaniu, którego nie ma – możesz być pewny, że Szczurołap działa;
Jeśli nie dodasz sody oczyszczonej do ciasta marchewkowego – wiedz, że będzie zakalec;
Jeśli Czarzasty nie demoluje w bezpośredniej rozmowie „posła jeszcze elekta” Dębskiego – to wiedz, że Ordynacka puszcza oko do Szczurołapa;
Jeśli Kwaśniewski z Wałęsą zaczynają popierać legalizację miękkich dragów – to wiedz, że głęboka zmiana systemu politycznego jest blisko;
Jeśli słyszysz żeby dać sejmowemu beniaminkowi 60 dni spokoju – to wiedz, że w połowie stycznia będzie tąpnięcie jakiego jeszcze Polska nie widziała;
Jeśli nie spłuczesz deski po krojeniu cebuli zimną wodą, to wiedz, że długo jeszcze będzie śmierdziała;
Jeśli na twojego maila odpowiada „Piła” vel „miękki negocjator” – wiedz, że Szczurołap i KoJot są wqrwieni;
Jeśli dostałeś się do sejmu a twoja partia zdobyła 10% - to wiedz, że masz TYLKO cztery lata żeby zaistnieć, bo reelekcji nie budiet;
Jeśli dotarłeś aż tutaj, to wiedz, że albo masz nierówno pod sufitem albo jesteś amatorem teorii spiskowych … ale i tak nie zapominaj, że na szczytach władzy SIĘ DZIEJE a efekty przerosną twoje najśmielsze podejrzenia.
Obserwuj i expect the unexpected (dla ułatwienia po naszemu: spodziewaj się niespodziewanego).

wtorek, 22 listopada 2011

Do PT gryzoni słów kilka

Rada dla wszystkich gryzoni, które decyzją Szczurołapa już zostały pozbawione rodzin albo zaraz tego problemu doświadczą - nie musicie się na to zgadzać. Powiem więcej, nie powinniście tego robić, bo stajecie w opozycji do "karty praw podstawowych" jaką zaakceptowaliście do plemienia wchodząc.
Jest bowiem napisane, że wszystkich, których swym zaufaniem obdarzycie i w prawomocnych wyborach wybierzecie, waszymi reprezentantami będą. Wierząc w słowa Wielkiego Szczurołapa i w życie je wdrażając, ci co w posły poszli, swe "fotele" oddać muszą i stosowne pisma do "Rady Starszych" wysłali. Jednakowoż reszta reprezentantów swe obowiązki pełnić powinna a zastępca dotychczasowej głowy rodziny, czasowo stać na jej czele. Dziać się tak powinno do momentu, w którym się znów gromada cała nie zbierze i kolejnego przywódcę wybierze.
Na wspomniane wyżej księgi się powołując, "Rada Starszych" nie może bez nader ważkich powodów waszych rodzin delegalizować a przedstawicieli przez was wybranych z obowiązków zwalniać. Gdy czynić tak zacznie, możecie ich czyny pod osąd cesarski zawieść i sprawiedliwego osądu oczekiwać.
Odkąd się do plemienia wpisaliście, reguły spisane was obowiązywać zaczęły, zgadzając się zaś na wszystko co "Rada Starszych" umyśli, cel pierwotny gubicie.
Inną sprawą jest czy owe najwyższe grono i plebs szczurzy z tej samej "karty praw podstawowych" korzystać mają sposobność a przed wszystkim czy aby wszystkie gryzonie w oficjalnym spisie plemienia widnieją!
Ale o tym innym razem.

niedziela, 20 listopada 2011

Pokój z dziurą w głowie

"Pozorna oddolność", o której pisałem wczoraj, wygląda tak jak kultowa już formuła Pawlaka z "Samych swoich" - "sąd sądem a sprawiedliwość musi być po naszej stronie". Przyjechać do rodziny "26" z gotowym rozwiązaniem, które albo się przyjmie albo zostanie się wywalonym z plemienia na zbity pysk, to prawdziwa realizacji "antypartii" zapowiadanej od Kongresowej w październiku 2010.
Negocjacja z pistoletem przystawionym do skroni, nieprawdziwymi argumentami i brakiem alternatywy, to jawna kpina z ludzi, którzy poświęcili ostatni rok życia aby tworzyć nową jakość.
Ciekawe jak poszło chłopakom w pacyfikowaniu rodziny "40"-tej. Tam chyba sytuacja musi wyglądać jeszcze gorzej skoro wysłano V-ce Przewodniczącego Klubu oraz Rzecznika Dyscypliny Klubowej.
Robi się generalnie coraz ciekawiej. Jak tak dalej pójdzie, to wzorem "Niedoścignionego" będę pisał dwa razy dziennie - rano i wieczorem.

sobota, 19 listopada 2011

Troll i zdrajca?

Mówią o mnie, że jestem trollem i zdrajcą. Miałem ponoć szanse zostać politykiem ale dałem, kolokwialnie mówiąc, dupy.
Dlaczego? Najbardziej popularne wśród fanatyków Szczurołapa odpowiedzi to: "brak wiary", "zazdrość", "niedowartościowanie", "urażone ambicje" itd.
Nic bardziej mylnego. Łażąc za Wodzem przez kilka miesięcy krok w krok, obserwując jego ruchy, słuchając jego wystąpień a jeszcze bardziej prywatnych opinii, widząc znacznie więcej niż reszta szczurzego plemienia mam zupełnie inne zdanie na większość jego działań. Poza tym to on sam wyznaczył standardy zachowań w pewnych okolicznościach - zrezygnował z walki o wysoki urząd stawiając na rodzinę gdy urodziło mu się dziecko. Większość z Was zachowałaby się podobnie ale tylko ja jestem za to piętnowany.
Jeden z oświeconych szczurów powiedział mi kiedyś, że obserwuje Szczurołapa i wszystkie jego kroki odczytuje na odwrót. W tym szaleństwie jest jakaś metoda choć moja teoria jest nieco inna. Wiem, że Was teraz rozczaruję, bo jej nie przedstawię. Ostatnio otrzymałem dobrą radę - komentuj fakty a nie dywaguj na temat planów ... i to nie swoich. Będę się tego trzymał, bo mentor jest mi bardzo bliski.
Wszystkich "oburzonych" moim postępowaniem chce uspokoić - nie zamierzam do plemienia wracać. Jestem szczurem obdartym ze złudzeń, nie mam już nadziei, że Szczurołap chce naszego dobra. "Stop obłudzie" to największa ściema dekady. Cieszę się jednak, że moje popiskiwania odnoszą czasem skutek. Najlepszym dowodem na to jest zmiana strategii wobec rodziny "26". Już jutro wprowadzi się tam na powrót "pozorną oddolność". Czasami trzeba zrobić krok w tył żeby za chwile zrobić cztery do przodu. Z mojego punktu widzenia nie ma to i tak żadnego znaczenia, bo na początku nowego roku i tak całe otoczenie zmieni się nie do poznania.
Tak czy inaczej wszyscy, którzy zostali i tak skończą jak kuzynki i kuzyni z filmu opublikowanego we wpisie tydzień temu.

wtorek, 15 listopada 2011

Szczury, bójcie się!

Fakty:
- Gromada 100 "szczurów" z rodziny "26" rozgoniona. Będą walczyć o swoje, bo przecież zebrali się oddolnie, wybrali władze w statutowych wyborach. Teraz dwór Szczurołapa delegalizuje ich jednym mailem.
- Gromada kilkudziesięciu "szczurów" z rodziny "40" rozgoniona. Tu sytuacja jest dość ciekawa, bo zrobiono to po tym jak gryzonie zaczęły namawiać swojego byłego "saMMca Alfa" do powrotu i przewodzenia im. Dwór ma jednak uczulenie na w/w osobnika.
- Szczur przywódca w rodzinie "13" również został zmieniony. Jak i dlaczego - póki co wszyscy nabierają wody w usta ale prędzej czy później sprawa się wyjaśni.

Wszystkie osobniki, które dołączyły do stada jeszcze w zeszłym roku wydają się być mocno zagrożone. Szczurołap najpierw pozbył się większości "samców Alfa" w obawie o bezpieczeństwo realizacji planu. Paru jeszcze się trzyma ale ich los jest chyba przesadzony. Jeśli nie rozpuścili swojego kręgosłupa i mają jeszcze siły na przypominanie dlaczego się ta gromada zebrała, skazani są na zagładę.
Jeśli komuś jeszcze zależy na tym aby nie rozmienić idei października 2010 na drobne i wysypać ich do sławojki powinien znów się zjednoczyć i upomnieć o swoje prawa. Jak? Dla chcącego nie ma nic trudnego.

sobota, 12 listopada 2011

Moje z plemieniem i Szczurołapem pożegnanie

Po kwietniu 2010 nasze plemię mocno się rozmnożyło. Byliśmy jeszcze mocno rozproszeni ale nasz potencjał musiał być bardzo duży, skoro Pan zawezwał Szczurołapa i podpisał z nim kontrakt. 2 października zaczął się dla nas wyścig z czasem. Od początku wiadomym było, że nie mamy żadnych szans w starciu ze specjalistą. Zanęcał nas, zaprzyjaźniał się a potem wybijał pojedynczo.
Na moje szczęście od ponad pół roku stałem z boku i przyglądałem się. Do niedawna jeszcze starałem się ostrzec co mądrzejszych członków grupy ale zawsze bez skutku.
Dzisiaj następuje masowy mord stada. Nie mam zamiaru na to patrzeć ale też i nikogo ratować już nie będę. Dlatego też odchodzę z plemienia i idę zakładać nowe.
Szczurołapowi dziękuję za naukę i niemal roczne doświadczenia.
Reszcie życzę udanej śmierci lub w najlepszym wypadku życia w kalectwie.
Ci, którzy jeszcze żyją, niech zobaczą co ich czeka i przygotują się na to co nieuniknione:
cz.1 - http://www.youtube.com/watch?v=FA60llIB2n8
cz.2 - http://www.youtube.com/watch?v=qPTFfXd98xI

piątek, 28 października 2011

O pokoje sejmowe boj

Ruch Palikota chce pokoi, w ktorych od 20 lat siedzi SLD, pod takim czy innym szyldem. Sprawa jest w zasadzie blacha ale ten podtekst.
Oto po dwoch dekadach dotychczasowi etatowi lewicowcy musza zmienic miejsce. Okazuje sie bowiem, ze wyrosla im z nienacka nie dosc, ze bardziej lewicowa lewica to jeszcze liczniejsza o 50%.
Nie tak dawno przeczytalem na Twitterze, ze Leszek Miller to specjalista od wyprowadzania. Bedzie sie mogl w najblizszym czasie popisac swymi zdolnosciami ... podczas przeprowadzki do nowych pomieszczen.
Obstawiam, ze media zrobia transmisje on-line i z luboscia beda pokazywaly politykow SLD biegajacych z kartonami wypelnionymi bibelotami.
Cala sytuacja jest tyle kuriozalna co symboliczna


Wyslano z BlackBerry® w Orange

piątek, 21 października 2011

Jak "Wprost" dało dupy

Nie będę się zbyt długo rozpisywał a zacytuję ściągnięty już z Gazety Wyborczej tekst Marka Wąsa:
"Jak dziennikarze wykończyli polityka"
Marek Wąs2011-10-21, ostatnia aktualizacja 2011-10-21 19:44

Europoseł PiS Tadeusz Cymański jest dziś politycznym trupem. Ale zanim zajmiemy się ruchawką w PiS powinniśmy porozmawiać o skandalu we własnym środowisku - o upadku zasad i braku przyzwoitości wsród dziennikarzy.

Krótkie przypomnienie faktów. Cymański, w rozmowie z Moniką Olejnik, ocenił wyborczy wynik PiS jako porażkę, za co spotkała go wyjątkowo ostra krytyka niektórych partyjnych kolegów. Po tym wywiadzie do Cymańskiego zadzwoniło wielu dziennikarzy, w tym ja, oczywiście namawiając go na kolejny wywiad. Nie wiem co mówił innym, ale w długiej rozmowie ze mną wyraźnie zaznaczył, że na razie nie życzy sobie żadnej publikacji i dotyczy to wszystkich redakcji. Co jeszcze mówił? Tego państwu nie powiem, bo nie mogę. Skoro rozmówca tego sobie nie życzy, to treści rozmowy nie mam prawa wyjawić nawet przed sądem. Dziennikarz to zawód zaufania publicznego.

Znam Cymańskiego od lat, nigdy nie zażądał autoryzacji wywiadu, jest jednym z najbardziej przyzwoitych, prostodusznych i otwartych polskich polityków, oczywiście, pod warunkiem, że obie strony stosują się do obowiązujących zasad.

I nagle tygodnik "Wprost" publikuje wywiad z Tadeuszem Cymańskim, w którym europoseł nazywa kilku przybocznych Jarosława Kaczyńskiego pachołkami. Narzeka na autokrację i dyktaturę w partii, prawie że nawołuje do zmiany prezesa. W tym momencie merytoryczna zawartość jego słów mnie nie interesuje. Interesuje mnie wstęp "Wprost" do wywiadu: "Kiedy zadzwoniliśmy do posła Cymańskiego i powiedzieliśmy, że mamy do niego kilka pytań, eurodeputowany stwierdził, że nie chciałby się wypowiadać, bo sytuacja w której się znalazł jest nieprzyjemna. Zastrzegł, że wolałby nie komentować szerzej ostatnich wydarzeń. Poniżej przedstawiamy treść rozmowy po wspomnianych słowach eurodeputowanego".

Oczekuję od naczelnego "Wprost" Tomasza Lisa wyjaśnienia tej sytuacji. Złamaliście zasady, żeby ujawnić seryjnego mordercę? A może działacie w "stanie wyższej konieczności", kierując się "ważnym interesem społecznym"? Bo wszyscy już wiedzą, że autor wywiadu zadzwonił do Cymańskiego i kajał się przed nim za tą publikację. Że było mu zwyczajnie głupio to mało powiedziane.

Słów wylanych na temat tablotyzacji mediów i ich pogoni za sprzedażą nie sposób zliczyć, wspomnę tylko felietony Piotra Pacewicza w "Wyborczej". Wymienię zaledwie trzy skutki ostatniej publikacji "Wprost": depresja i polityczna marginalizacja Cymańskiego, który rozmawiał "off" w dobrej wierze; zasłużony spadek zaufania do dziennikarzy; no i ten trzeci, być może najbardziej okrutny - ktoś, dla sprzedaży, złamał kręgosłup niedoświadczonemu adeptowi dziennikarstwa i pokazał mu miejsce w szeregu. Ty jesteś gówniarz nie dziennikarz, my tu rządzimy, a jak ci już tak naprawdę zależy, to co najwyżej możesz zadzwonić i przeprosić. Żenujące.

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75968,10516098,Jak_dziennikarze_wykonczyli_polityka.html#ixzz1bRqAYxpd

czwartek, 20 października 2011

Wybaczcie, złamałem się

Przyrzekłem sobie kiedyś, że nie będę czytał o PiSie, mówił o PiSie, pisał o PiSie, mimo uszu będę puszczał wszystko co jest z PiSem związane. Tak się jednak dzieje, że nawet w najbardziej nielubianej organizacji jest człowiek lub ludzie, których nie da się nie lubić.
W Prawie i Sprawiedliwości takim kimś jest dla mnie Tadeusz Cymański. Ten facet nawet jak mówi rzeczy od których nóż otwiera mi się w kieszeni, to mówi to w taki sposób, że słucham tego z zapartym tchem. A ileż to razy śmiałem się do rozpuku, kiedy Eurodeputowany tłumaczył postępowanie swoich kolegów, którego wytłumaczyć się nijak nie dawało. Jakie dysputy zażarte ze swoją opozycją prowadził. Wszystko to doprowadzało mnie zawsze do pytania, jak taki inteligentny człowiek mógł się związać z "takim" ugrupowaniem?
Niestety coś się jednak zaczyna z panem Tadeuszem dziać niedobrego. W poniedziałkowym występie u Lisa dał się wyprowadzić Magdalenie Środzie z równowagi. Obserwowałem go w tej roli to po raz pierwszy i szczerze powiedziawszy ze zdziwienia nie mogę wyjść do dzisiaj. A w zasadzie nie mogłem.
Dzisiejszy bowiem artykuł, w którym czytam: "Moja sytuacja w PiS jest nieprzyjemna" a zaraz po tym: "To, co się dzieje, to szaleństwo. Zadałem sobie trud, przeanalizowałem dokładnie moje słowa. Jestem zdumiony, że ktoś sugeruje, iż atakuję partię czy prezesa, albo szkodzę tej partii. Rozumiem pewną nadwrażliwość i szok po przegranych wyborach, ale nie dajmy się zwariować. Dwanaście lat byłem posłem, zdarzało mi się chlapnąć różne rzeczy, ale tak niezrozumiałej i ostrej krytyki nigdy nie było. Jej skala przekracza wszelkie pojęcie. Występując "Kropce nad i" założyłem podwójne rękawiczki i ważyłem słowa" udowadnia iż w polityce nie ma przebacz. Dzisiaj jesteś na samym szczycie, poklepują cię wszyscy po plecach, zapraszają, wysyłają żeby miękko spacyfikować coś co prezes spieprzy żeby za chwilę kopnąć cię w dupę i skazać na polityczny niebyt, bo ktoś uznał twoje słowa za zbyt godzące w "wodza".
Przykład Cymańskiego i PiS nie jest niestety wyjątkiem. Wszystkie, powtórzę, WSZYSTKIE partie borykają się z tym samym problemem. Jeśli tańczysz tak jak ci lider gra, jest w porządku, jeśli prosisz o inna melodię trafiasz na ławkę.
Czy to sprawiedliwe? A kto wierzy jeszcze w sprawiedliwość w polityce? Ja już od dawna nie.

środa, 19 października 2011

Podręcznik początkującego polityka cz.5 – Samokształcenie

Drogi, ambitny, początkujący polityku,
zawsze pamiętaj o tym, że w twojej drodze do sukcesu najważniejsze będą: informacje i strategia.
Aby posiąść drugie musisz zacząć czytać. Nie możesz przepuścić żądnej pozycji, która traktować będzie o polityce. W internecie znajdziesz całe mnóstwo książek i artykułów, wydawnictwa z ochotą przyślą Ci do domu tony rewelacyjnych poradników, instytucje za odpłatnością będą cię chciały tego fachu nauczyć, naściągasz sobie też kilkanaście e-booków. Jeśli przebrniesz choć przez połowę z nich, to już będzie duży sukces. Pamiętaj jednak, że nic i nigdy nie zastąpi twojej otwartej głowy. Jeśli będąc na studiach technicznych nie załapałeś o co chodzi w rachunku tensorowym, nie załamuj rąk wystarczy, że będziesz obserwował ruchy starszych kolegów a niebawem pojmiesz o co w tej grze chodzi.
Zakładam jednak, że masz ambicje by być lepszym od nich. Powinieneś zatem zainwestować parę złotych w książkę Sun Tzu „Sztuka wojny”, Piotra Tymochowicza „Biblia skuteczności” i Janusza Palikota „Kulisy Platformy”. Nauczysz się z nich niekonwencjonalnego podejścia do taktyki, podstaw manipulacji oraz skutecznego obsobaczania niedawnych kolegów. Ponadto powinieneś bacznie obserwować wszystkie ruchy polityków ze świecznika, bez jednoczesnego słuchania komentarzy mediów do tychże. Dziennikarze na ogół będą chcieli sprzedać ci wersje jaką lansują partie a te najczęściej dalekie są od faktycznych zamiarów.
Innymi słowy, stań się zwolennikiem teorii spiskowych w polityce, bo one na ogół będą bliższe prawdzie nić ładne obrazki pokazywane w programach informacyjnych najchętniej oglądanych stacji.
Wracając do pierwszego zdania dzisiejszej pogadanki, powinieneś również zadbać o możliwie jak najwięcej informacji o tym co dzieje się w twojej partii oraz tych do których jest ci ideologicznie najbliżej. Nie zajmuj się skrajnościami, bo szkoda na to czasu i energii.
Powinieneś być na bieżąco z oficjalna stroną internetową swojej partii jak i wszystkimi forami z nią związanymi. Na początku ilość nazwisk i faktów cię przytłoczy ale z czasem większość zacznie się układać w logiczną całość. Oczywiście czasami będzie ci się wydawało, że masz do czynienia z kompletnym absurdem, przyjmij go jednak „na klatę”. Niebawem okaże się, że nie do końca było to debilne a korzyści płynące z przyjęcia takiego rozwiązania wręcz oszałamiające.
Aby mieć stały dostęp do informacji, z którymi nikt w otwartej rozmowie się z tobą nie podzieli powinieneś być członkiem społeczności internetowej. Zapomnij w tym momencie o „Naszej klasie”, „Kumplach z woja” i innych tego typu miejscach. To twory dla początkujących, w których to ty możesz popisywać się znajomością podstawowych prawideł polityki choć zapewne i tak nikt nie będzie wiedział o czym piszesz. Do niedawna dobrym miejscem był „Facebook”. To z niego np. Janusz Palikot wziął magiczną liczbę 40.000 członków swojej partii. W rzeczywistości była to liczba tzw. „like'ów” czyli ludzi, którzy tą właśnie stronę polubili … mniej lub bardziej świadomie. W rzeczywistości ilość członków oscylowała w granicach 5% w/w sumy ale w mediach nikt już o tym nie wspominał. Prawdopodobnie wszystkie inne partie robią takie same numery, bo to przecież statystyka rządzi światem.
Ty bezwzględnie powinieneś się oddać Twitter'owi, gdzie śledząc odpowiednich ludzi będziesz mógł poznać zdanie dużo bardziej obytych politycznie ludzi. Jeśli dołożysz zdolność do czytania między wierszami, możesz być pewny, że będziesz wiedział znacznie więcej niż twoja najbliższa konkurencja. Zyskasz nad nimi przewagę i nieraz będziesz mógł zabłysnąć w ich towarzystwie budując nieustannie swój wizerunek. Wizerunek młodego, dynamicznego z niezłą wiedzą. A to przyda ci się już niebawem aby zacząć kosić konkurencję.

czwartek, 13 października 2011

Tydzień na wyspie cz.1

Hala lotniska wygląda dosyć sennie. Gdzieniegdzie tylko widać kilkuosobowe grupki ludzi przysypiających w oczekiwaniu na odprawę. Rozglądam się dosyć nerwowo jak przystało na kompletnego nowicjusza-prowincjusza. Powoli jednak dochodzi do głosu adrenalina, która zmusza mnie do zwiększonej koncentracji. Odnajduję miejsce spotkania, wyznaczone przez telefonistkę z biura podróży. Ku mojemu zdziwieniu jest ono puste. Nie widzę również w twarzach znajdujących się nieopodal ludzi jakiegokolwiek zainteresowania tą właśnie lokalizacją. Czyżby to nie był mój „checkpoint”? No nie, wszystko się zgadza, godzina czwarta dwadzieścia osiem, więc gdzie do cholery jest gość z moim biletem i voucherem na hotel? Przecież bez niego ta wyprawa się nie uda. Mijają kolejne trzy długie minuty. Chyba zaczynam wyglądać dosyć komicznie, bo zauważyłem, że przygląda mi się ciekawie para stojąca nieopodal. Siadam lekko już zrezygnowany na walizie, gdy pojawia się młody wysoki koleś z zawadiackim uśmiechem pod nosem. Podnosi teczkę z logo firmy, rozgląda się wokoło i jakoś robi mi się lżej na sercu. Spóźnił się! Jak mógł się spóźnić, skoro do odlotu zostało tak niewiele czasu!
Cholerni warszawiacy! Wszystko i wszystkich mają w dupie. Facet z rozbrajającą miną zaczyna głośno wyczytywać nazwiska. Ja idę na pierwszy ogień. Grzebie w teczce i wyciąga plik dokumentów, które, jego zdaniem, bardzo mi się w najbliższych godzinach przydadzą. No dobra, jest sympatyczny, a przede wszystkim przerabia takie sytuacje trzy razy dziennie i traktuje jak kupowanie biletu na tramwaj. A ja, nie dość, że za kilkadziesiąt minut po raz pierwszy w życiu wzbiję się w powietrze, to jeszcze wyląduję w miejscu, które od dawna wyzwala skrajne odczucia, o którym napisano wiele piosenek, o którym krąży tyle samo mitów co spekulacji, które dla jednych jest fascynujące, dla innych odrażające ze względu na panujący ustrój i niezmienne od dziesięcioleci rządy.
Następni odebrali swoje papiery łodzianie – małżeństwo w średnim wieku. On - niewysoki, raczej przysadzisty mężczyzna z twarzą boksera. W zasadzie złudzenie to wywołuje kształt jego nosa, ale sylwetka wyraźnie temu przeczy. Ona – szczupła blondynka średniego wzrostu z włosami upiętymi za uszami. Już na pierwszy rzut oka widać, że są równie podekscytowani jak ja. Przekładają nerwowo walizki. Z rzucanych zdawkowo słów wynika, że martwią się o zostawione pod opieką dziadków dzieci. Prawdę powiedziawszy, podjęli chyba dobrą decyzję, bo zapewne wyprawa byłaby dla małolatów uciążliwa. Po serii kurtuazyjnych uśmiechów dochodzi do pierwszej wymiany uprzejmości. Rozmowa oczywiście nie klei się zupełnie, ale w końcu wszyscy mamy przed sobą nie lada emocje. Jedynie wyluzowany do tej pory przedstawiciel biura podróży zaczyna się nerwowo rozglądać. Wybitnie kogoś wypatruje. Po chwili spojrzenie mu się rozjaśnia. Macha w kierunku wejścia do hali odlotów. W naszą stronę sunie tęgawy mężczyzna, ciągnąc wielką walizkę. Podchodzi do warszawiaka. Witają się jak starzy znajomi i pada: „Witam, proszę księdza. Cieszy mnie, że wszystko się udało”. Starszy, spocony, niewysoki pan przybliża się do młodziaka i coś szepcze mu do ucha. W odpowiedzi słyszymy: „Dobrze, panie Leonie”. Dalszy ciąg formalności upływa już zgodnie z procedurą. Okazuje się, że jesteśmy w komplecie i musimy dosyć szybko dotrzeć do punktu odprawy bagażowej.
Po kilku chwilach cała nasza czwórka, jedynie z bagażem podręcznym, trafia na rozświetlony korytarz ze sklepami Baltony i butikami z obu stron. Mamy około godziny czasu do odlotu i w zasadzie nie bardzo wiadomo, co teraz robić. Łodzianie zastanawiają się, czy wypić kawę, a może jeszcze coś przekąsić. Pora jest mocno wczesna, więc zamawiają sok, a dopiero potem kawę. Leon jest bardziej zdecydowany. Z miejsca zauważył rozkład sił w naszej czwórce, zatem ja, jako singiel, zostałem jego parą. Na szczęście szybko połapałem się, do czego może ta sytuacja doprowadzić i udało mi się w porę zapanować nad biegiem wydarzeń.

środa, 12 października 2011

Podręcznik początkującego polityka cz.4 – Nie wygrałeś wyborów

Drogi początkujący polityku, spójrzmy prawdzie w oczach – nie dostałeś się do sejmu. To nie jest koniec świata.
Po pierwsze – już samo to, że na początku twojej kariery trafiłeś na listy wyborcze jest niesamowitym sukcesem. Widocznie albo zrobiłeś wokół siebie dobry klimat i zaprezentowałeś się jako obiecujący „narybek” albo twoja partia miała zbyt małą ławkę potencjalnie lepszych kandydatów. Tak czy inaczej pokazałeś na czym ci zależy i postanowiłeś o to zawalczyć.
Po drugie – pamiętaj, że swój udział w kampanii ty będziesz pamiętał długo a większość wyborców zapomni już jutro. Oczywiście jest grupa ludzi, którzy będą pamiętali dokładnie twój wynik wyborczy ale oni pamiętają również to, że w siódmej klasie podstawówki puściłeś bąka na lekcji.
Po trzecie – jeśli nie byłeś na „jedynce” albo dobrych numerach takich jak 7, 13 albo na „ostatku”, to i tak miałeś niewielkie szanse na mandat. Z list świeżych ugrupowań na ogół wchodzą pierwsi. Powód – statystyczny wyborca nie wnika w życiorys a przede wszystkim w program kandydata na swojego reprezentanta. Decyzje podejmuje najczęściej nad kartą do głosowania a tam nie ma innych informacji niż numer i nazwisko. Wyborca ufa zatem partii, że na najlepszym miejscu wystawiła najlepszego kandydata, co nie zawsze musi być prawdą. Jeśli na kampanie przeznaczyłeś dużo pieniędzy, to jest szansa, że zapadłeś mu w pamięć. Gdy twój budżet był jednak niewielki, to prawdopodobnie przysporzyłeś głosów koledze z pozycji numer jeden. No chyba, że stałeś się obiektem wybitnej nagonki mediów na swoją skromną osobę lub umyślnie sprowokowałeś kilka skandali. Skoro jednak martwi cię słaby wynik, to tego nie zrobiłeś.

Wszystko to wzięte do kupy powinno cię jednak przekonać, że jako człowiek nieznany na swoim terenie i tak uzyskałeś dobry wynik, no chyba że nie przekroczył on w twoim przypadku liczby 89.
Powinieneś teraz szybko o kampanii zapomnieć, przejrzeć kalendarz nadchodzących wyborów i obmyślić strategię w których i jak dostać się na lepszą pozycję na liście a przede wszystkim jak zapaść wyborcom w pamięć.
Twórca największej niespodzianki w wyborach 2011, Janusz Palikot, na swoja rozpoznawalność pracował bardzo mocno przez ostatnich 5 lat w parlamencie. O wcześniejszych działaniach nie będę wspominał, bo to inna bajka. Ty nie będziesz miał aż takich możliwości ale przy odrobinie samozaparcia i kreatywności dasz sobie radę. Jeśli nie masz już teraz co najmniej dwóch pomysłów na nadchodzący rok udaj się do jakiegoś specjalisty od PR-u politycznego i potraktuj to jako inwestycję w przyszły sukces.
Najważniejsze jednak żebyś w partii z uśmiechem na ustach działał dalej, mocniej, ciężej. Zbyt wielu czeka na to żeby być na kolejnej liście właśnie na twoim miejscu.

PS. Jeśli twoja partia również nie dostała się do parlamentu, to zrzucasz całą winę na "góre" i nie masz żadnego problemu ... poza znalezieniem lepszej partii ;)

wtorek, 11 października 2011

Co zrobi tata?

Wybory, wybory i po wyborach. Społeczeństwo zrobiło swoje, stawiło się przy urnach, może nie tak licznie jak byśmy tego chcieli ale tragedii nie ma. W końcu niespełna 49% to wynik do jakiego zdążyliśmy się przyzwyczaić.
PKW liczyła znowu długo i zawile ale ostatecznie werdykt wydała. I teraz się dopiero zacznie …
Od wczorajszego wieczora nurtuje mnie pytanie: co bym zrobił na miejscu Donalda Tuska. Przyjmuję bowiem jako aksjomat, że to właśnie obecny premier otrzyma misję tworzenia nowego rządu.

No właśnie, i co zrobi Premier? W zasadzie nie musi zbyt wiele zmieniać, bo wynik wyborczy pozwala stworzyć nową-starą koalicję i wymieniając paru ministrów można kontynuować dotychczasową pracę. Tylko czy posiadanie przewagi 4 głosów nad opozycją, nawet tak mocno podzieloną jak obecna, to komfortowa sytuacja? A może by się jednak pokusić o rozszerzenie koalicji o Palikota? Oczywiście jeszcze wczoraj zarówno Tusk jak i Pawlak w mediach wykluczali taką ewentualność ale przecież w polityce działy się już nie takie rzeczy.
Jakkolwiek trójkąt, to figura geometrycznie mało stabilna, moralnie również na ogół potępiana ale zastanówmy się jakie mogłaby przynieś korzyści w nadchodzącej kadencji.
Moim zdaniem, to nie byłoby rozwiązanie złe. Dawałoby rządowi pewność w głosowaniach i w zasadzie wszelkie jego posunięcia sankcjonowało już w na Radzie Ministrów. Taka sytuacja w obliczu nadciągającej „drugiej fali kryzysu” byłaby bardzo komfortowa. Zakładam bowiem, że Donald Tusk nie schowa się przed odpowiedzialnością za przeprowadzenie „polskiej zielonej wyspy” przez wzburzone morze finansowych tarapatów. Raz się już udało ale czy w związku z tym optymizm może być dzisiaj większy?
Palikot jest może postrzegany jako „salonowy błazen” ale wchodząc do parlamentu z silnym mandatem wziął na siebie dużą odpowiedzialność. Wiele jego postulatów nie ma rewolucyjnego zabarwienia a ich realizacja zmieniłaby Polskę w państwo bardziej nowoczesne. Wiadomo, że każda koalicja zaczyna się od negocjacji a każda ze stron deklaruje się do ograniczenia realizacji swojego wyborczego programu. Na jak daleko idące ustępstwa zgodziłby się Palikot? Nie wiem ale moim zdaniem tylko wchodząc do rządu jest w stanie zrealizować cokolwiek z oferty jaką zaproponował wyborcom. Kto bowiem uwierzy po raz kolejny, że mimo wejścia do sejmu nie zrobił nic? Kto da się omamić tłumaczeniem, jak to było z komisją „Przyjazne Państwo”, że PO nie pozwalało na działanie? Teraz kilka milionów Polaków obserwuje Palikota jeszcze uważniej i jeśli liczy on na polityczną przyszłość, to musi pokazać efekty. Bez nich za cztery lata nie dostanie kolejnej szansy.
Politykowi z Lublina zarzuca się również, że ciągnie za sobą politycznych „świeżaków”. Zgoda ale przecież każdy z obecnych posłów kiedyś swoją karierę zaczynał. Posłowie Ruchu Palikota zaczynają z wysokiego „C” i zapewne mają świadomość, że bardzo wielu w Polsce czeka tylko na ich potknięcia i wybryki aby móc sobie z nich dworować. Osobiście znam kilkunastu z nich i wcale się tego nie obawiam. W zdecydowanej większości to ludzie, którzy chcą zmian i zrobią wszystko aby o nie walczyć. W granicach zdrowego rozsądku jednakże, jak na poważnych ludzi przystało.
Wracajmy jednak do koncepcji szerokiej koalicji. Sam Palikot wielokrotnie powtarzał, że jeśli będzie miał taką okazję, to do rządu zaproponuje niezależnych fachowców. Zakładając, że ławka lidera RP pokrywa się po części z zapleczem Platformy, nie ma obawy, że na ministerialnych stolcach zasiedliby ludzie nieznani i nieprzewidywalni.
Dodatkowym atutem takiego rozwiązania mogłaby być możliwość pokuszenia się o wprowadzenie kilku odważniejszych zmian w kraju. Premier zawsze bowiem będzie mógł się zasłonić koniecznością spełnienia umowy koalicyjnej a jednocześnie być ostatecznie ojcem sukcesu.
Są jednak również minusy wejścia Ruchu Palikota do koalicji. PSL nie będzie już jedynym ugrupowaniem mogącym szachować premiera i zbijającym kapitał na byciu niezbędnym.
Dużo poważniejszą przeszkodą może być wewnętrzna sytuacja w PO. W zasadzie do wczoraj nikt nie wyrażał się pozytywnie o możliwości zawarcia koalicji z Palikotem. Trudno sobie wyobrazić aby Schetyna przeszedł nad takim faktem do porządku dziennego. Nie wyobrażam sobie również Gowina muszącego przełykać taka pigułkę. Nawet Kidawa-Błońska, z nieodłącznym uśmiechem na ustach, nie patrzy przychylnym okiem na RP.

Czy Premier postawi jednak interes własnej partii ponad dobro kraju? Czy będzie chciał przypodobać się podskórnej opozycji w PO i zbić na tym osobisty kapitał? A może dzięki zaproszeniu Palikota do rządu zacznie generalne sprzątanie we własnym ugrupowaniu?

Nadchodzące dni pokażą z czym będziemy mieli do czynienia w nadchodzącej kadencji parlamentu i rządu. Nam pozostanie teraz jedynie obserwować i zapamiętywać, bo kolejne zadanie będziemy mieli do wykonania za cztery lata … przy urnach.

Dlaczego w swoim scenariusz u nie uwzględniłem PiS i SLD? Pierwsza formacja z wiadomych względów a druga? A z kim miałby Donald Tusk usiąść do rozmów? Z Napieralskim, który jest przewodniczącym a jakoby już nim nie był? Z Kaliszem, Piekarską a może z Olejniczakiem, bo nie wiadomo, które z nich obejmie schedę? A może z Millerem albo Kwaśniewskim? No właśnie.

wtorek, 4 października 2011

Oddaj głos na ludzi z pasją

Dostaję ostatnio pytania "na kogo warto zagłosować w nadchodzących wyborach?".
Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu będę w tym miejscu przedstawiał sylwetki ludzi Ruchu Palikota, na których moim zdaniem warto oddać głos.
Post będzie zapewne kilkukrotnie zmieniany, więc po każdym uzupełnieniu będę go na nowo anonsował.

Ale do dzieła, bo czasu do ciszy wyborczej jest bardzo mało:

Okręg Wyborczy nr 1 (Legnica):
Przemysław Moszczyński (poz. 5)
- świeży człowiek w polityce, otwarty światopoglądowo, bezkompromisowy i uparty.
http://przemyslawmoszczynski.pl/
http://www.azartsat.pl/index.php/rozmowa-tygodnia/2248-rozmowa-tygodnia-3-padziernika-2011
http://radiobolec.pl/ankiety/wybory-2011/


Okręg Wyborczy nr 3 (Wrocław):
Wincenty Elsner (poz. 1)
- uczciwy, doświadczony i myślący człowiek, jeśli podejmuje wyzwanie to je realizuje - nie zważając na trudności.
http://www.wincentyelsner.pl/


Okręg Wyborczy nr 13 (Kraków):
Lucjan Masłowiec (poz. 2)
- przedsiębiorca, myślący, uparty w dążeniu do celu.
http://www.lucjanmaslowiec.pl/


Okręg Wyborczy nr 17 (Radom):
Dariusz Pawlak (poz. 10)
- 44 lata, wykształcenie wyższe, rehabilitant. Jego mottem jest Art. 1 Konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli." Jego główny cel to rozdział państwa i kościoła.


Okręg Wyborczy nr 21 (Opole):
Adam Kępiński (poz. 1)
- młody, inteligentny, przebojowy socliberał, świetnie radzący sobie z mediami.
http://www.tvp.pl/opole/rozmowa/w-centrum-uwagi-wybory-2011/wideo/30-wrzesnia-2011-r-cz-1/5359875


Okręg Wyborczy nr 24 (Białystok):
Jolanta Andracka (poz. 4)
- specjalista bankowości, ideowa, uczciwa i szczera, będzie walczyła o swoje ideały.


Okręg Wyborczy nr 27 (Bielsko Biała):
Artur Górczyński (poz. 1)
- inteligentny, zaangażowany w dokonywanie zmian, z wielkim doświadczeniem jako pracownik socjalny.
http://kandydacidosejmu.pl/artur-gorczynski-1

sobota, 24 września 2011

Barwy kampanii

Do końca wyścigu o miejsca w parlamencie pozostały jeszcze dwa tygodnie. Póki co, niestety jest nudno, bezbarwnie, bez ikry.

Platforma Obywatelska – Tuskobus jeździ po kraju jak w ostatniej kampanii prezydenckiej Komorowski. Są łzy, nerwy, uśmiechy, dowody uwielbienia dla premiera czyli standard. Mamy wprawdzie kiboli stanowiących novum w walce politycznej ale jest to raczej szybko zużywający się element. Politycy partii rządzącej w zasadzie mają małe pole do popisu, bo „koń jaki jest każdy widzi” i tłumaczenie, że „przecież jesteśmy w trakcie” jest chyba najrozsądniejsze. Tusk jest tak pewny swojej wygranej, że może sobie pozwolić na kokieteryjne wypowiedzi typu „jeśli nie wygramy, to nie będziemy tworzyć rządu”.

Prawo i Sprawiedliwość – prezes tradycyjnie łagodnieje w ostatniej fazie przed wyborami a jako „główny opozycjonista” ma nieograniczone pole do krytyki tego co się przez ostatnie cztery lata działo. Spodziewałem się wprawdzie ostrzejszej retoryki ale chyba trzeba sobie powiedzieć jasno – Kaczyńskiemu nie śpieszno do fotela premiera. Nadciąga druga fala kryzysu a wiadomo, że bycie w kontrze jest w takiej sytuacji dużo wygodniejsze. Z tego punktu widzenia nie dziwi mnie także bierna postawa PiSowskich bulterierów. Ani Kurski, ani Brudziński nie dają o sobie znać, Cymański też jest w zasadzie w kampanii bezrobotny …

Polskie Stronnictwo Ludowe – ta partia ma już ciut większy kłopot, nie mylić z Kłopotkiem. Spoty reklamowe co jeden to bardziej kontrowersyjny, prezes Pawlak z nieodłącznym tabletem dwoi się i troi, skacze na spadochronie, uśmiecha się wyluzowany a słupki stoją. Czasy świetności ma ta partia już dawno za sobą ale o dziwo, pierwszy raz w historii „wolnej Polski” dotrwała w koalicji do końca kadencji. Wcześniej wszystkie alianse z PSL kończyły się upadkami rządów i nowymi wyborami. Tusk zapewne z takiego układu najbardziej zadowolony nie był ale dał chłop radę. Na nową kadencję szykuje już wprawdzie inny układ ale parę rzeczy musi się jeszcze wydarzyć.

Sojusz Lewicy Demokratycznej – problem tej formacji jest największy. Nie dość, że pod wodzą Napieralskiego są już chyba ostatnie dni, zostali przetrzebieni lekko z całkiem ciekawych polityków, to jeszcze słupki poparcia lecą im na łeb na szyję. Może nie do końca jest to wina samego „plastikowego Grzesia”, który razi indolencją i głupotą. TVN za punkt honoru przyjął sobie dobicie lidera SLD i prawdę mówiąc wiele starań nie muszą w powodzenie akcji wkładać. W zasadzie oprócz Kalisza i Piekarskiej nie ma teraz wyrazistych postaci w tym ugrupowaniu. Jest jeszcze Olejniczak ale żeby odbudować pozycję lewicy przydałby się ktoś pokroju Kwaśniewskiego lub Millera. Lewica pada również ofiarą pewnej umowy między Tuskiem a Palikotem z zeszłego roku. Jej mechanizm jest mocno zagmatwany i zawoalowany ale puzzle obecnie układają się idealnie. Żeby Palikot mógł zyskać i wejść do sejmu z wynikiem 6-8%, ktoś musi stracić. Dlatego też, to właśnie elektorat lewicowy ma być wykonawcą woli premiera.

Polska Jest Najważniejsza – tej inicjatywy akurat mi szkoda. Wystartowali ostro – mocne nazwiska, klub w parlamencie, stała obecność w mediach, możliwość prezentacji postulatów i programu. Niestety z tym ostatnim było najsłabiej. Niezwykle trudno jest bowiem w Polsce jeszcze kogokolwiek czymś świeżym zaskoczyć. Niestety liderzy tego ugrupowania nie mieli niczego konkretnego do zaproponowania oprócz przyjaźniejszych twarzy niż PiS. W kampanii, już bez swojej liderki-uciekinierki, nie prezentują się ani nazbyt walecznie ani odkrywczo merytorycznie. Paweł Poncyljusz z muchą a'la Janusz Korwin-Mikke wygląda dość karykaturalnie a sondażownie dające im 1-2% poparcia dobijają gwóźdź do trumny tego projektu. Zapewne po 9 października część członków PJN wróci jak niepyszni do macierzy a część niechybnie zasili szeregi Platformy.

Ruch Palikota – to chyba najbardziej zaskakujące notowaniami ugrupowanie tej kampanii. Do niedawna z marginalnym, bliskim błędu statystycznego poparcie ta teraz? W każdym sondażu powyżej progu wyborczego. Czy to za sprawą spotów wyborczych? Raczej nie, bo pierwszy, na którym znany wszystkim skandalista polityczny biega w białych porciętach i zgrzebnej koszulinie z rodziną po łąkach chyba wielu zaskoczył ale nie przekonał, że z wilka stał się owieczką. Drugi spot o „zbyt późno obudzonych” robił chyba jakiś specjalista od nagrywania wesel w Koziej Wólce. Trzeci spot znowu w konwencji sielsko-anielskiej, lirycznie wyszeptany tylko czy nie trąci obłudą? Jeszcze ponad dwa tygodnie temu Palikot śmiał się z Napieralskiego kupującego z córkami szkolne wyprawki a wczoraj co? Januszek z córką Zosią. Następny spot będzie zapewne z Frankiem, bo dlaczego starsza latorośl nie ma zagrać na emocjach wyborców. Wszystko to żałość. Gdyby nie fakt, iż premier z w/w dawno już uzgodnił jak wszystkich wykiwać i zagospodarować posmoleńskie wrzenie w narodzie, to dziś Ruch Palikota szwendał by się w sondażach razem z PJN głęboko pod kreską.

Polska Partia Pracy – Sierpień 80 – populizm, populizm i jeszcze raz populizm ... i jeszcze ustawy śmieciowe. Z takim programem do parlamentu raczej nie wejdą z takimi liderami jak Ziętek i Olszewski również. Wszystkie propozycje powodują obciążenia budżetu ale propozycje jego zasilania są mocno enigmatyczne. Nie ma wątpliwości, że to najsłabsze ogniwo walczące o ławy sejmowe.

Wszystko co wyżej napisałem może już jutro być nie aktualne ale sądząc po tym co działo się do tej pory jest to bardzo mało prawdopodobne.

czwartek, 15 września 2011

Jednostka budżetowa buduje

Zdecydowałem się dopisać suplement do wczorajszego posta, bo rozumiem, że dla wielu mógł być mało zrozumiały.

Jak obecnie przeprowadza się inwestycje w jednostkach budżetowych?
Teraz mechanizm jest taki:
- jednostka budżetowa chce zrealizować inwestycję,
- zakłada budżet wg wstępnego szacunku, opracowuje projekt i kosztorys inwestorski; w tym punkcie może się okazać, że zachodzą przesłanki do wystąpienia z wnioskiem o środki unijne w wysokości do 75%;
- zapewnia fundusze na realizację inwestycji wg KI z lekką górką nawet;
- gmina rozpisuje przetarg licząc się z poniesieniem założonych w KI kosztów; (UE też liczy się z wydatkiem kwoty jaką wcześniej założono i się na nią zgodzono);
- teraz wszyscy oferenci zaczynają się zastanawiać jak ściąć koszty, jak nagiąć technologię, jakich materiałów nie używać, Jakie zostały z poprzedniej budowy i w zasadzie jeszcze by się nadały i jak wiele jeszcze innych szczegółów za które inwestor powinien zapłacić nie ujmować w kosztorysie ofertowym żeby mieć najniższą cenę, bo dzisiaj właśnie to gwarantuje uzyskanie zlecenia. Jeśli w ostateczności zadanie to miałoby przynieść straty zawsze będzie można wziąć podwykonawców i straty wsadzić do „ich plecaka”;
- komisja przetargowa zaczyna obrady, otwiera kolejne oferty i przeciera oczy ze zdumienia. Mądra komisja widząc oferty w wysokości 75% KI powinna już się zacząć martwić, niemądra nawet przy 60% KI zaciera ręce, bo mniej wyda. Taka oferta daje pewność, że nie dostaniemy tego co zamówimy.
- komisja przetargowa wybiera najtańszą ofertę … bo nie ma wyjścia. Tak zakłada ustawa o zamówieniach publicznych. Ustawodawca pomyślał bowiem o tego typu przypadkach i pozwala na odrzucenie oferty z „rażąco niską ceną”. Zapomniał jednak określić jak ją ustalić i w praktyce ten przepis jest martwy.
- oferent, który przegrał przetarg może oczywiście się odwołać ale … patrz wyżej;
- oczywiście w Polsce nauczyliśmy się radzić sobie w każdej sytuacji i dosyć powszechną praktyką są tzw. „umowy na roboty dodatkowe nie ujęte w kosztorysie ofertowym” ale na ogół jest to sposób na wyciągnięcie od zamawiającego tego co i tak powinien zapłacić za standard który zamawia.

Mniej więcej tak wygląda przebieg inwestycyjny w jednostkach budżetowych. Jaki daje to efekt? Bardzo wielu dostawców materiałów budowlanych nie dostaje zlecenia, bo z oszczędności albo czegoś nie wbudowujemy albo wsadziliśmy starocie albo zamieniliśmy technologię na „tańszą”. Nie zarobią, nie zapłacą podatku, nie zwiększą zatrudnienia, nie odprowadzą całego ZUS-u od pracowników itd.
Podobnie sprawy mają się ze sprzętem i firmami „żyjącymi” z jego wynajęcia oraz z zatrudnianymi pracownikami.
Dlaczego w Niemczech i na Wyspach tak dba się o to żeby wszystko robić zgodnie z kosztorysami inwestorskimi? Między innymi dlatego, że jest to jedyny sposób na otrzymanie tego za co się płaci a poza tym rozkręca się koniunkturę na bazie budownictwa.
Niemiecki i angielski kierownik budowy zaczyna realizować inwestycję od zamówienia materiałów zgodnie z zestawieniem jakie ma w kosztorysie … i jest to ta sama wersja, którą ustalił kosztorysant w KI.

Obserwuję ten proceder od wielu już lat i stale nie mogę uwierzyć w to, że z mocy ustawy podcinamy sobie skrzydła.

środa, 14 września 2011

Debaty wyborcze

W debatach niestety wychodzi najdobitniej kto i ile jest warty.
Dobrze również aby uczestnicy znali podstawową zasadę "Lepiej nic nie powiedzieć i wydać się głupcem niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości".
Liderzy partii powinni zatem dobrze się zastanowić kogo i gdzie delegują. Mogą bowiem nieroztropnym wyborem strzelić sobie w stopę ... zakładając, że mają jeszcze jakąś niepostrzeloną.



Wyslano z BlackBerry® w Orange

Jak zwiększyć koniunkturę w kraju

Co zrobić aby zwiększyć dochody budżetu państwa? Jak zadziałać aby zakręcić kołem i poprawić koniunkturę w kraju?
Dla mnie sprawa jest prosta - trzeba zmienić ustawę o zamówieniach publicznych w kwestii rozstrzygania przetargów i skończyć z podcinaniem gałęzi na której wszyscy siedzimy.
Główne kierunki zmian:
- przy rozpatrywaniu ofert nałożenie widełek +/- np. 15% (nad tą liczbą można się jeszcze zastanowić) w stosunku do kosztorysu inwestorskiego i odrzucanie zaniżonych i zawyżonych ofert,
- nie wybierać najtańszego oferenta a tego który jest najbliżej kosztorysu inwestorskiego lub oferuje najlepsze warunki wykonania robót,
- kontrola jakości oraz ilości wbudowywanych materiałów ściśle z kosztorysem inwestorskim,
- kontrola rozliczeń wykonawcy z ZUS.
Może to utopia ale ten zestaw działań wystarczy do rozkręcenia koniunktury w kraju, zwiększy wpływ unijnej pomocy na inwestycje oraz zapewni realne zwiększenie wpływów do budżetu państwa.
Przede wszystkim zapewni stosowanie pełnych technologii i zbyt dla wielu innych branż. Każda z nich wygeneruje większy zysk a zatem zwiększą się wpływy z podatków.
To rozwiązanie dotyczące budownictwa, które jest mi najbliższe ale podejrzewam, że będzie ono działało również w innych branżach.

To bardzo pobieżny opis ale pracuje nad pełną wersją.

sobota, 10 września 2011

Wigilia Obłudy Narodzenia

Wielka tragedia! Bezprecedensowy atak! Terroryści atakują Amerykę! Islam atakuje! Świat nie jest już bezpieczny!

Nie pamiętam już dokładnie ale zapewne takie tytuły obleciały cały świat 11 dnia września A.D. 2001. Dziś Wikipedia opisuje to zdarzenia tak: „Zamach z 11 września 2001 – seria czterech ataków terrorystycznych, przeprowadzonych rano we wtorek 11 września 2001 roku na terytorium Stanów Zjednoczonych za pomocą uprowadzonych samolotów pasażerskich. Dokonało go 19 porywaczy, którzy kupili bilety na 4 loty krajowe amerykańskich linii lotniczych. Po przejęciu kontroli nad samolotami skierowali je na znane obiekty na terenie USA. Oficjalnie przyjmuje się, iż wieże uległy zawaleniu na skutek naruszenia stalowej konstrukcji nośnej budynków, częściowo wskutek uderzenia samolotów, a następnie w wyniku intensywnych pożarów zainicjowanych przez eksplodujące paliwo lotnicze.
W zamachu zginęły 2973 osoby"
Oglądałem 10 lat temu większość relacji z tego zdarzenia, ciarki biegały mi po plecach, nawet łza się gdzieś w kącie oka zakręciła patrząc na tragedię ludzką. Zastanawiałem się wtedy jak to jest możliwe żeby udało się komuś zamachnąć na światowe mocarstwo. Bądź co bądź na terytorium Stanów Zjednoczony po 1865 roku nie toczyły się żadne działania wojenne, oprócz oczywistych pacyfikacji rdzennych mieszkańców oraz wszelakich buntów niewolników przywiezionych przez ówczesne elity do katorżniczej pracy.
To zaiste niewiarygodne aby najlepszy wywiad, najlepsza armia, najlepiej zorganizowane służby mogły zostać zaskoczone w ten sposób. Wielka to tragedia!
Jedna rzecz nie dawała mi jednak spokoju – dlaczego a w zasadzie od czego zawalił się WTC-7? Historia Twin Towers była jeszcze wtedy dla mnie do przełknięcia. Wybuch paliwa lotniczego, ogromna temperatura powoduje utratę właściwości nośnych stali trzonu wieżowca, górne kondygnacje się walą, następuje inny rozkład obciążeń a tym samym naprężeń w poszczególnych węzłach konstrukcji itd. Jednym słowem jako inżynier budownictwa byłem to sobie w stanie jakoś wytłumaczyć, choć materiały filmowe z tego zdarzenia kłóciły się mocno z wykreowanym wyobrażeniem.
Dosyć niesamowicie sprawa miała się również z „uderzeniem Boinga 757 w Pentagon” ale tu zrozumiała była mała ilość informacji, bo to w końcu jeden z najpilniej strzeżonych w USA budynków.
Co się jednak stało z WTC-7? Nie „zaparkował” w nim żaden samolot, bliźniacze wieże nie zwaliły się na niego, w podziemnym garażu arabscy terroryści nie wysadzili w powietrze 19 ciężarówek wypełnionych materiałami wybuchowymi a mimo to budynek się zawalił.
Oficjalna wersja mówi, że nastąpiło to „na skutek kilkugodzinnego pożaru na wyższych kondygnacjach przy jednoczesnym braku wody w instalacji przeciwpożarowej”.

Jutro wszystkie dzienniki będą przypominały zdarzenia sprzed 10 lat, od kilku dni w USA są doniesienia o prawdopodobnych kolejnych atakach terrorystycznych, będziemy oglądali i słuchali o nieustającej traumie ludzi, którzy znaleźli się blisko ówczesnych wydarzeń. Świat będzie im współczuł, potępiał islamskich terrorystów, bał się kolejnych tego typu ataków ...

A rodzina Bushów wraz z innymi wysokimi przedstawicielami rządu sprzed 10 lat zasiądzie przy uroczystym obiedzie, na którym Donald Rumsfeld w jednym z toastów powie: „Kochani, wypijmy za to, że na tak lipnie skonstruowaną bajkę dał się nabrać prawie cały świat”.


My zaś pamiętajmy, że „prawie” robi różnicę.





PS. Gdyby ktoś miał problemy ze znalezieniem informacji o prawdziwych przyczynach i szczegółach akcji „9/11”, to mailowo chętnie pomogę.

piątek, 9 września 2011

3 miesiące minęły

Nie będę dzisiaj wiele pisał.
Milenka ma już 3 miesiące. Jest zdrowa, radosna i rozwija się dobrze. Oby tak dalej!

http://www.youtube.com/watch?v=OEEqQ6AtIr4

Może nie jestem dzisiaj zbyt wylewny ale zapewne każdy wie co się w takiej chwili czuje.

środa, 7 września 2011

Podręcznik początkującego polityka cz.3 - Świeżak

Po tym jak przebojem odnalazłeś drogę, poznałeś się i odbyłeś rozmowę z najważniejszym człowiekiem „partii” w regionie powinieneś zadbać aby to właśnie on zarekomendował Cię do jakiegoś ambitnego klubu/koła. Wieść o „świeżaku z polecenia” szybko się rozejdzie i połowę roboty będziesz miał z głowy.
Jesteś "nowy", wszyscy wiedza już, że znasz Barona czyli szefa regionu, możesz być zatem pewny, ze wszystkie oczy są zwrócone na Ciebie, uszy nasłuchują co mówisz ale i co się o Tobie mówi. Dla starych wyjadaczy jesteś kolejnym młodym wilkiem a dla rówieśników konkurencją i śmiertelnym zagrożeniem ich dalszej kariery. Taki człowiek znikąd i to nadany bezpośrednio przez „Bossa”, to dla niektórych powód do nieprzespanej nocy.
Teraz bierzesz się ostro do roboty. Chodzisz na zebrania klubu/koła i jesteś aktywny, nie odpuszczasz żadnego ogólnego zebrania szczebla regionalnego i na każdym zabierasz głos wyraźnie się na początku przedstawiając. Reszta partyjnej braci musi Cię dokładnie zapamiętać, muszą kojarzyć twarz z nazwiskiem i faktem, że „pochodzisz od samego Barona” ale tym się sam nie chwalisz.
Po drugim spotkaniu ogólnym powinieneś mieć już paru nowych kumpli. Jeśli w swoich wystąpieniach publicznych nie bałeś się konstruktywnie skrytykować działaczy średniego szczebla, to wiedz, że będą chcieli Cię wykorzystać do swoich wewnętrznych walk. Oni zawsze walczą między sobą o wpływy. Dzięki temu poznasz kolejnych ambitnych działaczy.
Na parę rzeczy będziesz musiał jednak zwracać uwagę. Po pierwsze, nie od razu gnasz z nimi na piwo – będą Cię chcieli upić i obnażyć słabe strony albo zrobić Ci tzw. zdjęcie z kozą. To najgorsza opcja z możliwych.
Przenigdy nie możesz dać się wplątać w żadną aferę przeciwko Twojemu „promotorowi”. On Cię obserwuje, dowiaduje się co robisz od reszty partyjniaków i sprawdza Twoja przydatność w przyszłości.
Nie powinieneś też nadmiernie się odkrywać. Im bardziej będziesz tajemniczy, im mniej będą na Twój temat wiedzieli, tym Twoja skuteczność będzie większa.

c.d.n.

niedziela, 4 września 2011

Podręcznik początkującego polityka cz.2 - Jak zrobić pierwszy krok

Podręcznik początkującego polityka cz.2 - Jak zrobić pierwszy krok
Jak zrobić pierwszy krok na drodze politycznej kariery? 
To proste, trzeba upatrzyć sobie partię a najlepiej lidera, z którym możesz się utożsamiać. Agitowanie bowiem wśród znajomych i rodziny za opcją jakiej nigdy wcześniej w Twoich poglądach nie widzieli jest niewiarygodne. Możesz oczywiście przenieść się 269 km od miejsca, w którym obecnie żyjesz i zacząć działać z czystą kartą ale w naszych warunkach, to nie jest łatwa operacja a i czas na zaistnienie w nowym otoczeniu niepotrzebnie zmarnowany.
Wracajmy zatem do tematu. Zakładam, że jest to formacja o ugruntowanej pozycji na scenie politycznej, musisz więc zacząć od odnalezienia szefa powiatu albo jeszcze lepiej regionu i bardzo dobrze mu się zaprezentować. Musisz pokazać, że jesteś inteligentny, przebojowy i przebiegły, że dla kariery, choć lepiej jak powiesz " dla idei", jesteś gotowy zrobić wszystko. Powinieneś również z zaangażowaniem poopowiadać o Twoich sukcesach zawodowy, życiowych i o tym jak bardzo brakuje Ci nowych wyzwań. To zawsze działa, bo taki lokalny boss zawsze potrzebuje młodej, lojalnej krwi, którą będzie mógł przelewać w walce z wewnętrzna opozycją. Musisz bowiem wiedzieć, że każdy takową ma. Jeśli bowiem stoisz na czele jakiejś "bandy", to zawsze jest co najmniej trzech, którzy marzą o tym żeby być na Twoim miejscu. W sumie ty też chcesz w przyszłości nie tak odległej znaczyć co najmniej tyle co gość, do którego właśnie przyszedłeś.
Jeśli zrobisz wszystko tak jak trzeba a lokalny kacyk nie znajdzie na Ciebie w google'ach żadnej kompromitującej informacji, to wiedz, że teraz zacznie się dziać … ale o tym następnym razem.

Opcja numer dwa - jeśli masz to szczęście, że trafiłeś właśnie na moment, w którym jakaś nowa organizacja się tworzy musisz zrobić wszystko aby załapać się z pierwszą falą. Dotrzyj bezpośrednio do organizatora nowego projektu i staraj się w swoim terenie jak najlepiej rozpropagować te idee. Jest wielka szansa, że jako jeden z niewielu wiesz najlepiej co się aktualnie dzieje, więc jesteś o dwa kroki dalej niż konkurencja. Musisz pokazać, że masz za sobą stale rosnącą grupę popierających Wodza i że to właśnie Ty będziesz najlepszym posrednikiem z guru.
Teraz można powiedzieć, że w krótkim czasie osiągnąłeś wiele. Nie spoczywaj jednak na laurach, bo wewnętrzna konkurencja już chce Cię „zabić” a sam Wódz Naczelny tez będzie Ci się mocno przyglądał. Teraz jednak z jego strony nie grozi Ci zbyt duże niebezpieczeństwo. Potrzebuje teraz Twojej energii i kontaktów w regionie.


Ciąg dalszy nastąpi :)

środa, 31 sierpnia 2011

Podręcznik początkującego polityka cz.1 - Jak zostać dysydentem

Jak zostać dysydentem?
To proste, wystarczy słuchać, pamiętać a w odpowiednich momentach przypominać zapamiętane frazy. Fizycznie nie ma takiej możliwości aby Wódz, obojętnie z jakiej opcji politycznej by nie był, po jakimś czasie się na Ciebie nie wqrwił. Jeden zrobi to szybciej, inny później ale każdy ostatecznie wyda na Ciebie wyrok. I nie ma tu nic do rzeczy jak mocno się wcześniej zasłużyłeś, jakie masz poparcie w środowisku w jakim działasz, ilu nasz sprzymierzeńców w innych częściach kraju. Wódz musi Cię ubić, bo jesteś jego chodzącym sumieniem, bo przypominasz jakie były pierwotne cele i zamierzone drogi ich realizacji. Jesteś tym złym, który obnaża cynizm Cara oraz piętnuje jego obłudę.

Jeśli to wszystko wiesz i mimo wszystko decydujesz się iść tą drogą jesteś albo głupcem albo bezkompromisowym wilkiem, skazanym na wieczną samotność. Zakładam jednak, że świadomie wybierasz tę drogę.
Jeśli tego nie wiedziałeś, dopiero teraz łapiesz się za głowę i lamentujesz nad swym losem jesteś nieroztropnym idealistą. Ale tu mam dla Ciebie dobrą wiadomość - straciłeś dziewictwo i już nikt, drugi raz Ci tego nie zrobi.
Jeśli zaś jesteś na początku swojej politycznej drogi, to wiesz już co Cię może czekać.
Jakiego dokonasz wyboru? Twoja sprawa. Pamiętaj tylko dlaczego do tego
stada dołączyłeś.



PS.1. Pamiętaj, że Wódz nie zabije Cię sam, wybierze do tego innych.

PS.2. Nie ma znaczenia ilu wcześniej na rozkaz Wodza wykończyłeś.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Awakenings 2010/11

Nazywam się Leonard Lowe i od dekady cierpię na sztywność katatoniczną. Nikt nie wie dlaczego i co gorsza nikt nie wie jak mnie z tego wyciągnąć.
Nie jestem sam na oddziale. Takich jak ja jest dużo więcej. Lekarze dyskutują, kombinują ale nikomu do tej pory nie udało się nas poruszyć.
10 miesięcy temu pojawił się w naszym szpitalu doktor Malcolm Sayer. Facet ma charyzmę, twierdzi, że uda mu się nas wyleczyć, bo zna formułę. Po dwóch miesiącach testów udało mu się mnie wyrwać z letargu.
Ech, cóż to był za czas? Energia, zapał, góry zmieniały swe położenie geograficzne, wielkie plany!
Obudziło się nas wtedy podobno czterdzieści tysięcy katatoników. Sayer stał się dla wielu bogiem. Byli mu wdzięczni, kochali go za to, że wyrwał ich z choroby.
Leki przyjmowaliśmy codziennie ale zauważyłem, że na niektórych przestają działać. Byłem blisko Malcolma i starałem się wpłynąć na niego aby modyfikować formułę proszków. Zdawał się być zainteresowany tymi uwagami ale nie wprowadzał ich w życie. Miał obok siebie takiego asystenta. Nikt nie wiedział dlaczego tylko jemu ufał bezgranicznie. A może miał zrobione zdjęcie z kozą i bał się, że koleś je ujawni?
Pierwsi zaczęli „sztywnieć” już po dwóch miesiącach. Żal było na to patrzeć ale nam się zdawało, że pracujemy nad ostatecznym składem eliksiru. Liczyłem, że dzięki niemu za kilka miesięcy wszyscy razem będziemy świętować zwycięstwo.
Sayer zaczął jednak wykonywać zbyt dużo nerwowych ruchów a reemisja choroby stawała się coraz bardziej powszechna. Asystent też trochę kombinował, bo podobno podmieniał pacjentom leki.
Dzisiaj jestem znowu „sztywny” i mogę tylko wspominać minione miesiące. Czy pojawi się wreszcie specjalista, który opracuje prawidłową formułę? Jak znaleźć sposób aby doświadczenia wszystkich chwilowo przebudzonych pozbierać w jedno i przezwyciężyć tę chorobę raz na zawsze? Mocno wierzę, że nam się to wreszcie uda.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Politcynizm cz.2

Mleko się rozlało. W zasadzie butelka się przewróciła i biały płyn się z niej wylewa. Dzieję się to już od dłuższego czasu ale chyba nie chciałem tego widzieć. Bo nie jest czymś przyjemnym patrzenie jak „wielki potencjał ludzki”, nie lubię tego sformułowania, jest marnowany.
Mówią o mnie, że jestem zdrajcą, że działam na szkodę grupy w której byłem, że zamiast wykonywać polecenia poddaję ich zasadność pod dyskusję.
Nie bardzo mnie te opinie obchodzą, bo faktem jest, że trudno podporządkowuję się bezkrytycznie, nie byłem w wojsku więc bezmyślne wykonywanie rozkazów, to dla mnie sytuacja nienaturalna. I tak już zostanie.
Jednak nie o tym będę pisał. Chce wyrzucić z siebie żal, że działania jakie wykonałem w ostatnim roku zostały wrzucone do kosza. Cierpię widząc jak wielkie przedsięwzięcie, w które włączyło się niemal 40.000 Polaków sięga właśnie dna. Za kilka dni wielkie rozczarowanie stanie się faktem, wielu ludzi poczuje się oszukanych, wielu będzie zawiedzionych i sfrustrowanych. Zacznie się również polowanie na "czarownice", wskazywanie "czarnych owiec" i zwalanie permanentne zwalanie winy na "innych". Ja jednak mam swoje typy.
Rodzi mi się w związku z tą sytuację zbyt wiele pytań ale aby je wyartykułować i postarać się na nie odpowiedzieć muszę poczekać jeszcze 10 dni. To będzie strasznie dłużąca się dekada.
Jeśli tylko będę mógł te katusze skrócić, zrobię to bardzo chętnie.

piątek, 19 sierpnia 2011

O so chosi?

Powiem krótko, dzieje się tyle, że aż nie wiem o czym pisać.
Być może worek żeby się rozwiązać musi się najpierw ostatecznie napełnić.
Czuję się już jak nieźle napompowany balon ale do wybuchu brakuje mi jeszcze kilka dmuchnięć. Pan w białym "garniaku" stara się wprawdzie jak może ale ...
Jeden już taki był, który stwierdził, że "Grzegorczyk nie ma jaj" - trochę go to kosztowało. Teraz inny bufon nabija licznik. Liczę jednak na to, że finał będzie analogiczny.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Czy jutro czeka nas "czarny poniedzialek"?

Weekendowy spokoj wielu inwestorow gieldowych zniszczyla widomosc, ze Standard & Poor's obnizyla wiarygodnosc kredytowa USA.
Osobiscie zdziwilbym sie mocno gdyby tego nie zrobila. Nie ma przeciez w swiecie wielkich finansow miejsca na "swiete krowy" oraz sentymenty. Jestes slaby - padasz, bankrutujesz, wyprzedajesz sie.
Ciekawi mnie jednak najbardziej co na to wszystko Chiny. Prawdopodobnie to oni straca/stracili na tej wiadomosci najwiecej. Maja przeciez od dluzszego czasu USA w kieszeni niczym jokera lub asa w rekawie. Teraz okazuje sie, ze to karta znaczona i to w bardzo prymitywny sposob.
Nie mam rowniez watpliwosci, ze Obama rowniez bedzie musial wykonac jakis ruch. Czy pojdzie za przykladem poprzednika i zaaranzuje ataki terrorystyczne na swoj kraj? A moze kogos dla odmiany napadnie? Jedno jest pewne, cos sie musi w najblizszych dniach wydarzyc!

List otwarty do TVN

"Drogi" TVN-ie,
nie lubię Was oglądać ale reszta rodziny jest innego zdania więc zwyczajnie czasami nie mam wyboru.
Jakość weekendowych programów śniadaniowych niezbyt odbiega od ogólnego poziomu podobnych produkcji innych stacji ale to co dzieje się u Was dzisiaj wyprowadziło mnie z równowagi.
Po pierwsze - czy Kinga Rusin jest tak ważną w kraju osobą, że pozwala się jej na ciągłe komentarze, utyskiwania i obawy czy nie straci swoich oszczędności ulokowanych w akcjach? Kogo to, do licha, interesuje? Czy program "Dzień Dobry Weekend" jest jej produkcja autorską? To jakaś paranoja.
Po drugie - atrakcja wydania - rozmowa z mordercą z Navy Seals! I tu kolejna perła Kingi R."oddział wsławił sie pojmaniem i zabiciem m.in. Osamy Bin Ledena". Faktycznie to idealna wiadomość dla wszystkich polskich rodzin gapiących się, niejednokrotnie w trakcie niedzielnego śniadania, w ten kretyński program.

Co jeszcze dzisiaj zaserwujecie? Rekonstrukcję domniemanego samobójstwa Andrzeja L.?

Zawartość żołądka mi się burzy!!!"

środa, 3 sierpnia 2011

Cezary w opałach

Wygląda na to, że minister Grabarczyk wpędził się sam, na niesławne, szachowe pole H8.
Premier i tak długo znosił potknięcia ministra. Kolej zimą, kolej wiosną, afera z COVEC wokół A2, niesprawny system "via Toll". To tylko lista rzeczy jakich Grabarczyk nie potrafił opanować. Znacznie poważniej wygląda rachunek strat jakie te zaniedbania za sobą ciągną. Nie mam szczegółowych dany a te do których się dogrzebałem i tak są zatrważające. Wygląda bowiem na to, że z 741 mln złotych odszkodowania od COVEC jakimi chwalił się Tusk, ostatecznie nie zobaczymy nic. Straty za miesiąc dziurawego systemu e-myta to kolejne dziesiątki milionów i kilometry rozjeżdżonych dróg gminnych. Na szczęście nasze społeczeństwo nie ma w zwyczaju masowo egzekwować odszkodowań za nie zrealizowane usługi w transporcie kolejowym i wynikające z tego konsekwencje. Gdyby tak było dziura budżetowa spowodowana przez brak umiejętności zarządzania ludźmi przez Grabarczyka byłaby na tyle znacząca, że żaden premier nie mógłby przejść obok niej obojętnie.
Nasz "mocny (do niedawna) Cezary" poleci w kampanii i tak. Wydaje mi się, że Tusk czeka tylko na odpowiedni moment aby coś jeszcze na tym ugrać. W tym jest nad wyraz dobry.
Pozbycie się ministra będzie miało również istotne skutki dla układu sił w partii a na to Donald musi uważać jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
Jak zatem powiedziałem na wstępie, los stojącego na H8 jest przesądzony. Nie da się z tego pola ani uciec ani nic na nim ugrać. Wiedzą to szachiści, przekona się też niebawem na własnej skórze Grabarczyk. Ciekawe tylko czy sławetna "pani od bukietu róż" będzie wtedy szlochać?

wtorek, 2 sierpnia 2011

Radek, co Ty gadasz?

Sikorski swoim wpisem na Twitterze znowu sprowokował do dyskusji.
I się zaczęło ...
A że PZPR-owiec, a że obraził, a że niestosowne, a że zupa była za słona ...
A prawda jest taka, że wiele osób myśli o Powstaniu Warszawskim jak o najbardziej tragicznym zrywie narodowym w XX wieku. Niestety, jak powiedział jeden z Powstańców, jest jeszcze zbyt wcześnie żeby głośno o tym mówić.
PW jest naszą kolejną kapliczką, którą będziemy wspominać, pieścić i chronić w pamięci. Oczywiście nie odmawiam walczącym warszawiakom patriotyzmu, odwagi i waleczności ale powiedzmy sobie szczerze, naiwnością było twierdzić, że można będzie ten bój wygrać.
W zeszłym roku byłem w Muzeum Powstania Warszawskiego i jestem pod jego ogromnym wrażeniem. Nie zmienia to jednak faktu, że wizyta ta utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że wysłanie na pewną śmierć tylu Polaków z taktycznego punktu widzenia było "katastrofą".
Moim zdaniem najlepiej skomentował sprawę kolega Maciek O. na FaceBook'u: "Dla mnie sprawa jest banalna. Za heroizm powstańcom wieczna chwała! Natomiast tym którzy, wydali rozkaz do powstania - sąd. Bo to była klęska. Ci ludzie szli na śmierć."

Jak widać Radek coraz częściej mówi głośno to o czym inni myślą "po wielkiemu cichu".