Cofając się pamięcią do lat dzieciństwa, jednym ze wspomnień jest guma, ba obiekt westchnień wszystkich dzieci z okolicy, czyli Donald. Na wyposażeniu zawsze był malutki komiks, który wzbogacał domowe kolekcje, opakowanie ze względu na różne kolory też było cenne.
Ta kultowa, zachodnia a więc bardzo słabo dostępna w latach siedemdziesiątych balonówka zaraz po rozgryzieniu była cudownie miękka i plastyczna. Wydmuchiwane z niej bańki były piękne, wielkie i pękając oblepiały niemal pół dziecięcej twarzy ale świetnie się od skóry odklejały. Po długim żuciu robiła się twarda i zdecydowanie mniej przyjemna. Na ogół był to sygnał do zakończenia przygody w tym właśnie egzemplarzem.
Po co te reminiscencje? Skojarzenie nasunęło mi się już jakiś czas temu, kiedy po raz kolejny premier Tusk, w którąś ze śród zapowiedział, że w poniedziałek obwieści co zrobi z Jarosławem Gowinem, kiedy ten był jeszcze ministrem. Za każdym razem wszyscy, którzy interesują się polityką i ci, dla których jest ona pracą, zaczynali kilkudniową debatę pt. "Wywali go czy nie?" To oczywiście kiedyś musiało się znudzić, więc wczoraj, nomen omen znowu w środę, Donald Tusk zapowiada, że "jutro zaprezentuję plan szybkich działań w PO", która nie ukrywa już, iż ma wewnętrzny problem.
Oczywiście nie będę się zajmował tym jak duży on jest, bo o tym mówią wszyscy. Dla mnie tragiczny jest, prezentowany po raz kolejny, schemat zapowiedzi tego co się wie ale się nie powie. Dlaczego? Bo nie. Ale przecież prosimy. No to co z tego? Powiem jutro.
Obserwując te dziecinne zagrywki premiera mam wrażenie, że albo już odprawił Ostachowicza albo tenże jest wypalony do cna. Powinien go Donald "Dojutrek" wysłać na wypoczynek do Peru albo na wiosenne szusowanie na lodowcu.
Od premiera czterdziesto milionowego państwa należy żądać profesjonalizmu ale przede wszystkim powagi, ale nasz ma z tym, jak widać duży problem. Skończył się już widać luźny ciąg, gdy nie trzeba było właściwie robić nic, żeby wygrywać wybory, gdzie wystarczyło nie przeszkadzać przedsiębiorcom żeby zachować dobre wyniki gospodarki i być "zieloną wyspą", gdzie notowania pomimo kilku afer pozostawały na niezmienionym poziomie.
Ale to se ne vrati, jak powiadają nasi południowi przyjaciele. Czas ślizgania się na pozostałościach wielkiej górki po rządach lewicy, bezpowrotnie się skończył. Jeśli się jednak nie potrafi rządzić i nie ma się koncepcji na przeżycie w kryzysie, zostaje tylko pijar ale i ten, jak widać, mocno się już w PO zużył. Dlatego też "Dojutrek" zapowiada, słynny "objazd włości Tuskobusem". Tylko nieliczni jednak dają się nabrać na to, że premier będzie rozmawiał z ludźmi o sytuacji w kraju. On zaczyna zwyczajny objazd struktur Platformy Obywatelskiej w ramach kampanii wyborczej w partii. Nie wiem tylko dlaczego pieniądze na ten cel maja być wydawane z państwowej kasy? Czyżby PO za mało miała pieniędzy z subwencji?
Mam nadzieję, że niebawem, ktoś głośno się o te kwestie upomni.
Szykuje się premierowi jeszcze jeden problem więc zamiast bronić "Zegarmistrza" i innych przekręciarzy z Trójmiasta, powinien zabezpieczyć to co dla każdego powinno być najważniejsze, czyli rodzinę. Mam bowiem niejasne przeczucie, że latorośl może znowu popaść w kłopoty ... i to już nie długo.
czwartek, 23 maja 2013
wtorek, 21 maja 2013
Towarzyszko/Towarzyszu wróć!
W najbliższym czasie przedstawię Zarządowi Krajowemu SLD projekt uchwały przywracający zwrot "Towarzyszko/Towarzyszu" jako oficjalny zwrot partyjny.
Obecne tytułowanie się per "Koleżanko/Kolego" po pierwsze nie jest naturalne dla formacji lewicowych, nie odróżnia nas od innych grup społecznych i są sytuacje gdy kompletnie nie odzwierciedla panujących między członkami partii stosunków. W tym kontekście słowo "Towarzysz" nawet pomimo osobistych niechęci bardziej będzie do rzeczywistości przystające.
Szersze uzasadnienie zawarte będzie w gotowym już projekcie, który zapewne po oficjalnym jego złożeniu wycieknie na mojego bloga :)
Obecne tytułowanie się per "Koleżanko/Kolego" po pierwsze nie jest naturalne dla formacji lewicowych, nie odróżnia nas od innych grup społecznych i są sytuacje gdy kompletnie nie odzwierciedla panujących między członkami partii stosunków. W tym kontekście słowo "Towarzysz" nawet pomimo osobistych niechęci bardziej będzie do rzeczywistości przystające.
Szersze uzasadnienie zawarte będzie w gotowym już projekcie, który zapewne po oficjalnym jego złożeniu wycieknie na mojego bloga :)
środa, 15 maja 2013
Toaletowa Polska
... czyli podróżnego w potrzebie przypadków kilka.
Pociąg "Karkonosze" godz.05.13 - toaleta w całkiem przyzwoitym wagonie przypomina o odległych niestety czasach jego produkcji. Swoją drogą, zawsze dziwi mnie, dlaczego liftingowi poddaje się przedziały a toalety jedynie maluje, zawsze na ten sam, koszmarny szary kolor i to jeszcze w sposób, nie dający złudzeń, która warstwa farby została właśnie położona.
Pomijając wygląd, bo w potrzebie człowiek staje się mniej wybredny, to brak wody w spluczce może zadziałać odstraszajaco. Po pierwsze chciałoby się zmyc pozostałości po poprzedniku, a po drugie świadomość niemożności posprzątania po sobie jest dość ochydna.
Nic to, natura nie wzywa jeszcze tak mocno, pociąg zbliża się do mojej stacji więc, na stałym lądzie na pewno będzie lepiej.
Opole godz.05.41 - Dworzec PKP w remoncie, toalety nie działają. Jelita wzywają ale cóż robić? Biegnę dalej.
Opole godz.05.52 - Dworzec PKS jedyna toaleta mieści się w poczekalni ale ta otwierana jest o g. 07.00. Do odjazdu autobusu mam niecałe czterdzieści minut. Za dużo na mękę, za mało na szukanie czynnego wychodka. Na szczęście pamiętam okolice jeszcze z czasów studenckich więc liczę, że po latach znajdę taki prozaiczny dziś Eden. Nic z tego. Ani na Krakowskiej, ani na równolegle do niej ulicy Kołłątaja nie ma żadnego czynnego lokalu. Hotel Mercury o tej porze też nie obsługuje takich przypadków.
Na szczęście nie zawodzi technika odkladania grubszych spraw na później. Niezdrowe to ale w polskich realiach niejednokrotnie jedyne wyjście.
Kluczbork g.09.07 - wciąż chodzę z ciężarem, który doskwiera coraz bardziej. Do tej pory jeszcze udawało się uniknąć nieodwołalnego ale dłużej się nie da. Po serii pytań do obsługi dworca autobusowego udaje się ustalić wreszcie drzwi do "raju". I jakiez jest moje rozczarowanie, eufemistucznie to ujawszy, kiedy okazuje się iż są zamknięte na klucz. Może powinienem o niego poprosić w kasie, jak na niejednej polskiej stacji benzynowej. Okazuje się, że nie - pan obsługujący ten przybytek GDZIEŚ poszedł. Zapasowego klucza nie ma, nikt nie wie gdzie się kałboy podział a mój dramat narasta. Tym bardziej, że za kilkanaście minut odbędzie mój autobus do Wrocławia. Wściekłość jest już chyba bardzo dobrze widoczna, bo obsługa zaczyna szukać zguby.
Jest, znalazł się, na placu parkingowym, bo chłop obskakuje dwa biznesy jednocześnie. Ja zamiast się jednak cieszyć, że wreszcie pozbylem się ciezaru, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przenioslem się w czasie do lat dzieciństwa. Tak, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia kible, bo inaczej nie można tego nazwać, wyglądały dokładnie tak samo. I to na ogół tak wyglądały sracze przy halach produkcyjnych, warsztatach samochodowych, na dworcach PKP i PKS etc.
Te same ciasne pomieszczenia, te same błękitne umywalki, takie same siermiezne baterie, zawsze cieknace gornopluki, deski sedesowa wykonane z czegoś gietkiego, co dawało wrażenie śniadania na gazecie rozłożonej na lekko pozolklej misce ustepowej. Na ścianach płytki niegdyś białe, popekane, do wysokości 120 cm. Nad nimi pokazany farba tynk nierówny jak struktura dzisiejszych fasad zwana barankiem. Wieszaczka ani widu ani słuchu, więc jeśli jesteś w marynarce albo nie daj Boże w płaszczu, to na bank go wybrudzisz. Klamka i zasuwa przypomina raczej zamknięcie szopy narzędziowe na działce i to z lat osiemdziesiątych.
Jestem woda i mydło w płynie, na szczęście ale już ręczników jednorazowych brak, więc albo wychodzisz z mokrymi dłońmi albo osuszasz je papierem toaletowym, który, co przyjmuje z radością, nie jest reglamentowany przez kałboya.
Jedyne co ciśnienie się w takiej chwili ma myśl i usta to: "syf, kiła i mogila" ... a wszystko to, za jedyne 1,50zl.
I gdyby nie ostateczna ulga, swą frustracje poranka wykrzyczalbym facetowi obsługującemu ten chlew prosto w twarz a tak spadła ona na Ciebie. Gdyby nie placząca się gdzieś na dnie duszy poprawność polityczna, odpowiedzialnym jeszcze, że nasza Polska dalej jest obrona jak przed laty, ale nie mogę się tak wyrazić, bo kocham ten "dziki kraj" ... na swój sposób.
sobota, 4 maja 2013
Stanisław Wittgenstein o obchodach Święta Pracy
Dziś udostępniam swoje łamy dla tekstu Stanisława Wittgensteina. Przeczytajcie a będziecie wiedzieli dlaczego. Ja podpisuję się pod nim obiema rękami.
"Skandaliczne i haniebne zachowanie
władz państwowych z okazji Święta 1-Maja
Święto ludzi
pracy - 1-Maja jest póki, co świętem państwowym.
Niestety władze
państwowe tj. Prezydent , Premier RP wywodzące się z
prawicowo-liberalnej partii od lat to święto ignorują. Zachowują
się tak jakby tego święta nie było. Jest to przykre i uwłaczające
dla ludzi pracy, że ich demokratycznie wybrane władze dystansują
się od ich święta. Jest to swoisty bojkot tego święta przez
premiera, rząd, prezydenta a także władze samorządowe w miastach
i powiatach. Co więcej od kilku lat próbuje się stwarzać
konkurencyjne obchody w sąsiadujących ze świętem 1-Maja dniach
tak, aby przyćmić to święto innymi wydarzeniami jak np. Święto
Flagi – 2 Maja.
W związku z tym,
że od 2004r. ten dzień kojarzy się także z przyjęciem Polski do
Unii Europejskiej (podpisanie traktatów akcesyjnych do Unii przez
premiera L. Millera i prez. A. Kwaśniewskiego) to pan Prezydent
próbuje zmienić charakter tego święta i w swoim przemówieniu w
tym dniu akcentował rocznicę przystąpienia do Unii a o święcie
ludzi pracy powiedział (przyp. w dniu 01.05.2013r. w Łazienkach
Warszawskich) tylko, że było to święto komunistyczne – a więc
w domyśle „wyklęte”. Jest to oczywiście świadome zakłamywanie
historii tego święta przez przedstawicieli prawicy, która dba o
interesy klas posiadających a ma w głębokim poważaniu interes
ludzi pracy najemnej. Żadnych życzeń od władz dla obywateli,
żadnych obietnic zmiany polityki na bardziej prospołeczną, cisza.
A przecież to święto jest i było dawniej - obchodzone nie tylko w
krajach socjalistycznych jak PRL i komunistycznych jak CHRL czy
Związek Radziecki ale także w wielu innych krajach w tym
kapitalistycznych jak np. Włochy, Francja. 1 Maja – symbol walki o
prawa pracownicze, bynajmniej nie wywodzi się z komunizmu, ale
jednego z najbardziej kapitalistycznych i neoliberalnych krajów –
USA. A władze zachowują się tak jakbyśmy żyli w kraju, gdzie
prawa pracownicze są dostrzegane i co ważniejsze rozumiane przez
władze naszego państwa. Jakby problem wykluczenia społecznego,
zjawisko „working poor” było marginalne, a w zasadzie nie
istniało. Jakby prawa pracownicze były przestrzegane i
respektowane. Panie Prezydencie 1-Maja nie jest świętem wejścia
Polski do Unii Europejskiej. W dniu 1 maja jest co najwyżej
rocznica wejścia Polski do Unii lecz jako święto 1-Maja jest
Świętem Ludzi Pracy.
Jest to
skandaliczne i haniebne zachowanie władz państwowych,
że nie organizują oficjalnych obchodów święta państwowego.
Tak jak władze
PRL-u starały się przeciwstawić tradycji i dacie 3-Maja właśnie
tradycję i datę 1-Maja tak obecnie jest dokładnie odwrotnie.
Głośno i namaszczeniem czci się święto 3-Maja za zupełnie
ignoruje święto 1-Maja. W przeszłości PRL-owskiej – podobnie
jak w innych krajach socjalistycznych, obchody tego święta miały
specjalny charakter. Bardzo był akcentowany internacjonalistyczny
aspekt tego święta.
Uczestnictwo też
nie zawsze było dobrowolne. Tu trzeba przypomnieć – wobec mitów
i przekłamań jakie obecnie dominują w prawicowych mediach
(lewicowych mediów praktycznie nie ma) jak faktycznie było z
obowiązkiem uczestniczenia w pochodach 1-Majowych w PRL-u.
Najważniejszym stwierdzeniem jest to, że w różnych dekadach PRL-u
wyglądało to różnie. Od twardego egzekwowania uczestnictwa w
obchodach po w początkach PRL-u po zupełną dowolność pod koniec
PRL-u. W czasach gomułkowskich (1956 -1970) i wcześniej
uczestnictwo dla pracowników zakładów państwowych i instytucji
państwowych - czyli prawie wszystkich - było obowiązkowe. Każdy
zakład, każda instytucja wystawiała „swoją drużynę”
starając się aby reprezentacja załogi była jak najbardziej liczna
i widoczna w czasie pochodu. Dystansowanie się od udziału w
pochodzie 1-Majowym było źle widziane przez władze i chociaż nie
miało bezpośrednich konsekwencji to mogło wpływać i zapewne w
wielu przypadkach wpływało negatywnie np. na możliwości awansu
pracownika, obejmowania kierowniczych stanowisk z rekomendacji partii
itp. W czasach Edwarda Gierka (dekada 1971 -1980) było już
swobodniej. Odczuwalnych konsekwencji z powodu braku udziału w
pochodzie praktycznie nie było. Co sprytniejsi mogli się wymówić
„chorobą babci” lub innymi rodzinnymi powodami. Udział w
pochodach to była domena związków zawodowych oraz członków
partii (członków PZPR było 3 mln.) i ich rodzin. Za
Jaruzelskiego czyli w dekadzie 1981-1989 praktycznie nie było
już żadnego obowiązkowego uczestnictwa w pochodach a same pochody
były mniej liczne i zakłócane przez kontrdemonstracje organizowane
przez solidarnościową opozycję.
Należy zatem
zapytać dlaczego władze państwowe nie organizują obchodów święta
państwowego ? W czym jest gorsze obchodzenie i pamiętanie o
tradycji 1-Majowej od tradycji i pamięci 3-Majowej ? Przecież i z
jednym i z drugim świętem wiążą się wspaniałe idee. 3 Maja to
idea zerwania z monarchią i ustanowienia władz w sposób
demokratyczny tak, aby suweren, czyli naród mógł decydować o
sobie i aby podstawowe prawa narodu były zagwarantowane w
Konstytucji. Szlachetna i piękna idea. Godna upamiętnienia w
postaci święta państwowego i corocznych obchodów. A 1-Maja ? Też
piękna idea.
Idea aby ludzie
ciężkiej pracy bezlitośnie wyzyskiwania przez XIX-wieczny
kapitalizm byli godnie i po ludzku traktowani, aby mieli swoje
pracownicze prawa i aby te prawa były przestrzegane. Też piękna
idea godna upamiętnienia w formie święta państwowego.
Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza była przez ponad 2 stulecia
czyli od czasów rewolucji przemysłowej, obok handlu - źródłem
bogactwa narodów. Ale to bogactwo było budowane poprzez nieludzką
eksploatację jakbyśmy dzisiaj powiedzieli „human resources”.
Pod koniec XIX wieku ci ludzie upomnieli się o swoją godność, nie
chcieli być tylko „zasobem ludzkim” dla kapitału w procesie
produkcyjnym . Ale temat godności człowieka pracującego wcale nie
przeszedł do historii. Także w dzisiejszych czasach ta godność
jest deptana a pracownicy często są nadmiernie eksploatowani i
wyzyskiwani, są na liczne zupełnie współczesne przykłady.
Niestety nasze
władze tak nie myślą. Ignorowanie obchodów Święta Pracy 1-Maja
nie świadczy źle o święcie tylko świadczy źle o władzy.
Przecież oficjalne obchody tego święta nie muszą się odbywać w
formie pochodów, marszów. Władze państwowe mają całą gamę
możliwości jeśli chodzi o możliwe formy obchodów tego święta.
Nie korzystają z żadnej. Nie może być tak, ze sympatie czy
antypatie partyjne partii aktualnie rządzącej – w tym przypadku
prawicowej PO - przenoszą się i decydują o tym czy dane święto
państwowe ma być obchodzone czy nie. Takie myślenie o państwie
nie powinno mieć miejsca. Bo gdyby iść tym tropem i zastosować
taką „moralność Kalego” to być może w przypadku rządów
lewicowych władze państwowe nie powinny obchodzić świąt, które
z tradycją lewicową nie wiele mają wspólnego np. 15 sierpnia
Święto Wojska Polskiego lub zamiast 15 sierpnia obchodzić je w
innym terminie. Takie myślenie prowadziłoby do paranoi. Na
szczęście lewica takiej postawy nie popiera – a prawica –
okazuje się, że tak gdyż, jak święto jest co prawda państwowe
ale ma tradycję
lewicową to my (tj. oficjalne władze państwowe) to święto
„olewamy”.
A może przyczyną
ignorowania tego święta jest fakt, że nasza demokratycznie wybrana
władza państwowa zapomniała o ludziach pracy ? Czas zatem sobie
przypomnieć że praca będąca źródłem bogactwa, powinna być
wykonywana w godziwych warunkach i godziwie wynagradzana. A bogactwo
będące efektem tej pracy nie może być jedynie udziałem
nielicznych, musi być sprawiedliwie dzielone. Po prawie ćwierć
wieku transformacji ustrojowej widać, że idziemy w innym kierunku.
Polityka kolejnych prawicowych rządów prowadzi do tego, że
bogactwo jest przywilejem nielicznych a pogłębiająca się bieda i
brak pracy udziałem milionów. Dobrze aby władza pamiętała o tym
w dniu Święta Pracy.
Oczywiście można powiedzieć, że
skoro zainteresowanie obchodami tego święta jest małe to może
lepiej je znieść. Myślę, że zakusy niektórych prawicowych
polityków takie właśnie są. Ale dopóki to święto jest w
kalendarzu świąt państwowych to psim obowiązkiem władz
państwowych jest zorganizowanie obchodów tego święta. A forma
tych obchodów jest drugorzędna może być bardzo skromna wręcz
symboliczna, nie kosztowna, ale powinna być - jakakolwiek.
Stanisław Wittgenstein"
czwartek, 25 kwietnia 2013
Buszujący w koniczynie
Nigdy nie byłem i nadal nie jestem
fanem PSL-u. Od lat obserwuję jak trudnym i chimerycznym jest
partnerem w kolejnych rządach, jak kurczowo trzyma się wszystkich
zdobytych przez lat przyczółków – instytucji budżetowych i nie
tylko, które stanowią zatrudnieniowe schrony dla rodzin i
przyjaciół, a przede wszystkim jak permanentnie wykorzystuje swój
elektorat do zapewniania swojemu aparatowi ciągłe pływanie w
mętnej wodzie.
Kilka lat temu objawił mi się jednak
polityk, który pomimo koniczyny w klapie zdecydowanie odstawał od
reszty. Wykształcony, racjonalny, pracowity, dobrze komunikujący
się zarówno z dziennikarzami jak i, a może przede wszystkim, z
internautami. Janusz Piechociński, bo o nim właśnie myślę,
zamiast nieustannie reklamować tablet znanej firmy, jak jego
ówczesny szef – Pawlak, postawił na komunikację bezpośrednią
na FaceBooku. Zamieszczał informacje o swojej bieżącej pracy, o
tym ile zebrał akurat grzybów i o tym jak rodzina stara się go
wszelkimi sposobami odciąć od internetu. Dla jego własnego dobra,
rzecz jasna. Zdobył tym życzliwość i szacunek wielu.
Nadszedł jednak listopad 2012 roku a z
nim zapowiadane od dawna wybory w Polskim Stronnictwie Ludowym.
Główni pretendenci do „zielonego tronu” spędzili już wiele
czasu w terenie, policzyli szable, ustalili kto i co dostanie za
poparcie, były akademie, klepanie się po plecach, drapanie po
głowach, podkładanie sobie świń i kaset czyli zwyczajowe harce
okołowyborcze.
Koniec końców, niewielką ilością
głosów wygrywa Piechociński, któremu nota bene, jako
niezaangażowany obserwator, kibicowałem. Jego pierwszy, powtarzany
przez wszystkie stacje telewizyjne do dzisiaj, pad na kolana,
potraktowałem jako lekki obciach lecz złożyłem go na karb
wielkich emocji, jakie ogłoszeniu wyników musiały towarzyszyć.
Potem było kilka pomniejszych zgrzytów jak uścisk dłoni Ewy
„obrażonej” Kierzkowskiej lub nieudany pocałunek z Waldemarem
„odchodzącym” Pawlakiem.
To wszystko było niestety przygrywką
do dwutygodniowego spektaklu pt. „Nie kcem do żondu ale chyba
muszem”, spektaklu o tyle drażniącego, że wszyscy wiedzieli jaki
będzie finał czochranka Piechocińskiego z Tuskiem ale pan Janusz
udawał głównego rozgrywającego tej komedii. Oczywiście było mu
to niezbędne do wewnętrznej rozgrywki z wrogim mu obozem
przegranego Waldemara ale dla obserwatorów wyglądało co najmniej
komicznie.
Dziś jest to już na szczęście
historia ale jak widać mało kto wyciągnął z niej wnioski. W
koalicji bowiem zgrzyta. Ale powiedzmy sobie szczerze – zawsze
zgrzyta, bo musi. Taki właśnie urok koalicji i konia z rzędem
temu, kto uważa, że w tym układzie może panować równość.
Ktoś, kto życie sejmowe znał, powiedział kiedyś, że w
demokracji najważniejsza jest arytmetyka. A ta jest dla PSL
nieubłagana. Donald Tusk, jako znakomity strateg-intrygant nie byłby
sobą gdyby, odpowiednio często, swojemu rządowemu partnerowi tego
nie okazał. Mianując na ten przykład Piechocińskiego na
wicepremiera, takim samym splendorem obdarował również
Vincent-Rostowskiego. A co? Niech chłopy wiedzą, kto tu ma liczebną
przewagę w stadzie. Wcześniej jeszcze za Pawlaka, jak ten zaczynał
fikać, to wspomniany już minister finansów, „załatwił”
PSL-owi konieczność spłaty długu wraz z odsetkami, łaskawie
rozkładając go na raty.
Kiedy sprawa nieszczęsnego
memorandum, doprowadziła do dymisji ministra Budzanowskiego, premier
nawet nie uznał za stosowne poinformować swojego koalicjanta o
podjętej decyzji przed ogłoszeniem jej w mediach. Przez cały
weekend biedny Piechociński musiał się tłumaczyć i zapewniać,
że nie jest mu z tym ani przykro ani źle. Zakładam jednak, że po
zjedzeniu słoiczka marynowanych prawdziwków i może jakimś
głębszym, czara goryczy się przelała i pan Janusz postanowił się
odwinąć.
Z pomocą przyszła „Rzepa”.
Przepytała wicepremiera i się w poniedziałek z sensacjami ukazała.
Na jej łamach, prezes PSL-u był silny, muskuły miał naprężone,
gotowy zrywać koalicję, wychodzić z rządu, twardo dyktować
warunki. Aż tu nagle, a w zasadzie wcale nie tak nagle, bo o sprawie
wiadomo było od lutego (!) br, Centralne Biuro Antykorupcyjne
„zawija” marszałka województwa podkarpackiego w związku z
siedmioma zarzutami o charakterze korupcyjnym. Pikanterii dodaje
fakt, że ów „łapówkarz” jest członkiem, nomen omen,
Polskiego Stronnictwa Ludowego.
I jak tu nie wierzyć w szczęśliwe
dla premiera Tuska zrządzenie losu, które na kilka godzin przed
wspólną konferencją prasową szefów koalicyjnych ugrupowań,
jednego z nich wciska wręcz w niesławne szachowe pole H8.
To jest prawdziwy pech dla
Piechocińskiego, PSL-u i jego ambitnych działaczy. Wiedzą jednak
oni, że polityka to nie piaskownica i że duży może znacznie
więcej a jeśli chce się trwać przy korytkach w terenowych filiach
przeróżnych agencji i agencyjek, tudzież zależnych od nich spółek
i firemek, trzeba grzecznie wytrzeć plwocinę z twarzy, poskarżyć
się na zaskakujący znienacka deszcz i w zaciszu biurek po raz
kolejny przełknąć gorzką pigułkę.
Jedynie Kłopotek zdaje się tego nie
rozumieć, choć znając jego, wsadzając kij w mrowisko zaczyna
kolejną kampanię wyborczą. Może tym razem swoją?
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Litania 130422
Jeśli wybory uzupełniające do Senatu
wygrywa Bolesław Piecha z PiS, to wiedz, że są jednak co najmniej
dwa powody do radości. Pierwszy i najważniejszy – przestanie
uprawiać w Sejmie dezinformację w sprawie in-vitro. Drugi to taki,
że wszyscy przegrani muszą spiąć poślady i zastanowić się nad
kierunkiem następnych kampanii.
Zapatrzenie w sondaże i niczym nie
poparte samouwielbienie ze wzrostu może się w przyszłości
zemścić. Dlatego, do pracy, Towarzysze!
Jeśli premier Tusk zdecydował się wreszcie na dymisję ministra Budzanowskiego ale nie powiadomił o tym fakcie swojego koalicjanta, to wiedz, że Janusz Piechociński będzie musiał energicznie, nie mylić z energetycznie, zareagować. Dziś postanowił więc strzelić focha i zagrozić wyjściem z rządu. Ile w tym gry a ile realnej groźby rozpadu koalicji? Piechociński przyzwyczaił nas już do teatralnych gestów, które stosowane w takim zgęszczeniu powodują jedynie nudności. Ktoś przecież musi doglądać żeby się zarządy w „zielonych” spółkach nie zmieniły.
Jeśli obserwujesz i dziwisz się
szamotaninie Ryszarda Kalisza, to wiedz, że został on „zdradzony
o świcie”. Podczas pamiętnej konferencji „trzech tenorów z
żaluzją w tle” Aleksander „wszystkich Polaków” z sobie tylko
właściwym wdziękiem, zapowiada, że Ryszard będzie łącznikiem
Europy Plus ze środowiskami feministycznymi. To wzbudziło oczywisty
gniew SLD i ostatecznie doprowadziło do wyrzucenia „spiskowca” z
partii. W normalnych warunkach od tego momentu powinien dołączyć
do „wielkiej trójcy” i być integralną częścią projektu. A
tu jednak zaskoczenie, Marek Siwiec blokuje obecność Kalisza wśród
liderów nowej kanapy politycznej. Takiego obrotu sprawy mało kto
się spodziewał i prawdę mówiąc wiele wskazuje, że zlecenie
jakie dostał swego czasu Palikot, żeby rozbić lewicę od wewnątrz,
realizuje powoli, metodycznie ale co najgorsze skutecznie.
Jeśli premier Tusk wybiera się do
Niemiec na premierę książki Angeli Merkel, to wiedz, że znajdą
się w kraju tacy, którzy chętnie mu ten wyjazd urozmaicą. Tym
razem niezawodny minister Gowin, odnalazłszy pusty pojemnik do
transportu „mrożonek medycznych” wyskoczył z oskarżeniem
niemieckich naukowców o import embrionów oraz eksperymenty na nich.
Każdy średnio rozgarnięty Polak w średnim wieku, oczami
wyobraźni, widzi wtedy obozy koncentracyjne i doktora Mengele. Czy
premierowi potrzebne było takie właśnie wsparcie podczas wyjazdu?
Będzie to musiał rozwikłać sam, a że jest już w nastroju do
wyrzucania, tworzących mu problemy ministrów, Gowin może być
zagrożony.
Sęk jednak w tym, że „konserwa
krakowska” dobrze wie, co i kiedy robi. Widać był mu ten wyskok
właśnie w tym momencie potrzebny.
sobota, 13 kwietnia 2013
Litania 20130413
Jeśli Aleksander Kwaśniewski jest
gwiazdą eventu rozpoczynającego kampanię wyborczą, to wiedz, że
coś się zadzieje. Zgodnie z prawem Murphyego: „Jeśli coś
zdarzyło się dwa razy, to trzeci jest nieunikniony”.
Prawdopodobnie tę zasadę sprytnie wykorzystał pan Pinokio z
Biłgoraja. Nikt przy zdrowych zmysłach i czystych intencjach nie
robiłby bowiem prezentacji pełnomocników po ponad godzinnej
nasiadówie w knajpie, znając na dodatek zamiłowanie ex-prezydenta
do kolorowych płynów z niekoniecznie małą zawartością C2H5OH.
Miał hetman rozpieprzyć lewicę na
zlecenie Tuska, więc robi to powoli, zawoalowanie ale metodycznie.
Drugiej takiej … ladacznicy ze świeca szukać.
Jeżeli politycy zaczynają zamachiwać
się na OFE, które są zakamuflowanymi wylęgarniami funduszy dla
rządzącej PO, to wiedz, że zaraz komuś puszczą nerwy i zacznie
straszyć tych pierwszych. Tym razem, dziwnym trafem to Moody's
zagroził obniżeniem ratingu. Mam nadzieję, że kontestujący
działanie paraZUSów nie narobią w portki i doprowadzą swój plan
do końca. Okradanie ludzi z miernoty jaką dostaną na emeryturze,
to zwykłe dziadostwo.
Jeśli łączą się ze sobą dwie
platformy cyfrowe i pierwsze wspólne działania doprowadzają do
totalnego wqrwa prawie 100 tysięcy abonentów, to wiedz, że sprawa
ma drugie dno. Jakie? To zapewne wyjdzie przez przypadek za kilka
tygodni i tylko bardzo uważni obserwatorzy się połapią ale jeśli
w sprawę zamieszana jest spółka ITI, to jakiś wałek musi się
kręcić. Oni bez nich nie potrafią funkcjonować.
Jeżeli trzy osoby przeżyły
katastrofę samolotu, który wybuchł 20 lub 100 metrów nad ziemią
a dowiadujesz się o tym po trzech latach, to wiedz, że ten, który
ci tę nowość objawia jest albo psychicznie chory albo ma cię za
skończonego debila. Tak czy inaczej powinieneś się tego typu ludzi
wystrzegać, bo odium ich postępowania może przejść na ciebie. A
taki ekskrement nie daje się łatwo z palta sprać. Wie o tym dobrze
mecenas Rogalski, który już zrozumiał, że stał po niewłaściwej
stronie ale jeszcze nie wie ile będzie musiał na pralnię wydać.
Jeśli minister Budzanowski nie
wiedział nic o podpisywanym „memorandum gazowym”, to wiedz, że
tak jak kilku jego kolegów i koleżanek w rządzie jest tam tylko
przez osobiście dobre kontakty z Tuskiem. Ten ostatni gdyby miał
cojones, to pozbyłby się wreszcie niekompetentnych pasożytów z
rządu, bo źle to robi jego wizerunkowi.
Ale zaraz zaraz, po co ja te dobre rady
rozdaję, skoro im gorzej rządzi PO tym lepiej dla SLD w następnych
wyborach? Ale Polski szkoda!
PO na aut, SUBITO!!!
niedziela, 31 marca 2013
Homofobiczne ch(ł)amy
Krystyna Pawłowicz, Lech Wałęsa a
ostatnio Joanna Szczepkowska wpisują się na listę homofibicznych
chamów. Oczywiście przed „jałową” posłanką, podobnych
głosów było wiele ale kto by je wszystkie spamiętał a przede
wszystkim po co? I być może to jest właśnie zła postawa, bo
zwykłą ludzką nienawiść powinno się piętnować zawsze i
wszędzie.
Czym zasłania się homofobiczne
chamstwo? Biblią, konstytucją, kościołem, antropologią,
przyzwoitością, moralnością i setką innych bzdur. Prawda jest
niestety taka, że robią to tylko jednostki ograniczone umysłowo,
które ze strachu przed innością będą kopały, tupały, pluły i
gryzły. Czego się boją? Może tego, że w skrytości ducha chcieli
by spróbować jak to osobnikiem tej samej płci jest?
Prawieaktorka, a pamiętajmy, że
„prawie” zawsze robi różnicę, Szczepkowska zarzuca środowisku
LGBT „lobbowanie swojego stylu życia”. Nawet jeśli tak jest, a
akcent stawiam w tym zdaniu na „nawet”, to co w tym złego. Pani
Joanna zapomniała zapewne jakich używano forteli, żeby przed jej
najbardziej pamiętną rolą z „zakończeniem w Polsce komunizmu”,
choć wszyscy wiemy, że w naszym kraju nigdy go akurat nie było,
promować idee „Solidarności”. Musi pamiętać jak się w
podziemiu ludzie wzajemnie wspierali, jak sobie pomagali, jak starali
się rosnąć w siłę w nieprzyjaznym otoczeniu. To chyba domena jak
najbardziej ludzka a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że cecha
dotycząca wszystkich organizmów żywych. Im więcej więc akcji,
tym więcej konsolidacji w reakcji. Widać prawieaktorzy nie znają
podstawowych praw fizyki, choć to akurat mnie nie dziwi.
„Jałowa” posłanka Pawłowicz,
powołuje się na świętą księgę katolików aby udowodnić, że
geje i lesbijki są be. Nie jestem fanem tej akurat lektury, ale
chętnie poczytałbym kilka cytatów na potwierdzenie jej tez.
Zakładam jednak, że kościół nie jest i nigdy nie był oderwany
od rzeczywistości i nie może, a w zasadzie nie powinien nikogo ze
swojej trzódki wykluczać, dlaczego w takim razie generuje ataki na
LGBT? Czy odsetek pedałów-księży jest mniejszy niż w reszcie
społeczeństwa? Nie, wręcz przeciwnie, śmiem twierdzić. Czy
odsetek lesbijek wśród zakonnic jest mniejszy? Skądże znowu, choć
o tym „problemie”, póki co się jeszcze nie mówi.
Na początku wywołałem jeszcze naszą polską ikonę – Lecha Wałęsę. Choć w kraju przestał nią być
już dawno, to na szeroko pojętym Zachodzie, za taką, jeszcze uchodził. Sęk w tym, że homofobia w cywilizowanym świecie od
dawna jest passe ale „legenda Solidarności” albo o tym nie
słyszała albo ktoś jej podpowiedział mocno alternatywną formę
promocji. Nie będę jednak oceniał jego słów, bo nie chce mi się akurat
dzisiaj zniżać do rynsztoka.
Mam kolegów gei, mam koleżanki
lesbijki, mam gei w rodzinie i nigdy nie przyszło mi do głowy
kontestować, to kogo kochają i wkurza mnie od dawna traktowanie
ich jak obywateli innego, na domiar złego, gorszego gatunku. To
jest, nie boję się użyć tego słowa publicznie, skurwysyństwo …
i tyle.
poniedziałek, 25 marca 2013
Litania 130325
Jeżeli bolą cię korzonki, to wiedz,
że wcale nie musisz chodzić na rady krajowe. Lepiej posiedzieć w
domu z przylepionym kapsiplastrem albo dać się nasmarować żonie
rozgrzewającymi smarowidłami albo w ostateczności iść do
ambulatorium i dać sobie wstrzyknąć blokadę. Szczególnie, że
nazajutrz masz mega ważny udział w „Młodzież kontra”.
Oczywiście wszyscy wiedzą, że robisz dziś ze swojego szefa wała
ale rechot salonu jest bezcenny. To, że za chwilę zostaniesz
skutecznie zgrillowany jest jednak pewne i nieodwołalne. A Dżem
swego czasu śpiewał: „w życiu piękne są tylko chwile”.
Jeżeli po Cyprze, i Hiszpania planuje
opodatkowanie lokat bankowych, to wiedz, że Bank of China i inne
instytucje Państwa Środka już przygotowują oferty dla zamożnych
Europejczyków z różnych krańców kontynentu. Sprawdza się w tym
momencie cytat z utworu Leonarda Cohena: „First we take Manhattan,
then we take Berlin”.
Jeśli firmy realizujące „kluczową
z punktu widzenia energetycznego kraju inwestycję”, wartą 2,1
miliarda złotych, stoją na krawędzi bankructwa, to wiedz, że rząd
Donalda Tuska składa się w większości z dyletantów nie
potrafiących dopilnować bardzo ważnej budowy. Pierwszy statek do
zrealizowanego "na gotowo" gazoportu, ma zawinąć w drugiej połowie
2014 roku a dziś nawet nie wiadomo czy za miesiąc będą się tam
toczyły prace. Przepraszam za kolokwializm, ale widać jak na dłoni,
że Donald Tusk to „cienki bolek” a dobór kadr urąga wszelkim
europejskim standardom. I to nie tylko o terminal LNG w Świnoujściu
chodzi.
Jeśli Marcinowi K., ofierze księdza
Zbigniewa R. - pedofila, uda się wywalczyć od kurii odszkodowanie w
wysokości 100 tysięcy złotych, to wiedz, że za rok purpuraci będą
renegocjowali z ministrem Michałem Bonim, wysokość odpisu na
kościół i inne związki wyznaniowe. No bo przecież z „własnych”
odłożonych zaskórniaków nie będą płacić a podobne sprawy
zaleją nasz system sądowniczy.
Jeśli podczas niedawnej żenady
„chłopców” Fornalika, już przy drugiej lampce wina padały z
ust nowego prezesa PZPN i jego świty, prawdopodobne nazwiska jego
następcy, to wiedz, że tylko fenomenalna gra biało-czerwonych i
wynik 15:0 z San Marino są w stanie odwlec egzekucję selekcjonera.
Bo wyrok został podpisany już kilka miesięcy temu.
Swoją drogą, ciekawe ile Fornalik
weźmie odszkodowania za wcześniejsze zerwanie kontraktu. A może
Bońkowi i to uda się przeskoczyć?
niedziela, 24 marca 2013
Olek, nie idź tą drogą
Mój lewicowy od dawna Kolega, napisał te oto słowa. Podziele się nimi, bo celnie trafiają w punkt. Mocno? Cóż, polityka to nie jest piaskownica.
"Kwachu zacznij pić, proszę! Zatraciłeś "trzeźwe" spojrzenie !
Kumpel od Europy plus, ten który każe się wyrzec polskości by być Europejczykiem, obraża Europejczyków. Legalny seks 13 latków, marihuana i skrobanka to nie lewica, to ”laicki liberalizm”. "Polacy to gówniarze, zera, szambo. Nic nie potrafią zrobić razem" - czy to Twoje motto? Chyba że Palikot lub Kwaśniewski nie są Polakami. Nie idź tą drogą ... proszę!"
poniedziałek, 18 marca 2013
Litania 130318
Jeśli głową kościoła katolickiego
zostaje człowiek, żyjący skromnie i jak na warunki tej instytucji
ascetycznie, to wiedz, że już niebawem zacznie się czyszczenie
kurii wszelakich z rozpasanych arcybiskupów. W Polsce na pierwszy
front idzie Sławoj Leszek Głódź, ale to przecież od lat okręt flagowy
hierarchicznych sybarytów.
Jeśli Piotr Duda zaprasza Pawła
Kukiza do tworzenia Platformy Oburzonych, to wiedz, że będzie to
taka sama wydmuszka jak Europa+ z Palikotem jako jednym z trzech
tenorów. Wszyscy wiedzą, że szef „Solidarności” ma parcie na
bycie w polityce ale czy musi to kanalizować w najbardziej
populistyczny z możliwych sposobów? Widać historia Mariana
Krzaklewskiego niczego go nie nauczyła.
Jeżeli Ryszard Kalisz w wywiadach
twierdzi, że system partyjny to przeżytek i koncepcja okręgów
jednomandatowych jest bardzo dobra, to wiedz, że bycie zawieszonym
ciężko na niego wpływa. Dziwna to bowiem zbieżność, że to
właśnie teraz takie refleksje go nachodzą.
Jako, że Kalisza bardzo lubię, to
zacytuję klasyka: „Rysiu, nie idź tą drogą”.
Jeśli pod projektem Program
Zintegrowanej Informatyzacji Państwa, który resort administracji i
cyfryzacji właśnie przedstawił do konsultacji społecznych,
podpisał się minister Michał Boni, to wiedz, że poza wydaniem
6.745.000.000 zł (słownie: sześć miliardów siedemset
czterdzieści pięć milionów złotych) nic konkretnego z tego nie
wyniknie. Boni, to jeden z tych, który jako doradca i wizjoner jest
świetny ale w realizacja kompletnie się nie sprawdza. Co gorsza, on
nie potrafi dobrać sobie ludzi, którzy pracowali by za niego.
Jeśli po niedawnej aferze fundacji
„Kidprotect”, dzisiaj portale donoszą o „kłopotach”
„Maciusia” z transferowaniem 90% zebranych kwot za granicę
zamiast na dożywianie dzieci, to wiedz, że wszystkie tego typu
instytucje działające zgodnie ze swoim statutem znajdą się zaraz
w nie lada opałach. Sytuacja będzie zapewne podobna do tej, jaka
powstała w polskiej transplantacji po pamiętnych słowach
ówczesnego ministra-szeryfa Zbigniewa Ziobro.
A kto na tym ucierpi? Najbiedniejsi!
niedziela, 3 marca 2013
Być jak ... Grzegorz Schetyna
Nie chciałbym być dzisiaj w skórze
polityków PO. Choć dwa dni temu na Twitterze, Jarosław Gowin
ujawnił, że nie lubi poniedziałków, to może się okazać, że
jeszcze bardziej znielubi je … Donald Tusk. Jutrzejsze
rozstrzygnięcie premiera w sprawie dalszych losów ministra
sprawiedliwości, może bowiem skutkować wcześniejszymi wyborami
parlamentarnymi.
Mało kto, bierze to teraz pod uwagę,
ale przecież może się okazać, że Gowin, który uważany jest za
człowieka bez zaplecza chcącego za niego umierać, ma jednak
cichego acz poważnego protektora. Baczni obserwatorzy życia
politycznego spekulują bowiem, że z liczenia szabel wynika, że
przy połączeniu sił, politycy z Wrocławia i Krakowa, mogą mieć
do dyspozycji nawet 70 szabel. Przy takim układzie, nawet gdyby dla
ratowania większości parlamentarnej, premierowi udało się namówić
Sojusz Lewicy Demokratycznej, choć to jest prawie niemożliwe, i
Ruch Palikota, to zostanie zasilony jedynie przez 67
parlamentarzystów.
Trzeba też mieć świadomość, że
sytuacja Grzegorza Schetyny w Platformie Obywatelskiej jest równie
skomplikowana, co Jarosława Gowina. Wchodząc w dyskusję na temat
sposobu wyłaniania szefa partii rządzącej, wrocławski polityk
wszedł do ostatniej chyba gry o przywództwo w partii. W wyborach
powszechnych, Donald Tusk jest pewnym wygranym, bo „doły” go
kochają, nie jeden raz wyciągał przecież PO z poważnych opresji
i powszechnym jest przekonanie, że bez „Słońca Peru” złota
era liberalnego ugrupowania się skończy. Przy okazji, premier
widzi, jaki mandat otrzymał przy ostatniej elekcji przewodniczącego
Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Leszek Miller.
Grzegorz Schetyna zaproponował w
zeszłym tygodniu skomplikowany system wyłaniania w strukturach
powiatowych delegatów-elektorów, uprawnionych do głosowania na
przewodniczącego partii. W tej koncepcji istnieje bowiem ostatnia
szansa, że umiejętność „zjednywania” sobie odpowiednich
działaczy w „terenie”, pozwoliłaby ex-marszałkowi zawalczyć o
tron w PO. Jeśli jego koncepcja nie przejdzie, to ostatnim ruchem
jaki będzie musiał wykonać aby w ekspresowym tempie nie znaleźć
się w politycznym grobie, będzie stanięcie do wyborów, z pełną
świadomością przegranej. Jednak jako niedawny konkurent w wyścigu
na przewodniczącego, nie będzie mógł być beznamiętnie
wykończony przez swojego, niedawnego kolegę z boiska. Wiem, że
taka konstrukcja na pierwszy rzut oka, może być trudna do przyjęcia
ale jednak wydaje się więcej niż prawdopodobna.
Wyobrażam sobie, jak bardzo w ten
weekend, gorące były linie działaczy i parlamentarzystów PO. Może
nawet dalej są, ale i tak musimy zaczekać do jutra, żeby zobaczyć
co się stanie. Jest bowiem cień szansy, że to właśnie
poniedziałek – czwarty dzień marca anno domini 2013, będzie
jeszcze ciekawszy niż się nam to dzisiaj wydaje a w annałach
Platformy Obywatelskiej przejdzie do historii jako „black monday”.
niedziela, 24 lutego 2013
Kwaśne deszcze
Inicjatywa
Europa+ to twór przedziwny. W zasadzie nie wiadomo jeszcze jaki
ostatecznie będzie a już część mniej w polityce obeznanych,
ogłasza go „wielkim zjednoczenie lewicy”, przy czym już same
nazwy ugrupowań jakie przy tej okazji padają, wybitnie wskazują,
że mały rewanżyzm daje bardzo mocne bodźce. Nigdy jednak niskie
pobudki nie były paliwem rzeczy wielkich.
Twierdzenie
bowiem, że inicjatywa Kwaśniewskiego, Siwca i Palikota jest
początkiem czegoś nowego na lewicy jest tak prawdopodobne jak fakt,
że z nieba zacznie padać żółty śnieg. Oczywiście wielokrotnie
widzieliśmy taki, ale każdy z nas wie, że tej odmiany się nie
jada.
Wracając
do roli prezydenta Kwaśniewskiego w życiu politycznym kraju, już
kilka projektów pokazało, że jego wpływ na bieg wydarzeń jest
praktycznie żaden. Oczywiście, w chwili kiedy wystawiał się pod
osąd wyborców dwie dekady temu – wygrywał. Kiedy jednak był, li
tylko ciałem wspierającym, odnosił spektakularne porażki. W
zasadzie, ci którzy liczyli na bonus mając Kwaśniewskiego za
plecami, srodze się zawiedli. Projekt „Lewica i Demokraci”
spalił na panewce, SdRP też nie zapisała się złotymi zgłoskami
w polskiej historii współczesnej. Nawet ostatnio, gdy o wsparcie w
kampanii 2011 poprosił Kwaśniewskiego Grzegorz Napieralski, ten
wolał poddać się liftingowi twarzy niż wesprzeć lewicę w
ostatnich tygodniach walki. Oczywiście oficjalnie, wszystkie agencje
podały, że prezydent przechodzi planową operację dysków
kręgowych, ale tylko wyjątkowi naiwniacy w tę wersję uwierzyli.
Dziś
mamy jednak prawie półtorej roku do kampanii europarlamentarnej,
cierpiącego na chroniczny spadek poparcia Palikota i Siwca, który
dowiedział się, że nie może być pewny pierwszego miejsca na
listach SLD do Brukseli. Ten ostatni, szybko strzelił focha,
pobiegł do swojego „protektora” i schował się w jego rozporku.
Swoją drogą, jakie relacje muszą łączyć obu panów jeżeli, by
ratować pozycję Siwca, Kwaśniewski angażuje się w z góry
przegrany projekt z największym happenerem i skandalistą polskiej
polityki, z człowiekiem, który jeszcze kilkanaście dni temu
insynuował, że Wanda Nowicka chce być zgwałcona, który kilka dni
temu chwalił się na Twitterze, że partia jego imienia jest
bardziej liberalna niż Platforma Obywatelska i odbierał za to
gratulacje od samego Verhofstadta. Czy Aleksander Kwaśniewski uważa
wyborców za idiotów? Czy uważa ich za „ciemną masę”, która
łyka każdy kit? Nawet taki, że partia Palikota ma cokolwiek
wspólnego z lewicą?
Wierzę
w ludzi, i chyba tylko dlatego zastanawiam się czym Siwiec zmusił
Kwaśniewskiego, do żyrowania i promowania ludzi takich jak Palikot?
Za co musi Aleksander się teraz Siwcowi odwdzięczyć? Bo to, że
prezydent nie wystartuje w eurowyborach jest dla mnie pewne. Po
pierwsze, jako była głowa państwa byłby chyba pierwszy, który
się o EU-mandat ubiegał. Po drugie, musiałby zrezygnować z
działalności „doradczej” tu i tam a apanaże brukselskie, choć
dla większości ludzi bardzo wysokie są jedynie kroplą w morzu
tego co na konta Aleksandra wpływa dzisiaj. Po trzecie, musiałby
oficjalnie, na krajowym podwórku powiedzieć „sprawdzam” a
sądząc po dotychczasowych wynikach wspieranych przez niego
inicjatyw, wcale na sukces nie wskazuje.
Co
więc jest podstawą jego decyzji? Bo zakładam, że Palikot
rozgrzebujący co rusz sprawę domniemanych więzień CIA i
prezydenta w tym odpowiedzialności, nie. Zapewne „gwałcenie”
Wandy Nowickiej, skąd innąd, działaczki blisko związanej z panią
Prezydentową również. Zakładam, że wiedza o przepastnych szafach
służb specjalnych z kwitami na „biznesmena z Biłgoraja' też nie
jest okolicznością sprzyjającą. Co zatem?
Czy
tylko chęć bycia w mediach? To można przecież załatwić zupełnie
inaczej.
Nie
często, znajduję się w sytuacjach, których nie rozumiem.
Zakładam, że nie może chodzić jedynie o chęć dokopania
przewodniczącemu SLD przez ludzi, którzy nie dotrzymali mu kroku i
pomimo prób wyeliminowania go z polityki, polegli. Przecież mamy do
czynienia z wytrawnymi graczami, którzy własne urazy mają głęboko
pochowane w sejfach, bo wiedzą, że posługiwanie się nimi jest
działaniem samobójczym. Co takiego wmówiono czy położyli na
stole prezydenta Kwaśniewskiego, że ten podjął się straceńczej
misji?
Niech
mi to wreszcie ktoś wyjaśni, bo nie potrafię tych puzzli ułożyć.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Koń trojański lewicy
Ostatnie dni powinny zmusić, mam
nadzieję wielu ludzi, do zmiany pozycjonowania niektórych partii
politycznych. Baczni obserwatorzy od dawna bowiem wiedzą, iż jeśli
ktoś w mediach twierdzi, że jest lewicą a na sali sejmowej głosuje
jak ugrupowanie klasycznie liberalne, to albo ma trudności z
nazwaniem własnej orientacji albo cynicznie wprowadza opinię
publiczną w błąd.
W stosunku do tego co robi Palikot i
partia jego imienia, wątpliwości nie powinno być już dawno.
Niestety ciągle jeszcze część wytrawnych polityków nie potrafi
wyjść z wąskiej uliczki niezrozumienia. Kiedy bowiem słyszę
lewicowego polityka, który wieczorem w rozmowie z Anitą Werner
mówi, że podoba mu się pomysł budowy silnej centrolewicy z byłym
prezydentem, jako „dobrym duchem” tego projektu, to uważam, że
trafia w sedno. W takim miksie bowiem, pozycjonowanie jest oczywiste:
SLD to lewica, RP – centrum.
Niemal w tym samym czasie główny
bohater obecnego politycznego zamieszania zamieszcza na Twitterze
wyniki sondażu ulicznego przeprowadzonego przez ewybory.eu w
Krakowie. Oto oryginalny wpis, tabela z wynikami i przede wszystkim
ważny komentarz Guya Verhofstadta.
W tym kontekście twierdzenie innego
posła SLD w poniedziałkowy ranek, że „nie ma wroga na lewicy”
też jest jak najbardziej uprawniona. Ale nie można w chwilę
później mówić o „lewicowości Palikota”, bo to zwykły
oksymoron. Oczywiście pamiętamy pierwszomajową szopkę showmana z
Lublina ale nie możemy zapomnieć również o późniejszych
wybitnie liberalnych kongresach gospodarczych, o głosowaniach nad
ustawą emerytalną czy podniesieniem płacy minimalnej. Świetny
głos w sprawie ustalenia nurtu jakim ugrupowanie Palikota ma podążać
zabiera posłanka Halina Szymiec-Raczyńska. To chyba jedyna teraz
osoba, która otwarcie przypomina guru swojej partii do jakiego
ugrupowania wstępowała w drugiej połowie 2011 roku.
Oczywiście pisanie listu otwartego do
Palikota z krytyką jego postępowania, będzie skutkowało
najprawdopodobniej wyrzuceniem albo innymi poważnymi problemami w
funkcjonowaniu w klubie poselskim, bo zawsze tak się w przypadku
tego pana kończy. Ważne jest jednak, że ktoś odważył się
wreszcie powiedzieć głośno, że „to nie tak miało być”,
założenia były neoliberalne a teraz z pobudek czysto
koniunkturalnych, tworzy się inną wizję Ruchu Palikota. Jak widać, niewielu członków klubu czuje się komfortowo z przyszytą łatką
lewicowego ugrupowania. Dobrze było z nią startować do wyborów i
omamić część elektoratu, która liczyła na nową jakość ale
przecież teraz maski można zdjąć i „robić swoje”.
Trochę czasu zapewne upłynie zanim
ludzie przemawiający w mediach przestawią i wyostrzą kryteria
politycznego pozycjonowania ale gorąco do tego zachęcam – nie
bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, bo koń jaki jest każdy
widzi. I na całe szczęście coraz więcej jest tych, którzy widzą
Palikota jako trojańskiego konia lewicy.
wtorek, 12 lutego 2013
Adwokaci Kalego
„Kali ukraść krowa – dobrze,
Kalemu ukraść krowa – źle” - obserwując serwisy informacyjne
i blogi, wydaje się, że to już powszechnie uznana „pierwsza
zasada retoryki politycznej”. Chcecie przykłady? Oto i one:
Marcinkiewicz przywozi wynegocjowane w
sumie 101 mld euro na lata 2007-2013 z unijnego budżetu – PiS
wychwala go pod niebiosa, że taaaaki sukces ale gdy Donald Tusk na
lata 2014-2020 osiąga wynik 105,8 mld euro w dobie kryzysu i cięć
budżetowych to ten sam prezes PiS mówi, że to wstyd, bo można
było wytargować więcej.
Europoseł Kurski zablokowuje
publikację materiałów o swoim romansie, bo „o życiu prywatnym
osób publicznych pisać się nie powinno” ale ten sam Jacek Kurski
jest przecież autorem rewelacji sprzed lat ujawniającym wojenną
przeszłość dziadka Donalda Tuska.
Palikot ubolewa i uważa za wysoko
niestosowne, że Wanda Nowicka w jednym z wywiadów przekazała treść
ich rozmowy z kuluarów sejmu, zapominając jak mniemam o
opublikowanej przez wydawnictwo „Czerwone i Czarne” książce
autorstwa Palikota właśnie, pod tytułem „Kulisy Platformy”, w
której aż roi się od poufnych informacji zaczerpniętych z rozmów
w cztery oczy.
W tym samym kontekście może się też
jawić wczorajsza decyzja Benedykta XVI, bo jeszcze jako kardynał
Ratzinger nieprzejednanie stał na stanowisku: „papieżem się jest
do śmierci”, ale gdy sam stanął w obliczu słabości, obojętnie
jakiej, postąpił zgoła inaczej.
Tego typu przykładów można mnożyć
w nieskończoność. Wiemy też, że nie jest to wynalazek naszych
czasów. Wszak już Jan Kochanowski we fraszce „O kaznodziei”
pisał:
Pytano kaznodzieje: "Czemu to,
prałacie,
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"
(A miał doma kucharkę.) I rzecze: "Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele".
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"
(A miał doma kucharkę.) I rzecze: "Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele".
Jak widać
odwołujący się do moralności, powinni się trzy razy zastanowić,
czy lub jak szafować słowami, bo nigdy nie wiadomo czy raz
zapamiętane, w innym czasie nie wrócą jak bumerang.
A wtedy odwłok
może zaboleć.
sobota, 9 lutego 2013
Obrona Palikota
Od wczoraj każdy, kto składa litery
w słowa a te w mniej lub bardziej składne zdania, skomentował
finał dryblingu „nowego mesjasza lewicy”, „wielkiej nadziei
socjaldemokracji” etc P.T. Janusza Palikota. 96% tych wynurzeń, to
mniej lub bardziej zajadła krytyka. Reszta, czyli wierni wyborcy
jacy się jeszcze przewodniczącemu partii swojego imienia zostali,
udowadniali jakie to epokowe zwycięstwo miejsce w Sejmie miało.
Jako że nie lubię kopać leżących,
postanowiłem znaleźć kilka „plusów dodatnich” jakie Palikot
swą zagrywką spowodował. W tym miejscu muszę jednakowoż
przyznać, że do wczorajszego południa wszystkie kopniaki jakie
Januszowi „sprzedałem” były moralne, bo się dziarsko na
stojaka trzymał.
Przechodząc do sedna, pozwólcie że
wypunktuję zasługi Mistrza z Biłgoraja, bo tak będzie krócej:
- po raz pierwszy posłowie i posłanki RuPa (skrót wymyślony przez znajomego na Twitterze – pasuje do ugrupowania jak ulał) pokazali, że mają jaja oraz niekoniecznie jałowe jajniki i potrafią podjąć decyzję inną niż „pan i władca” wcześniej w mediach zapowiedział;
- wahającemu się ciągle Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, czy podjąć trud budowy centrolewicowej hybrydy, nie dał żadnych wątpliwości, że ewentualne „tak” będzie ostatnim „tak” jakie łaskawi wyborcy przełkną a i tak, za tym projektem nie zagłosują;
- Wanda Nowicka uwierzyła w siebie jako przedstawicielkę kobiet wojujących o prawa, które mają od dawna tylko nie wiedzieć czemu z nich nie korzystają;
- prof. Magdalena Środa ostatecznie pozbyła się jaskry i postanowiła nie firmować już dłużej swoim nazwiskiem podejrzanych moralnie i ideologicznie projektów;
- od kilku godzin część prawdziwie lewicowych, zdawać by się mogło, polityków, którzy do niedawna nie ukrywali profuzyjnych tendencji, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, swą optykę radykalnie zmieniło;
- posłanka Halina Szymiec-Raczyńska mogła swój manifest ideologiczny na „parówkowym portalu” bezkarnie zamieścić, z którego jednoznacznie wynika jaką orientację ideologiczną miał RuPa jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej w 2011 roku – że o jej stosunku do klubowej koleżanki Anny Grodzkiej nie wspomnę;
- pierwsze od niepamiętnych czasów ciepłe słowa Janusza Palikota wobec Grzegorza Schetyny wypowiedziane na sali plenarnej Sejmu RP ale także opublikowane na Twitterze – były marszałek nie jest już dla naszego „bohatera” Shrekiem i knurem a „Obywatelem”;
W najbliższym czasie okaże się, że
tych pozytywów zapoczątkowanych 8 stycznia 2013 roku będzie
znacznie więcej ale nic straconego – dopiszę kolejne części.
Tymczasem cieszmy się i radujmy z tego
co mamy i bądźmy wdzięczni Januszowi Palikotowi, bo to za jego
zamysłem i działaniem się stało.
poniedziałek, 4 lutego 2013
Grodzką i Nowicką ubijanie piany.
Wygląda na to, że
najbliższy tydzień upłynie nam na obserwowaniu sztuki teatralnej
napisanej w reżyserowanej, choć może nie do końca, przez mistrza
groteski politycznej – Janusza Palikota. W zasadzie spektakl zaczął
się już kilkanaście dni temu. Ale to był zaledwie pierwszy akt.
Ale zacznijmy od początku.
Zbliża się dzień głosowania nad
związkami partnerskimi i dużo ważniejszego dla koalicji wniosku
komisji, o możliwość sprzedaży akcji LOTOSu, ale o tym było w
poprzednim wpisie. Jakoś sprawę trzeba przykryć więc scenarzysta
– Donald Tusk i reżyser – Janusz Palikot zaczynają pisać
sztukę.
Akt I
Marszałek Kopacz, ni z gruchy ni z
pietruchy, opowiada dziennikarzom jakie to przyznała prezydium sejmu
nagrody. Raban medialny wszczyna się wielki. W zasadzie wszystkie
kluby są na to przygotowane, bo średnio co roku się taki chocholi
taniec przerabia a w efekcie i tak nic się nie zmienia. Ale nie tym
razem. W tym roku hetman z Biłgoraja wznosi się na szczyt
cynizmu/obłudy i rozpoczyna akcję odwołania Nowickiej z prezydium
sejmu. Gdzie tu cyniz/obłuda zapytacie? Ano jest, bo nagrody
przyznane zostały w listopadzie a awantura o to zaczyna się w
ostatnich dniach stycznia i jeśli reszta klubu parlamentarnego Ruchu
Palikota może być nieświadoma panujących w sejmie
okołoświątecznych zwyczajów, bo są tu pierwszy raz, to sam
Palikot zna ten proceder jak zły szeląg. Co więc robi? Ubija swoją
koleżankę w świetle kamer licząc zarówno na wzrost notowań ze
względu na pozorną moralność polityczną a przede wszystkim na
wielkie zamieszanie jakie się w związku z tym uczyni.
Jeśli chodzi o pierwszą motywację,
to przełomu nie widać, ale za to drugi cel – udaje się osiągnąć
nadspodziewanie.
Akt II
Wanda Nowicka idzie w zaparte – nie
złamałam prawa.
Palikot i jego gwardia przyboczna –
jest kryzys, jak mogłaś wziąć TAKĄ kasę? Co ludzie na to
powiedzą?
A co mają powiedzieć? Wszyscy wiedzą,
że przy korycie fajnie jest: Borusewicz 50 tysięcy złotych tej
samej nagrody, wicemarszałkowie Senatu – po 27 tysięcy nagrody,
premier Tusk – 180 tysięcy nagrody, wymieniać dalej? Proceder
kręci się od lat i tłumaczyło się już z tego tylu, że mało
kto ich z tego pamięta.
Nie wnikam czy były inne powody
odwołania Nowickiej, bo sam o jej postawie politycznej mam wyrobione
i raczej mało pozytywne zdanie. Nie zdziwiłbym się gdyby część
klubu RP była wściekła słysząc niektóre wypowiedzi swojej
wicemarszałkini. Obstawiam, że nawet średnio wyrobieni januszowi
posłowie byliby skuteczniejsi w telewizyjnych debatach i wypadaliby
lepiej ale przecież od początku to było wiadome.
Jest tylko jeden sęk w całej sprawie,
a w zasadzie dwa – Nowicka nie złamała prawa a reszta klubów nie
nałoży na swoich przedstawicieli w prezydium Sejmu podobnych
sankcji. Odwołanie wicemarszałkini, po złożeniu stosownego
wniosku przez klub, musi przegłosować „wysoka izba”. Co się
stanie jeśli z jakichś względów, a znalazłoby się ich sporo,
tego nie zrobi? Nic prostszego, Wanda musi zrezygnować sama. To
jednak poważna decyzja a w odbiorze społecznym niczym przyznanie
się do winy. Trzeba zatem za taki ruch odpowiednio zapłacić.
Palikot proponuje Nowickiej „jedynkę” do Europarlamentu, z
któregoś z okręgów. Taka deklaracja dzisiaj nic go nie kosztuje,
nasza bohaterka nie musi wiedzieć ile są januszowe słowa warte (my
wiemy, że absolutnie nic), koniec końców dobijają targu. Na tym
etapie wszyscy są zadowoleni.
Znalazła się okazja żeby się
Nowickiej pozbyć i to w stylu zapewniającym dużo emocji i jak
widać, chłopcy jej nie zaprzepaścili.
Akt III
W czwartkowe popołudnie zbiera się
prezydium klubu parlamentarnego Ruchu Palikota, na którym trzeba
wybrać zastępcę na wicemarszałkowym tronie. Jeśli ktoś liczył
na kandydaturę niekontrowersyjną dla reszty poselskiej braci, to
jest zwykłym naiwniakiem. Skoro głównym celem jest zadyma
medialna, to kandydatura może być tylko jedna - Anna Grodzka.
Funkcyjni w partii nie mają co do tego wątpliwości, rozradowany
tym faktem Palikot leci w te pędy do mediów i przekazuje te
sensacyjne wieści. To nic, że to klub parlamentarny powinien taka
decyzję przegłosować, a będzie miał taką okazję dopiero za
kilka godzin, w wywiadach Janusz już zakłada, że 99% jego posłów
tak właśnie uczyni. Nie wnikam jakiego to ułamka posła czy
posłanki nie był pewny, bo ważniejsze jest w moich rozważaniach
to, w jakim położeniu znalazło się jego ponad czterdziestu
„rozbójników”. Po raz pierwszy bowiem, Palikot jawnie pokazuje
opinii publicznej kim oni dla niego są – maszynkami do głosowania
li tylko. Smutna to konstatacja dla tych z nich, którzy potrafią
jeszcze oglądać z rana swą twarz w lustrze.
I tak sytuacja w sejmowej palikociarni
się zmienia, bo dwóch parlamentarzystów odważyło się wstrzymać
od głosu a jeden oddać głos nieważny. Ale w ogólnym rozrachunku
kandydatura Anny Grodzkiej zostaje zatwierdzona.
Akt IV
Zaczyna się nowy tydzień,
dziennikarze o niczym innym nie dyskutują jak tylko o tym kto
kandydaturę Grodzkiej poprze a kto nie, jakie to zasługi
predestynują Annę na to stanowisko, co do tej pory uczyniła, czym
się wsławiła etc.
Głosowania w tej sprawie odbędą się
zapewne w piątek, więc im bliżej godziny ZERO tym atmosfera będzie
gorętsza. Od wczoraj jeszcze dochodzi drugi temat, który jeszcze w
mediach nie zaistniał odpowiednio ale to tylko kwestia czasu. Chodzi
o to, że Wanda Nowicka i jej doradcy, bo takowych musi mieć –
sama nie dałaby rady, zastanawiają się czy aby cena za jaką się
sprzedała nie jest zbyt niska i przebąkuje, że niekoniecznie musi
sama odejść ze stanowiska jeśli Sejm jej nie odwoła. To ostatnie
nie jest takie niemożliwe, bo pomimo tego, iż istnieje w
parlamencie niepisane prawo, że decyzje klubu w obsadzie stanowiska
w prezydium nie podlegają dyskusji, to chcę przypomnieć, że w
przypadku Nowickiej, do złamania tejże już doszło na samym
początku kadencji. Nie kto inny jak Donald Tusk musiał nieźle
swoich konserwatystów przycisnąć, żeby w drugim (!) głosowaniu
zagłosowali zgodnie z wolą Palikota. Teraz, mając jako pewną
następczynie Anne Grodzką, mogą się „gowinowcy” mocno
znarowić. Zresztą nie tylko oni, bo i sam Niesiołowski będzie
miał wewnętrzny dylemat i znając życie może się np. na sali nie
pojawić. Stanowiska SLD i PiS są w tej sprawie jasne i jak pierwsi
nie widzą merytorycznych uchybień w pracy marszałkini, to drudzy
zagłosują „przeciw” z czystej i nieskrywanej niechęci dla
Palikota. Jedynie garstka Solidarnych Polaków poprze wniosek licząc
na to, że uda im się na wakującym stanowisku posadzić Ludwika
Dorna. Co zrobi PSL nawet nie dociekam, bo to dla mnie towarzystwo
bardzo przewidywalne w swej nieprzewidywalności.
I tu się niestety zatrzymam, bo ...
Prawdziwa zadyma jest jak
widać dopiero przed nami, o gospodarce znowu będzie niewiele, nawet
sprawy negocjacji nad unijnym budżetem słabiej się w świadomości
i wiadomościach przebijają, że o takim LOTOSie w ogóle nie
wspomnę.
W powyższym scenariuszu mogą się
pojawić jeszcze inne, o tyle nieoczekiwane co sensacyjne,
wydarzenia, które spowodują, że nadchodzący tydzień będzie
jeszcze bardziej frapujący. Nie podzielę się jednak podejrzeniami,
bo nie chcę ani sobie ani wam psuć zabawy.
piątek, 1 lutego 2013
Jak rząd po wielkiemu cichu spółki sprzedaje.
My tu sobie o związkach partnerskich,
wymianie Grodzkiej za Nowicką, sprowadzeniu „przenajświętszego
wraku” a na zapleczu sprzedają nam ostatnie dobrze prosperujące
spółki.
Kiedy niemal rok temu koalicja rządowa
przegrała głosowanie o odrzucenie w pierwszym czytaniu
obywatelskiego projektu ustawy o zachowaniu przez państwo
większościowego pakietu akcji Grupy LOTOS, opozycja wiwatowała
oklaskami na stojąco. Nie obyło się bez pyskówek, inwektyw i
obrzucania się błotem z sejmowej mównicy. Ostatecznie dokument
został przekazany do prac w komisji. Ta debatowała niemal rok,
zawyrokowała to co od początku miała zawyrokować i w efekcie 25
stycznia 2013r. odbyło się „głosowanie nad przyjęcie wniosku
komisji o odrzucenie projektu ustawy o zachowaniu przez Państwo
Polskie większościowego pakietu akcji Grupy LOTOS są, zawartego w
druku nr 24”. Głosowało 447 posłanek i posłów, 224 było „za”
(całe PO, 21 z PSL), 222 „przeciw” (cała opozycja i 3 z PSL), 1
się wstrzymał (Józef Zych z PSL).
Tym razem jednak żadnych fajerwerków
w reakcji na wynik nie było. A szkoda, bo tą decyzją Sejm RP dał
rządowi Donalda Tuska wolną rękę w sprzedaży akcji strategicznej
firmy sektora paliwowego. Firm aspirujących do kupna naszego
pomorskiego potentata jest sporo. Do sprzedania jest bowiem 53% akcji
znajdujących się w rękach Skarbu Państwa. Śledząc ostatnie
posunięcia rządu, jestem niemal pewny, że chętni do ich kupienia
już zacierają ręce a w najbliższym czasie dojdzie do szybkiej
transakcji. Podobnie bowiem, dosłownie z dnia na dzień, „opchnięto”
tydzień temu 10% akcji banku PKO BP a wcześniej pakiety KGHM. Co
prawda państwo zachowuje w tych spółkach stale jeszcze pakiety
kontrolne ale jak wyliczyli specjaliści w przypadku lubińskiego
giganta sprzedaż walorów odbyła się ze stratą dla Skarbu Państwa
aż 2,5 miliarda (!) złotych.
Mieliśmy już w przeszłości
wybitnych inwestorów z egzotycznych krajów, którzy doprowadzali do
upadku ikony naszej gospodarki, dobrze wiemy jak w sprawach sprzedaży
polskich spółek zachowują się służby specjalne i jak dobrze
działa „wywiad gospodarczy”. Wszystko to może jedynie napawać
strachem o przyszłość naszego sektora paliwowego, że o jego
bezpieczeństwie w ogóle nie wspomnę.
Dlaczego jednak sprawy gospodarcze nie
trafiają na łamy gazet, portali informacyjnych i głównych wydań
„Faktów”, „Wydarzeń” i „Wiadomości”? Odpowiedź jest
prosta: bo rząd i jego cisi poplecznicy dbają o stały dopływ
mniej lub bardziej „poważnych” tematów do dyskusji. W chwili
kiedy 10% akcji PKO BP rzucanych było na giełdę, wszyscy już
grzali się dyskusją o nagrodach dla prezydium Sejmu, Palikot
rozpoczął szopkę z odwołaniem Wandy Nowickiej a parlament
rozpoczynał debatę o związkach partnerskich. Jaki miała ona
przebieg dobrze pamiętamy, bo w zasadzie jej echa jeszcze nie
umilkły. I szybko się to nie stanie, bo już w przyszłym tygodniu
znowu będziemy obserwatorami walki o sprawy światopoglądowe -
sprawa Wandy Nowickiej płynnie przejdzie w awanturę o Annę Grodzką
na fotelu wicemarszałka Sejmu. Tę grę Palikot będzie rozgrywał
długo i znając jego, do bólu komercyjnie. I wcale mnie to nie
dziwi, bo przy tak niskich notowania partii jego nazwiska, musi chłop
się na szkle pojawiać. To przy okazji, nie wiedzieć czemu, po raz
kolejny mocno się przysłuży premierowi Tuskowi, bo w ciszy i
spokoju będzie mógł spieniężyć trochę LOTOSu i podreperować
budżet. Być może, za kurtyną medialnych fajerwerków będzie się
odbywało coś jeszcze, ale to zapewne zauważą tylko ci
najczujniejsi.
Nie twierdzę, że tematy
światopoglądowe nie są ważne, ale na Teutatesa, mamy do czynienia
z globalnym kryzysem, bezrobocie rośnie, wyniki gospodarcze spadają
na łeb na szyję, gospodarka zwalnia jak nigdy w ostatnim
dwudziestoleciu a rząd sprawia wrażenie jakby wszystko było w jak
najlepszym porządku. Jeśli Donald Tusk nie weźmie się do roboty
zamiast uprawiać PR-owe gierki, to niebawem obudzimy się z ręką
odmoczoną w nocniku. Jeśli w ogóle się z tej śpiączki
wybudzimy.
wtorek, 29 stycznia 2013
O Krystynie i Gowinie
Miałem nadzieję, że dyskusja na
temat zalegalizowania związków partnerskich w Polsce, rozpoczęta
po raz kolejny w zeszły czwartek, będzie bardziej merytoryczna a
mój głos zbędny. Niestety obserwując jej poziom, postanowiłem
dorzucić swoich pięć groszy.
Bardzo chciałbym też, nie pisać nic
o posłance Pawłowicz, ale nie mogę. Mężczyzna, zachowujący się
w podobny sposób, obrażający masowo i personalnie, powinien
najzwyczajniej dostać w mordę. Nie jestem zwolennikiem rękoczynów
ale uważam, że jakakolwiek dyskusja z postacią, o zgrozo, pani
profesor, najzwyczajniej nie ma sensu. Swoją drogą, jak trzeba być
dwulicowym aby jako wieczny, bezdzietny singiel mówić o jałowości
innych związków? Wydaje mi się, że „chamska Krystyna”, leczy
swoje kompleksy na sejmowej mównicy, rozładowuje frustracje w
studiach telewizyjnych i najzwyczajniej szczuje na siebie ludzi
podczas organizowanych specjalnie dla niej spotkań. Gdybym chciał
być podobny do niej, to bym powiedział, że z braku rozładowania
napięć seksualnych w normalny dla ludzi sposób, przyzwyczaiła się
do tak podłych erzaców. Ale tego nie powiem, bo jestem kulturalnym
człowiekiem.
Ale dość już o niej, bo promować
głupoty, zaściankowości i wszelakich fobii nie mam zamiaru.
Skupię się na sławnym od
piątku art.18 Konstytucji RP: „Małżeństwo
jako związek
kobiety i mężczyzny,
rodzina, macierzyństwo
i rodzicielstwo znajdują
się
pod
ochroną
i
opieką
Rzeczypospolitej
Polskiej.” Przytoczyłem cytat, ponieważ mam
dość duży kłopot z jego interpretacją. W zasadzie nie ja, a
większość polityków. Nie jestem konstytucjonalistą, nawet nie
prawnikiem ale natura, obdarzyła mnie niestety sporą
dociekliwością. Z tego co udało mi się już ustalić, to
wszystkie przedstawiane w pierwszym czytaniu projekty miały
prowadzić do zalegalizowania „związków partnerskich” a
nie „małżeństw homoseksualnych jako związki kobiety z kobietą
lub mężczyzny z mężczyzną”. Czy wychodzę teraz na kompletnego
idiotę, bo uważam, że to dwa, skrajnie różne pojęcia? Przecież
żaden z autorów nie postulował prawnego usankcjonowania „małżeństw
jednopłciowych” a jedynie „związków partnerskich”. Co
więcej, miały to być rozwiązania również dla heteroseksualnych
par, które z jakichś względów nie chcą zawrzeć małżeństwa.
Bardzo chętnie zapoznam się zatem z
„ekspertyzą” na którą powoływał się Jarosław Gowin w swoim
kuriozalnym, moim zdaniem, sejmowym wystąpieniu. Pomijam już fakt
jawnej niesubordynacji wobec premiera, bo to wewnętrzna sprawa
Platformy Obywatelskiej i jak sobie teraz Donald Tusk posłanie
przygotuje, tak przez najbliższe miesiące będzie sobie z Gowinem
na nim leżał. Interesuje mnie bardziej cynizm ministra
sprawiedliwości. Jak bowiem można, wypowiadać się tak
autorytatywnie, żeby nie powiedzieć autorytarnie w sprawach
moralności, mając na koncie tyle niemoralnych, z punktu widzenia
religii, zachowań? Jak można rzucać kamieniami, kiedy samemu nie
jest się bez winy? W tym momencie chciałbym po raz kolejny
zacytować Kochanowskiego ale już to chyba zbyt często ostatnio
robiłem. Nie twierdzę, że Gowin jest w tej kadencji wyjątkiem, bo
z prawej strony ław sejmowych znajdzie się wielu, którzy mając
gęby pełne moralnych nauk, na zapleczu swojej politycznej
działalności tapla się „zepsuciu”, „hedonizmie” i
„moralnej zgniliźnie”. Mając jednak tak zakłamany elektorat,
jaki oni mają, zapewne mogą sobie na takie podwójne życie
pozwolić.
Ci, którzy mówią o „prawicowej
dyktaturze” w Polsce mają niestety rację. Najboleśniejsze jednak
jest to, że musi upłynąć jeszcze ponad dwa lata, żeby obecny,
powiedzmy sobie szczerze, chory układ parlamentarny zmienić. Mam
tylko nadzieję, że wyborcy widzą, czują i zapamiętują, kto jest
winny tej sytuacji a stojąc przed urną wyborczą, ręka im nie
zadrży i rozliczą to towarzystwo.
piątek, 18 stycznia 2013
Wrak do kraju wraca.
W prawdzie jeszcze nie ruszyły
ciężarówki, których w zasadzie w Smoleńsku chwilowo nie ma, bo de
facto rosyjska prokuratura prowadząca nadal śledztwo w sprawie
katastrofy z 10.04.2010 i nie "zwolniła" jeszcze głównego
dowodu, ale już przedwczoraj zakończyła się akcja wojskowych
logistyków, którzy powrót szczątków Tu-154M mają przygotować.
Specjaliści z jednostki w Bydgoszczy wytyczyli trasę, sprawdzili
nośność mostów na niej, przemierzyli szerokości dróg i zbadali
wszelkie utrudnienia jakie ten "specjalny transport"
napotka. Każdy kto choć raz widział pasażerski statek powietrzny
zapewne wie co mam na myśli. Oczywiście wszystko opowiedziały
media, paru polityków udzieliło wywiadów, tysiące mniej uważnych
rodaków zinterpretowało to całe zamieszanie jako fakt, który
będzie miał miejsce niebawem.
Dla mnie jest to li tylko grzanie, za
przeproszeniem, starego kotleta na wolnym ogniu. Kiedy zakończył
się czas ekshumacji i powtórnych pogrzebów, trzeba było,
najbardziej dzielący Polaków wątek, jakoś zgrabnie utrzymywać
przy życiu. Mamy więc fajerwerki typu gmyzowy „Trotyl na wraku”,
prośby Radosława ministra Sikorskiego do lady Ashton aby ta
poruszyła sprawę szczątków Tu-154M na szczycie Unia Europejska –
Rosja, kolejne konferencje prasowe prokuratury wojskowej, nowości
„ekspertów” zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza i
wreszcie doniesienia tego ostatniego o więzionej przez władze
Federacji Rosyjskiej i jej śledczych, trzeciej „czarnej skrzynce”.
Wszystko to są, tylko i wyłącznie,
fakty medialne. Jak się bowiem okazuje wyświetlający się na
detektorach „TNT” to w myśl nomenklatury prokuratorskiej nie
jest trotyl, żaden stenogram z rozmów szefowej unijnej dyplomacji z
ministrem Ławrowem nie zająknął się nawet o „naszych”
szczątkach samolotu, sprawa skrzynki w kolorze, nomen omen
pomarańczowym, też nic nie wnosi do wyjaśnienia katastrofy w
Smoleńsku. Tyle samo, czyli nic, jest również warta wyprawa
bydgoskich logistyków wojskowych, bo nikt w tej chwili nie jest w
stanie wyrokować, kiedy zakończy się śledztwo rosyjskiej
prokuratury, dla której wrak w dalszym ciągu jest głównym dowodem
w sprawie. Znając inne tego typu przypadki z historii, można
zakładać, iż minie nawet dekada zanim zostanie ono zamknięte.
Mając również świadomość jakie jest nastawienie obecnych władz
Federacji Rosyjskiej do wewnętrznej rozgrywki politycznej w Polsce
śmiem twierdzić, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie zanim
wrak do ojczyzny powróci.
Zastanawiam się jednak, czy już
teraz, prokuratura wojskowa wraz z „ekspertami” Macierewicza, nie
powinni szukać konsensusu, w sprawie możliwie jak najmniej
szkodliwej dla dalszych czynności śledczych, metody rozczłonkowania
wraku. Takie rozwiązanie miałoby wiele zalet. Po pierwsze - koszt i
skomplikowanie transportu szczątków Tu-154M z Rosji byłyby o wiele
niższe; po drugie – zawsze można by ustalić kilka tras powrotu
aby więcej ludzi mogło w jego trakcie oddać hołd najważniejszej
polskiej relikwii ostatnich lat; po trzecie – wszelkie komisje
śledcze, parlamentarne i nie wiadomo jeszcze jakie, mogłyby
pracować jednocześnie i badać detektorami wszelakimi nie wchodząc
sobie w drogę i paradę; po czwarte – dzięki takiemu rozwiązaniu
zarówno PO jak i PiS mogłyby przez wiele jeszcze czasu swój
chocholi taniec nad „sprawą smoleńską” uskuteczniać.
W dobie kryzysu i narastających
problemów związanych z zaniechaniami i nieumiejętnością
rządzenia, taki temat zastępczy jest czymś nie do przecenienia.
Dlaczego dzisiaj znów de facto o
Smoleńsku? Bo mam po dziurki w nosie mówienia, słuchania, czytania
i pasania o fotoradarach!
czwartek, 10 stycznia 2013
Wielka Narodowa Zrzuta już w najbliższą niedzielę.
Wielka Narodowa Zrzutka już w najbliższą niedzielę.
Uwolnijmy Bartosza Arłukowicza od kolejnych problemów i złóżmy się na sprzęt dla dzieci i seniorów. Co więcej, wymieńmy lub wyremontujmy sprzęty już do tej pory dzięki Jurkowi Owsiakowi kupione. Jest w Polsce zasada, że "darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy" i zapewne właśnie dlatego poza skwapliwym korzystanie z darów WOŚP, nikt się w służbie zdrowia kondycją tych "prezentów" nie przejmuje.
To jest niesłychany skandal ... żeby za klasykiem nie powiedzieć "niesłychana zbrodnia".
Rzućcie zatem okiem, co moi towarzysze przygotowali z tej okazji - SLD gra z WOŚP
Wiem, że jak sami sobie nie pomożemy, to nam ani rząd, ani Donald Tusk a już na pewno Bartosz Arłukowicz, sytuacji nie poprawią!
sobota, 5 stycznia 2013
Jak Palikot dmucha balon.
Tydzień temu nasz lubliński hetman kochany na Twitterze z dumą ogłosił, że ma ponad 101 tysięcy obserwujących. Wydała mi się ta liczba zrazu zastanawiająca. W Polskich warunkach, gdzie premiera obserwuje 25 tysięcy ludzi, choć jest stosunkowo krótko na Twitterze, gdzie Ryszard Kalisz ma 13.645 followersów, choć od dawna jest jedną z barwniejszych postaci politycznego światka, liczba sześciocyfrowa musi budzić respekt.
Jak widać, w niektórych obudziła także naturę badacza. Postanowiłem sprawdzić kim jest stutysięczna armia podglądaczy Palikota. Pierwsza pobieżna analiza wskazuje, że większość z nich to tzw. "jajka", czyli użytkownicy, którzy nawet swojego zdjęcia w profilu nie potrafią lub nie chcą zmienić z przydzielanego standardowo przez TT. Dla upierdliwego badacza, taki wniosek to zbyt mało. Jeden z Twitterian podrzucił mi link do strony na której można sprawdzić strukturę swoich followersów. Żeby zaufać temu źródłu sprawdziłem to na grupie 810 obserwatorów mojego profilu. Wyniki były następujące: 3% fake, 27% inactive, 70% good. Dla ułatwienia przetłumaczę pierwsze dwa określenia: fake - trik, falsyfikat, zwód (tłumaczenie ze strony http://pl.bab.la/slownik/ angielski-polski), inactive - nieaktywny.
W przypadku profilu Janusza Palikota (@Palikot_Janusz) o wyniku którego jego posiadacz pisał dane ze sprawdzenia wyglądają następująco: fake - 66%, inactive - 28%, good - 6%. Czy w związku z tym potrzebujecie jeszcze dogłębniejszej analizy podanych danych?
To, że ilość "lubiących" profil Pinokia na FaceBooku, był rasowany przez jego speców od IT, wiedziałem już ciut wcześniej. Być może stąd nadmierna podejrzliwość co do liczby 101 tysięcy. Dziś jest to już 101.872. Gratuluję Januszkowi pomysłowości ale jak widać nic za tym nie idzie. Jego "ugrupowanie" pikuje w sondażach w dół, rozczarowanych jego działaniami przybywa, szeregi partii się kurczą a Ci którzy go zasilają, to tzw. trzecie popłuczyny.
Można w taki sposób, jak to czyni Palikot w internecie, budować swoją pozycję ale widać to dokładnie, że realny świat odbiera to zgoła inaczej.
I już ostatnia uwaga - przy realnej aktywności Palikota na Twitterze liczba ponad 6 tysięcy obserwujących wydaje się bardzo realna a to jak nic daje wynik 6% z 101.872.
Czy można być jednak tak obłudnym żeby się chwalić świadomie rasowanym wynikiem? A może JP przyjmuje już za prawdę to, co sam wraz ze swymi służbami wymyśli/wyprodukuje/wydrukuje (niepotrzebne skreślić).
Jeśli wy również chcecie przeanalizować obserwatorów swojego profilu to zachęcam do odwiedzenia strony http://fakers.statuspeople.com/Fakers/Scores
Jak widać, w niektórych obudziła także naturę badacza. Postanowiłem sprawdzić kim jest stutysięczna armia podglądaczy Palikota. Pierwsza pobieżna analiza wskazuje, że większość z nich to tzw. "jajka", czyli użytkownicy, którzy nawet swojego zdjęcia w profilu nie potrafią lub nie chcą zmienić z przydzielanego standardowo przez TT. Dla upierdliwego badacza, taki wniosek to zbyt mało. Jeden z Twitterian podrzucił mi link do strony na której można sprawdzić strukturę swoich followersów. Żeby zaufać temu źródłu sprawdziłem to na grupie 810 obserwatorów mojego profilu. Wyniki były następujące: 3% fake, 27% inactive, 70% good. Dla ułatwienia przetłumaczę pierwsze dwa określenia: fake - trik, falsyfikat, zwód (tłumaczenie ze strony http://pl.bab.la/slownik/
W przypadku profilu Janusza Palikota (@Palikot_Janusz) o wyniku którego jego posiadacz pisał dane ze sprawdzenia wyglądają następująco: fake - 66%, inactive - 28%, good - 6%. Czy w związku z tym potrzebujecie jeszcze dogłębniejszej analizy podanych danych?
To, że ilość "lubiących" profil Pinokia na FaceBooku, był rasowany przez jego speców od IT, wiedziałem już ciut wcześniej. Być może stąd nadmierna podejrzliwość co do liczby 101 tysięcy. Dziś jest to już 101.872. Gratuluję Januszkowi pomysłowości ale jak widać nic za tym nie idzie. Jego "ugrupowanie" pikuje w sondażach w dół, rozczarowanych jego działaniami przybywa, szeregi partii się kurczą a Ci którzy go zasilają, to tzw. trzecie popłuczyny.
Można w taki sposób, jak to czyni Palikot w internecie, budować swoją pozycję ale widać to dokładnie, że realny świat odbiera to zgoła inaczej.
I już ostatnia uwaga - przy realnej aktywności Palikota na Twitterze liczba ponad 6 tysięcy obserwujących wydaje się bardzo realna a to jak nic daje wynik 6% z 101.872.
Czy można być jednak tak obłudnym żeby się chwalić świadomie rasowanym wynikiem? A może JP przyjmuje już za prawdę to, co sam wraz ze swymi służbami wymyśli/wyprodukuje/wydrukuje (niepotrzebne skreślić).
Jeśli wy również chcecie przeanalizować obserwatorów swojego profilu to zachęcam do odwiedzenia strony http://fakers.statuspeople.com/Fakers/Scores
środa, 2 stycznia 2013
Dlaczego Gierek nadal wzbudza tyle emocji?
Zastanawiam się skąd ten rwetes o promocję dokonań Edwarda Gierka?
Czyżby "państwo redaktorstwo" bało się, że nagle okaże się, iż tak znienawidzony i opluwany przez nich okres naszej narodowej historii wcale nie był czasem ciemności, głodu i terroru?
Czy poznając prawdę o działaniu I sekretarza PZRP w latach 1970-80, wielu rodaków uzna, że byli przez lata okłamywani przez "wolne" środki masowego przekazu?
A może to strach przed tymi, którzy we własnych czterech ścianach, do dziś wzdychają z tamtymi czasami i z rozrzewnieniem je wspominają? Chyba nikt ich do tej pory rzetelnie nie przeliczył a wydaje mi się, że warto by było.
Nie ma się czego obawiać, jeśli Gierek był taki straszny, to SLD nijak nie będzie w stanie jego obrazu teraz zmienić.
Co jednak będzie, kiedy fakty przemówią za I Sekretarzem?
Osobiście z niecierpliwością czekam na zapowiadaną na 5 stycznia pierwszą konferencję na ten temat i pierwszą dawkę danych.
Czyżby "państwo redaktorstwo" bało się, że nagle okaże się, iż tak znienawidzony i opluwany przez nich okres naszej narodowej historii wcale nie był czasem ciemności, głodu i terroru?
Czy poznając prawdę o działaniu I sekretarza PZRP w latach 1970-80, wielu rodaków uzna, że byli przez lata okłamywani przez "wolne" środki masowego przekazu?
A może to strach przed tymi, którzy we własnych czterech ścianach, do dziś wzdychają z tamtymi czasami i z rozrzewnieniem je wspominają? Chyba nikt ich do tej pory rzetelnie nie przeliczył a wydaje mi się, że warto by było.
Nie ma się czego obawiać, jeśli Gierek był taki straszny, to SLD nijak nie będzie w stanie jego obrazu teraz zmienić.
Co jednak będzie, kiedy fakty przemówią za I Sekretarzem?
Osobiście z niecierpliwością czekam na zapowiadaną na 5 stycznia pierwszą konferencję na ten temat i pierwszą dawkę danych.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
