Tweetnij Obserwuj @MRGrzegorczyk

czwartek, 23 maja 2013

Miękki Donald

Cofając się pamięcią do lat dzieciństwa, jednym ze wspomnień jest guma, ba obiekt westchnień wszystkich dzieci z okolicy, czyli Donald. Na wyposażeniu zawsze był malutki komiks, który wzbogacał domowe kolekcje, opakowanie ze względu na różne kolory też było cenne.
Ta kultowa, zachodnia a więc bardzo słabo dostępna w latach siedemdziesiątych balonówka zaraz po rozgryzieniu była cudownie miękka i plastyczna. Wydmuchiwane z niej bańki były piękne, wielkie i pękając oblepiały niemal pół dziecięcej twarzy ale świetnie się od skóry odklejały. Po długim żuciu robiła się twarda i zdecydowanie mniej przyjemna. Na ogół był to sygnał do zakończenia przygody w tym właśnie egzemplarzem.

Po co te reminiscencje? Skojarzenie nasunęło mi się już jakiś czas temu, kiedy po raz kolejny premier Tusk, w którąś ze śród zapowiedział, że w poniedziałek obwieści co zrobi z Jarosławem Gowinem, kiedy ten był jeszcze ministrem. Za każdym razem wszyscy, którzy interesują się polityką i ci, dla których jest ona pracą, zaczynali kilkudniową debatę pt. "Wywali go czy nie?" To oczywiście kiedyś musiało się znudzić, więc wczoraj, nomen omen znowu w środę, Donald Tusk zapowiada, że "jutro zaprezentuję plan szybkich działań w PO", która nie ukrywa już, iż ma wewnętrzny problem.
Oczywiście nie będę się zajmował tym jak duży on jest, bo o tym mówią wszyscy. Dla mnie tragiczny jest, prezentowany po raz kolejny, schemat zapowiedzi tego co się wie ale się nie powie. Dlaczego? Bo nie. Ale przecież prosimy. No to co z tego? Powiem jutro.
Obserwując te dziecinne zagrywki premiera mam wrażenie, że albo już odprawił Ostachowicza albo tenże jest wypalony do cna. Powinien go Donald "Dojutrek" wysłać na wypoczynek do Peru albo na wiosenne szusowanie na lodowcu.

Od premiera czterdziesto milionowego państwa należy żądać profesjonalizmu ale przede wszystkim powagi, ale nasz ma z tym, jak widać duży problem. Skończył się już widać luźny ciąg, gdy nie trzeba było właściwie robić nic, żeby wygrywać wybory, gdzie wystarczyło nie przeszkadzać przedsiębiorcom żeby zachować dobre wyniki gospodarki i być "zieloną wyspą", gdzie notowania pomimo kilku afer pozostawały na niezmienionym poziomie.
Ale to se ne vrati, jak powiadają nasi południowi przyjaciele. Czas ślizgania się na pozostałościach wielkiej górki po rządach lewicy, bezpowrotnie się skończył. Jeśli się jednak nie potrafi rządzić i nie ma się koncepcji na przeżycie w kryzysie, zostaje tylko pijar ale i ten, jak widać, mocno się już w PO zużył. Dlatego też "Dojutrek" zapowiada, słynny "objazd włości Tuskobusem". Tylko nieliczni jednak dają się nabrać na to, że premier będzie rozmawiał z ludźmi o sytuacji w kraju. On zaczyna zwyczajny objazd struktur Platformy Obywatelskiej w ramach kampanii wyborczej w partii. Nie wiem tylko dlaczego pieniądze na ten cel maja być wydawane z państwowej kasy? Czyżby PO za mało miała pieniędzy z subwencji?
Mam nadzieję, że niebawem, ktoś głośno się o te kwestie upomni.

Szykuje się premierowi jeszcze jeden problem więc zamiast bronić "Zegarmistrza" i innych przekręciarzy z Trójmiasta, powinien zabezpieczyć to co dla każdego powinno być najważniejsze, czyli rodzinę. Mam bowiem niejasne przeczucie, że latorośl może znowu popaść w kłopoty ... i to już nie długo.

wtorek, 21 maja 2013

Towarzyszko/Towarzyszu wróć!

W najbliższym czasie przedstawię Zarządowi Krajowemu SLD projekt uchwały przywracający zwrot "Towarzyszko/Towarzyszu" jako oficjalny zwrot partyjny.
Obecne tytułowanie się per "Koleżanko/Kolego" po pierwsze nie jest naturalne dla formacji lewicowych, nie odróżnia nas od innych grup społecznych i są sytuacje gdy kompletnie nie odzwierciedla panujących między członkami partii stosunków. W tym kontekście słowo "Towarzysz" nawet pomimo osobistych niechęci bardziej będzie do rzeczywistości przystające.

Szersze uzasadnienie zawarte będzie w gotowym już projekcie, który zapewne po oficjalnym jego złożeniu wycieknie na mojego bloga :)

środa, 15 maja 2013

Toaletowa Polska


... czyli podróżnego w potrzebie przypadków kilka.


Pociąg "Karkonosze" godz.05.13 - toaleta w całkiem przyzwoitym wagonie przypomina o odległych niestety czasach jego produkcji. Swoją drogą, zawsze dziwi mnie, dlaczego liftingowi poddaje się przedziały a toalety jedynie maluje, zawsze na ten sam, koszmarny szary kolor i to jeszcze w sposób, nie dający złudzeń, która warstwa farby została właśnie położona.
Pomijając wygląd, bo w potrzebie człowiek staje się mniej wybredny, to brak wody w spluczce może zadziałać odstraszajaco. Po pierwsze chciałoby się zmyc pozostałości po poprzedniku, a po drugie świadomość niemożności posprzątania po sobie jest dość ochydna.
Nic to, natura nie wzywa jeszcze tak mocno, pociąg zbliża się do mojej stacji więc, na stałym lądzie na pewno będzie lepiej.
Opole godz.05.41 - Dworzec PKP w remoncie, toalety nie działają. Jelita wzywają ale cóż robić? Biegnę dalej.
Opole godz.05.52 - Dworzec PKS jedyna toaleta mieści się w poczekalni ale ta otwierana jest o g. 07.00. Do odjazdu autobusu mam niecałe czterdzieści minut. Za dużo na mękę, za mało na szukanie czynnego wychodka. Na szczęście pamiętam okolice jeszcze z czasów studenckich więc liczę, że po latach znajdę taki prozaiczny dziś Eden. Nic z tego. Ani na Krakowskiej, ani na równolegle do niej ulicy Kołłątaja nie ma żadnego czynnego lokalu. Hotel Mercury o tej porze też nie obsługuje takich przypadków.
Na szczęście nie zawodzi technika odkladania grubszych spraw na później. Niezdrowe to ale w polskich realiach niejednokrotnie jedyne wyjście.
Kluczbork g.09.07 - wciąż chodzę z ciężarem, który doskwiera coraz bardziej. Do tej pory jeszcze udawało się uniknąć nieodwołalnego ale dłużej się nie da. Po serii pytań do obsługi dworca autobusowego udaje się ustalić wreszcie drzwi do "raju". I jakiez jest moje rozczarowanie, eufemistucznie to ujawszy, kiedy okazuje się iż są zamknięte na klucz. Może powinienem o niego poprosić w kasie, jak na niejednej polskiej stacji benzynowej. Okazuje się, że nie - pan obsługujący ten przybytek GDZIEŚ poszedł. Zapasowego klucza nie ma, nikt nie wie gdzie się kałboy podział a mój dramat narasta. Tym bardziej, że za kilkanaście minut odbędzie mój autobus do Wrocławia. Wściekłość jest już chyba bardzo dobrze widoczna, bo obsługa zaczyna szukać zguby.
Jest, znalazł się, na placu parkingowym, bo chłop obskakuje dwa biznesy jednocześnie. Ja zamiast się jednak cieszyć, że wreszcie pozbylem się ciezaru, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przenioslem się w czasie do lat dzieciństwa. Tak, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia kible, bo inaczej nie można tego nazwać, wyglądały dokładnie tak samo. I to na ogół tak wyglądały sracze przy halach produkcyjnych, warsztatach samochodowych, na dworcach PKP i PKS etc.
Te same ciasne pomieszczenia, te same błękitne umywalki, takie same siermiezne baterie, zawsze cieknace gornopluki, deski sedesowa wykonane z czegoś gietkiego, co dawało wrażenie śniadania na gazecie rozłożonej na lekko pozolklej misce ustepowej. Na ścianach płytki niegdyś białe, popekane, do wysokości 120 cm. Nad nimi pokazany farba tynk nierówny jak struktura dzisiejszych fasad zwana barankiem. Wieszaczka ani widu ani słuchu, więc jeśli jesteś w marynarce albo nie daj Boże w płaszczu, to na bank go wybrudzisz. Klamka i zasuwa przypomina raczej zamknięcie szopy narzędziowe na działce i to z lat osiemdziesiątych.
Jestem woda i mydło w płynie, na szczęście ale już ręczników jednorazowych brak, więc albo wychodzisz z mokrymi dłońmi albo osuszasz je papierem toaletowym, który, co przyjmuje z radością, nie jest reglamentowany przez kałboya.
Jedyne co ciśnienie się w takiej chwili ma myśl i usta to: "syf, kiła i mogila" ... a wszystko to, za jedyne 1,50zl.
I gdyby nie ostateczna ulga, swą frustracje poranka wykrzyczalbym facetowi obsługującemu ten chlew prosto w twarz a tak spadła ona na Ciebie. Gdyby nie placząca się gdzieś na dnie duszy poprawność polityczna, odpowiedzialnym jeszcze, że nasza Polska dalej jest obrona jak przed laty, ale nie mogę się tak wyrazić, bo kocham ten "dziki kraj" ... na swój sposób.

sobota, 4 maja 2013

Stanisław Wittgenstein o obchodach Święta Pracy


Dziś udostępniam swoje łamy dla tekstu Stanisława Wittgensteina. Przeczytajcie a będziecie wiedzieli dlaczego. Ja podpisuję się pod nim obiema rękami.


"Skandaliczne i haniebne zachowanie władz państwowych z okazji Święta 1-Maja

Święto ludzi pracy - 1-Maja jest póki, co świętem państwowym.

Niestety władze państwowe tj. Prezydent , Premier RP wywodzące się z prawicowo-liberalnej partii od lat to święto ignorują. Zachowują się tak jakby tego święta nie było. Jest to przykre i uwłaczające dla ludzi pracy, że ich demokratycznie wybrane władze dystansują się od ich święta. Jest to swoisty bojkot tego święta przez premiera, rząd, prezydenta a także władze samorządowe w miastach i powiatach. Co więcej od kilku lat próbuje się stwarzać konkurencyjne obchody w sąsiadujących ze świętem 1-Maja dniach tak, aby przyćmić to święto innymi wydarzeniami jak np. Święto Flagi – 2 Maja.
W związku z tym, że od 2004r. ten dzień kojarzy się także z przyjęciem Polski do Unii Europejskiej (podpisanie traktatów akcesyjnych do Unii przez premiera L. Millera i prez. A. Kwaśniewskiego) to pan Prezydent próbuje zmienić charakter tego święta i w swoim przemówieniu w tym dniu akcentował rocznicę przystąpienia do Unii a o święcie ludzi pracy powiedział (przyp. w dniu 01.05.2013r. w Łazienkach Warszawskich) tylko, że było to święto komunistyczne – a więc w domyśle „wyklęte”. Jest to oczywiście świadome zakłamywanie historii tego święta przez przedstawicieli prawicy, która dba o interesy klas posiadających a ma w głębokim poważaniu interes ludzi pracy najemnej. Żadnych życzeń od władz dla obywateli, żadnych obietnic zmiany polityki na bardziej prospołeczną, cisza. A przecież to święto jest i było dawniej - obchodzone nie tylko w krajach socjalistycznych jak PRL i komunistycznych jak CHRL czy Związek Radziecki ale także w wielu innych krajach w tym kapitalistycznych jak np. Włochy, Francja. 1 Maja – symbol walki o prawa pracownicze, bynajmniej nie wywodzi się z komunizmu, ale jednego z najbardziej kapitalistycznych i neoliberalnych krajów – USA. A władze zachowują się tak jakbyśmy żyli w kraju, gdzie prawa pracownicze są dostrzegane i co ważniejsze rozumiane przez władze naszego państwa. Jakby problem wykluczenia społecznego, zjawisko „working poor” było marginalne, a w zasadzie nie istniało. Jakby prawa pracownicze były przestrzegane i respektowane. Panie Prezydencie 1-Maja nie jest świętem wejścia Polski do Unii Europejskiej. W dniu 1 maja jest co najwyżej rocznica wejścia Polski do Unii lecz jako święto 1-Maja jest Świętem Ludzi Pracy.
Jest to skandaliczne i haniebne zachowanie władz państwowych, że nie organizują oficjalnych obchodów święta państwowego.
Tak jak władze PRL-u starały się przeciwstawić tradycji i dacie 3-Maja właśnie tradycję i datę 1-Maja tak obecnie jest dokładnie odwrotnie. Głośno i namaszczeniem czci się święto 3-Maja za zupełnie ignoruje święto 1-Maja. W przeszłości PRL-owskiej – podobnie jak w innych krajach socjalistycznych, obchody tego święta miały specjalny charakter. Bardzo był akcentowany internacjonalistyczny aspekt tego święta.
Uczestnictwo też nie zawsze było dobrowolne. Tu trzeba przypomnieć – wobec mitów i przekłamań jakie obecnie dominują w prawicowych mediach (lewicowych mediów praktycznie nie ma) jak faktycznie było z obowiązkiem uczestniczenia w pochodach 1-Majowych w PRL-u. Najważniejszym stwierdzeniem jest to, że w różnych dekadach PRL-u wyglądało to różnie. Od twardego egzekwowania uczestnictwa w obchodach po w początkach PRL-u po zupełną dowolność pod koniec PRL-u. W czasach gomułkowskich (1956 -1970) i wcześniej uczestnictwo dla pracowników zakładów państwowych i instytucji państwowych - czyli prawie wszystkich - było obowiązkowe. Każdy zakład, każda instytucja wystawiała „swoją drużynę” starając się aby reprezentacja załogi była jak najbardziej liczna i widoczna w czasie pochodu. Dystansowanie się od udziału w pochodzie 1-Majowym było źle widziane przez władze i chociaż nie miało bezpośrednich konsekwencji to mogło wpływać i zapewne w wielu przypadkach wpływało negatywnie np. na możliwości awansu pracownika, obejmowania kierowniczych stanowisk z rekomendacji partii itp. W czasach Edwarda Gierka (dekada 1971 -1980) było już swobodniej. Odczuwalnych konsekwencji z powodu braku udziału w pochodzie praktycznie nie było. Co sprytniejsi mogli się wymówić „chorobą babci” lub innymi rodzinnymi powodami. Udział w pochodach to była domena związków zawodowych oraz członków partii (członków PZPR było 3 mln.) i ich rodzin. Za Jaruzelskiego czyli w dekadzie 1981-1989 praktycznie nie było już żadnego obowiązkowego uczestnictwa w pochodach a same pochody były mniej liczne i zakłócane przez kontrdemonstracje organizowane przez solidarnościową opozycję.
Należy zatem zapytać dlaczego władze państwowe nie organizują obchodów święta państwowego ? W czym jest gorsze obchodzenie i pamiętanie o tradycji 1-Majowej od tradycji i pamięci 3-Majowej ? Przecież i z jednym i z drugim świętem wiążą się wspaniałe idee. 3 Maja to idea zerwania z monarchią i ustanowienia władz w sposób demokratyczny tak, aby suweren, czyli naród mógł decydować o sobie i aby podstawowe prawa narodu były zagwarantowane w Konstytucji. Szlachetna i piękna idea. Godna upamiętnienia w postaci święta państwowego i corocznych obchodów. A 1-Maja ? Też piękna idea.
Idea aby ludzie ciężkiej pracy bezlitośnie wyzyskiwania przez XIX-wieczny kapitalizm byli godnie i po ludzku traktowani, aby mieli swoje pracownicze prawa i aby te prawa były przestrzegane. Też piękna idea godna upamiętnienia w formie święta państwowego. Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza była przez ponad 2 stulecia czyli od czasów rewolucji przemysłowej, obok handlu - źródłem bogactwa narodów. Ale to bogactwo było budowane poprzez nieludzką eksploatację jakbyśmy dzisiaj powiedzieli „human resources”. Pod koniec XIX wieku ci ludzie upomnieli się o swoją godność, nie chcieli być tylko „zasobem ludzkim” dla kapitału w procesie produkcyjnym . Ale temat godności człowieka pracującego wcale nie przeszedł do historii. Także w dzisiejszych czasach ta godność jest deptana a pracownicy często są nadmiernie eksploatowani i wyzyskiwani, są na liczne zupełnie współczesne przykłady.
Niestety nasze władze tak nie myślą. Ignorowanie obchodów Święta Pracy 1-Maja nie świadczy źle o święcie tylko świadczy źle o władzy. Przecież oficjalne obchody tego święta nie muszą się odbywać w formie pochodów, marszów. Władze państwowe mają całą gamę możliwości jeśli chodzi o możliwe formy obchodów tego święta. Nie korzystają z żadnej. Nie może być tak, ze sympatie czy antypatie partyjne partii aktualnie rządzącej – w tym przypadku prawicowej PO - przenoszą się i decydują o tym czy dane święto państwowe ma być obchodzone czy nie. Takie myślenie o państwie nie powinno mieć miejsca. Bo gdyby iść tym tropem i zastosować taką „moralność Kalego” to być może w przypadku rządów lewicowych władze państwowe nie powinny obchodzić świąt, które z tradycją lewicową nie wiele mają wspólnego np. 15 sierpnia Święto Wojska Polskiego lub zamiast 15 sierpnia obchodzić je w innym terminie. Takie myślenie prowadziłoby do paranoi. Na szczęście lewica takiej postawy nie popiera – a prawica – okazuje się, że tak gdyż, jak święto jest co prawda państwowe ale ma tradycję lewicową to my (tj. oficjalne władze państwowe) to święto „olewamy”.
A może przyczyną ignorowania tego święta jest fakt, że nasza demokratycznie wybrana władza państwowa zapomniała o ludziach pracy ? Czas zatem sobie przypomnieć że praca będąca źródłem bogactwa, powinna być wykonywana w godziwych warunkach i godziwie wynagradzana. A bogactwo będące efektem tej pracy nie może być jedynie udziałem nielicznych, musi być sprawiedliwie dzielone. Po prawie ćwierć wieku transformacji ustrojowej widać, że idziemy w innym kierunku. Polityka kolejnych prawicowych rządów prowadzi do tego, że bogactwo jest przywilejem nielicznych a pogłębiająca się bieda i brak pracy udziałem milionów. Dobrze aby władza pamiętała o tym w dniu Święta Pracy.
Oczywiście można powiedzieć, że skoro zainteresowanie obchodami tego święta jest małe to może lepiej je znieść. Myślę, że zakusy niektórych prawicowych polityków takie właśnie są. Ale dopóki to święto jest w kalendarzu świąt państwowych to psim obowiązkiem władz państwowych jest zorganizowanie obchodów tego święta. A forma tych obchodów jest drugorzędna może być bardzo skromna wręcz symboliczna, nie kosztowna, ale powinna być - jakakolwiek.
Stanisław Wittgenstein"

czwartek, 25 kwietnia 2013

Buszujący w koniczynie


          Nigdy nie byłem i nadal nie jestem fanem PSL-u. Od lat obserwuję jak trudnym i chimerycznym jest partnerem w kolejnych rządach, jak kurczowo trzyma się wszystkich zdobytych przez lat przyczółków – instytucji budżetowych i nie tylko, które stanowią zatrudnieniowe schrony dla rodzin i przyjaciół, a przede wszystkim jak permanentnie wykorzystuje swój elektorat do zapewniania swojemu aparatowi ciągłe pływanie w mętnej wodzie.
         Kilka lat temu objawił mi się jednak polityk, który pomimo koniczyny w klapie zdecydowanie odstawał od reszty. Wykształcony, racjonalny, pracowity, dobrze komunikujący się zarówno z dziennikarzami jak i, a może przede wszystkim, z internautami. Janusz Piechociński, bo o nim właśnie myślę, zamiast nieustannie reklamować tablet znanej firmy, jak jego ówczesny szef – Pawlak, postawił na komunikację bezpośrednią na FaceBooku. Zamieszczał informacje o swojej bieżącej pracy, o tym ile zebrał akurat grzybów i o tym jak rodzina stara się go wszelkimi sposobami odciąć od internetu. Dla jego własnego dobra, rzecz jasna. Zdobył tym życzliwość i szacunek wielu.
Nadszedł jednak listopad 2012 roku a z nim zapowiadane od dawna wybory w Polskim Stronnictwie Ludowym. Główni pretendenci do „zielonego tronu” spędzili już wiele czasu w terenie, policzyli szable, ustalili kto i co dostanie za poparcie, były akademie, klepanie się po plecach, drapanie po głowach, podkładanie sobie świń i kaset czyli zwyczajowe harce okołowyborcze.
Koniec końców, niewielką ilością głosów wygrywa Piechociński, któremu nota bene, jako niezaangażowany obserwator, kibicowałem. Jego pierwszy, powtarzany przez wszystkie stacje telewizyjne do dzisiaj, pad na kolana, potraktowałem jako lekki obciach lecz złożyłem go na karb wielkich emocji, jakie ogłoszeniu wyników musiały towarzyszyć. Potem było kilka pomniejszych zgrzytów jak uścisk dłoni Ewy „obrażonej” Kierzkowskiej lub nieudany pocałunek z Waldemarem „odchodzącym” Pawlakiem.
To wszystko było niestety przygrywką do dwutygodniowego spektaklu pt. „Nie kcem do żondu ale chyba muszem”, spektaklu o tyle drażniącego, że wszyscy wiedzieli jaki będzie finał czochranka Piechocińskiego z Tuskiem ale pan Janusz udawał głównego rozgrywającego tej komedii. Oczywiście było mu to niezbędne do wewnętrznej rozgrywki z wrogim mu obozem przegranego Waldemara ale dla obserwatorów wyglądało co najmniej komicznie.
          Dziś jest to już na szczęście historia ale jak widać mało kto wyciągnął z niej wnioski. W koalicji bowiem zgrzyta. Ale powiedzmy sobie szczerze – zawsze zgrzyta, bo musi. Taki właśnie urok koalicji i konia z rzędem temu, kto uważa, że w tym układzie może panować równość. Ktoś, kto życie sejmowe znał, powiedział kiedyś, że w demokracji najważniejsza jest arytmetyka. A ta jest dla PSL nieubłagana. Donald Tusk, jako znakomity strateg-intrygant nie byłby sobą gdyby, odpowiednio często, swojemu rządowemu partnerowi tego nie okazał. Mianując na ten przykład Piechocińskiego na wicepremiera, takim samym splendorem obdarował również Vincent-Rostowskiego. A co? Niech chłopy wiedzą, kto tu ma liczebną przewagę w stadzie. Wcześniej jeszcze za Pawlaka, jak ten zaczynał fikać, to wspomniany już minister finansów, „załatwił” PSL-owi konieczność spłaty długu wraz z odsetkami, łaskawie rozkładając go na raty.
Kiedy sprawa nieszczęsnego memorandum, doprowadziła do dymisji ministra Budzanowskiego, premier nawet nie uznał za stosowne poinformować swojego koalicjanta o podjętej decyzji przed ogłoszeniem jej w mediach. Przez cały weekend biedny Piechociński musiał się tłumaczyć i zapewniać, że nie jest mu z tym ani przykro ani źle. Zakładam jednak, że po zjedzeniu słoiczka marynowanych prawdziwków i może jakimś głębszym, czara goryczy się przelała i pan Janusz postanowił się odwinąć.
Z pomocą przyszła „Rzepa”. Przepytała wicepremiera i się w poniedziałek z sensacjami ukazała. Na jej łamach, prezes PSL-u był silny, muskuły miał naprężone, gotowy zrywać koalicję, wychodzić z rządu, twardo dyktować warunki. Aż tu nagle, a w zasadzie wcale nie tak nagle, bo o sprawie wiadomo było od lutego (!) br, Centralne Biuro Antykorupcyjne „zawija” marszałka województwa podkarpackiego w związku z siedmioma zarzutami o charakterze korupcyjnym. Pikanterii dodaje fakt, że ów „łapówkarz” jest członkiem, nomen omen, Polskiego Stronnictwa Ludowego.
I jak tu nie wierzyć w szczęśliwe dla premiera Tuska zrządzenie losu, które na kilka godzin przed wspólną konferencją prasową szefów koalicyjnych ugrupowań, jednego z nich wciska wręcz w niesławne szachowe pole H8.
          To jest prawdziwy pech dla Piechocińskiego, PSL-u i jego ambitnych działaczy. Wiedzą jednak oni, że polityka to nie piaskownica i że duży może znacznie więcej a jeśli chce się trwać przy korytkach w terenowych filiach przeróżnych agencji i agencyjek, tudzież zależnych od nich spółek i firemek, trzeba grzecznie wytrzeć plwocinę z twarzy, poskarżyć się na zaskakujący znienacka deszcz i w zaciszu biurek po raz kolejny przełknąć gorzką pigułkę.
Jedynie Kłopotek zdaje się tego nie rozumieć, choć znając jego, wsadzając kij w mrowisko zaczyna kolejną kampanię wyborczą. Może tym razem swoją?

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Litania 130422


Jeśli wybory uzupełniające do Senatu wygrywa Bolesław Piecha z PiS, to wiedz, że są jednak co najmniej dwa powody do radości. Pierwszy i najważniejszy – przestanie uprawiać w Sejmie dezinformację w sprawie in-vitro. Drugi to taki, że wszyscy przegrani muszą spiąć poślady i zastanowić się nad kierunkiem następnych kampanii.
Zapatrzenie w sondaże i niczym nie poparte samouwielbienie ze wzrostu może się w przyszłości zemścić. Dlatego, do pracy, Towarzysze!


Jeśli premier Tusk zdecydował się wreszcie na dymisję ministra Budzanowskiego ale nie powiadomił o tym fakcie swojego koalicjanta, to wiedz, że Janusz Piechociński będzie musiał energicznie, nie mylić z energetycznie, zareagować. Dziś postanowił więc strzelić focha i zagrozić wyjściem z rządu. Ile w tym gry a ile realnej groźby rozpadu koalicji? Piechociński przyzwyczaił nas już do teatralnych gestów, które stosowane w takim zgęszczeniu powodują jedynie nudności. Ktoś przecież musi doglądać żeby się zarządy w „zielonych” spółkach nie zmieniły.



Jeśli obserwujesz i dziwisz się szamotaninie Ryszarda Kalisza, to wiedz, że został on „zdradzony o świcie”. Podczas pamiętnej konferencji „trzech tenorów z żaluzją w tle” Aleksander „wszystkich Polaków” z sobie tylko właściwym wdziękiem, zapowiada, że Ryszard będzie łącznikiem Europy Plus ze środowiskami feministycznymi. To wzbudziło oczywisty gniew SLD i ostatecznie doprowadziło do wyrzucenia „spiskowca” z partii. W normalnych warunkach od tego momentu powinien dołączyć do „wielkiej trójcy” i być integralną częścią projektu. A tu jednak zaskoczenie, Marek Siwiec blokuje obecność Kalisza wśród liderów nowej kanapy politycznej. Takiego obrotu sprawy mało kto się spodziewał i prawdę mówiąc wiele wskazuje, że zlecenie jakie dostał swego czasu Palikot, żeby rozbić lewicę od wewnątrz, realizuje powoli, metodycznie ale co najgorsze skutecznie.


Jeśli premier Tusk wybiera się do Niemiec na premierę książki Angeli Merkel, to wiedz, że znajdą się w kraju tacy, którzy chętnie mu ten wyjazd urozmaicą. Tym razem niezawodny minister Gowin, odnalazłszy pusty pojemnik do transportu „mrożonek medycznych” wyskoczył z oskarżeniem niemieckich naukowców o import embrionów oraz eksperymenty na nich. Każdy średnio rozgarnięty Polak w średnim wieku, oczami wyobraźni, widzi wtedy obozy koncentracyjne i doktora Mengele. Czy premierowi potrzebne było takie właśnie wsparcie podczas wyjazdu? Będzie to musiał rozwikłać sam, a że jest już w nastroju do wyrzucania, tworzących mu problemy ministrów, Gowin może być zagrożony.
Sęk jednak w tym, że „konserwa krakowska” dobrze wie, co i kiedy robi. Widać był mu ten wyskok właśnie w tym momencie potrzebny.

sobota, 13 kwietnia 2013

Litania 20130413


Jeśli Aleksander Kwaśniewski jest gwiazdą eventu rozpoczynającego kampanię wyborczą, to wiedz, że coś się zadzieje. Zgodnie z prawem Murphyego: „Jeśli coś zdarzyło się dwa razy, to trzeci jest nieunikniony”. Prawdopodobnie tę zasadę sprytnie wykorzystał pan Pinokio z Biłgoraja. Nikt przy zdrowych zmysłach i czystych intencjach nie robiłby bowiem prezentacji pełnomocników po ponad godzinnej nasiadówie w knajpie, znając na dodatek zamiłowanie ex-prezydenta do kolorowych płynów z niekoniecznie małą zawartością C2H5OH.
Miał hetman rozpieprzyć lewicę na zlecenie Tuska, więc robi to powoli, zawoalowanie ale metodycznie. Drugiej takiej … ladacznicy ze świeca szukać.


Jeżeli politycy zaczynają zamachiwać się na OFE, które są zakamuflowanymi wylęgarniami funduszy dla rządzącej PO, to wiedz, że zaraz komuś puszczą nerwy i zacznie straszyć tych pierwszych. Tym razem, dziwnym trafem to Moody's zagroził obniżeniem ratingu. Mam nadzieję, że kontestujący działanie paraZUSów nie narobią w portki i doprowadzą swój plan do końca. Okradanie ludzi z miernoty jaką dostaną na emeryturze, to zwykłe dziadostwo.


Jeśli łączą się ze sobą dwie platformy cyfrowe i pierwsze wspólne działania doprowadzają do totalnego wqrwa prawie 100 tysięcy abonentów, to wiedz, że sprawa ma drugie dno. Jakie? To zapewne wyjdzie przez przypadek za kilka tygodni i tylko bardzo uważni obserwatorzy się połapią ale jeśli w sprawę zamieszana jest spółka ITI, to jakiś wałek musi się kręcić. Oni bez nich nie potrafią funkcjonować.


Jeżeli trzy osoby przeżyły katastrofę samolotu, który wybuchł 20 lub 100 metrów nad ziemią a dowiadujesz się o tym po trzech latach, to wiedz, że ten, który ci tę nowość objawia jest albo psychicznie chory albo ma cię za skończonego debila. Tak czy inaczej powinieneś się tego typu ludzi wystrzegać, bo odium ich postępowania może przejść na ciebie. A taki ekskrement nie daje się łatwo z palta sprać. Wie o tym dobrze mecenas Rogalski, który już zrozumiał, że stał po niewłaściwej stronie ale jeszcze nie wie ile będzie musiał na pralnię wydać.


Jeśli minister Budzanowski nie wiedział nic o podpisywanym „memorandum gazowym”, to wiedz, że tak jak kilku jego kolegów i koleżanek w rządzie jest tam tylko przez osobiście dobre kontakty z Tuskiem. Ten ostatni gdyby miał cojones, to pozbyłby się wreszcie niekompetentnych pasożytów z rządu, bo źle to robi jego wizerunkowi.
Ale zaraz zaraz, po co ja te dobre rady rozdaję, skoro im gorzej rządzi PO tym lepiej dla SLD w następnych wyborach? Ale Polski szkoda!
PO na aut, SUBITO!!!

niedziela, 31 marca 2013

Homofobiczne ch(ł)amy


Krystyna Pawłowicz, Lech Wałęsa a ostatnio Joanna Szczepkowska wpisują się na listę homofibicznych chamów. Oczywiście przed „jałową” posłanką, podobnych głosów było wiele ale kto by je wszystkie spamiętał a przede wszystkim po co? I być może to jest właśnie zła postawa, bo zwykłą ludzką nienawiść powinno się piętnować zawsze i wszędzie.
Czym zasłania się homofobiczne chamstwo? Biblią, konstytucją, kościołem, antropologią, przyzwoitością, moralnością i setką innych bzdur. Prawda jest niestety taka, że robią to tylko jednostki ograniczone umysłowo, które ze strachu przed innością będą kopały, tupały, pluły i gryzły. Czego się boją? Może tego, że w skrytości ducha chcieli by spróbować jak to osobnikiem tej samej płci jest?
Prawieaktorka, a pamiętajmy, że „prawie” zawsze robi różnicę, Szczepkowska zarzuca środowisku LGBT „lobbowanie swojego stylu życia”. Nawet jeśli tak jest, a akcent stawiam w tym zdaniu na „nawet”, to co w tym złego. Pani Joanna zapomniała zapewne jakich używano forteli, żeby przed jej najbardziej pamiętną rolą z „zakończeniem w Polsce komunizmu”, choć wszyscy wiemy, że w naszym kraju nigdy go akurat nie było, promować idee „Solidarności”. Musi pamiętać jak się w podziemiu ludzie wzajemnie wspierali, jak sobie pomagali, jak starali się rosnąć w siłę w nieprzyjaznym otoczeniu. To chyba domena jak najbardziej ludzka a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że cecha dotycząca wszystkich organizmów żywych. Im więcej więc akcji, tym więcej konsolidacji w reakcji. Widać prawieaktorzy nie znają podstawowych praw fizyki, choć to akurat mnie nie dziwi.
„Jałowa” posłanka Pawłowicz, powołuje się na świętą księgę katolików aby udowodnić, że geje i lesbijki są be. Nie jestem fanem tej akurat lektury, ale chętnie poczytałbym kilka cytatów na potwierdzenie jej tez. Zakładam jednak, że kościół nie jest i nigdy nie był oderwany od rzeczywistości i nie może, a w zasadzie nie powinien nikogo ze swojej trzódki wykluczać, dlaczego w takim razie generuje ataki na LGBT? Czy odsetek pedałów-księży jest mniejszy niż w reszcie społeczeństwa? Nie, wręcz przeciwnie, śmiem twierdzić. Czy odsetek lesbijek wśród zakonnic jest mniejszy? Skądże znowu, choć o tym „problemie”, póki co się jeszcze nie mówi.
Na początku wywołałem jeszcze naszą polską ikonę – Lecha Wałęsę. Choć w kraju przestał nią być już dawno, to na szeroko pojętym Zachodzie, za taką, jeszcze uchodził. Sęk w tym, że homofobia w cywilizowanym świecie od dawna jest passe ale „legenda Solidarności” albo o tym nie słyszała albo ktoś jej podpowiedział mocno alternatywną formę promocji. Nie będę jednak oceniał jego słów, bo nie chce mi się akurat dzisiaj zniżać do rynsztoka.
Mam kolegów gei, mam koleżanki lesbijki, mam gei w rodzinie i nigdy nie przyszło mi do głowy kontestować, to kogo kochają i wkurza mnie od dawna traktowanie ich jak obywateli innego, na domiar złego, gorszego gatunku. To jest, nie boję się użyć tego słowa publicznie, skurwysyństwo … i tyle.

poniedziałek, 25 marca 2013

Litania 130325


Jeżeli bolą cię korzonki, to wiedz, że wcale nie musisz chodzić na rady krajowe. Lepiej posiedzieć w domu z przylepionym kapsiplastrem albo dać się nasmarować żonie rozgrzewającymi smarowidłami albo w ostateczności iść do ambulatorium i dać sobie wstrzyknąć blokadę. Szczególnie, że nazajutrz masz mega ważny udział w „Młodzież kontra”. Oczywiście wszyscy wiedzą, że robisz dziś ze swojego szefa wała ale rechot salonu jest bezcenny. To, że za chwilę zostaniesz skutecznie zgrillowany jest jednak pewne i nieodwołalne. A Dżem swego czasu śpiewał: „w życiu piękne są tylko chwile”.

Jeżeli po Cyprze, i Hiszpania planuje opodatkowanie lokat bankowych, to wiedz, że Bank of China i inne instytucje Państwa Środka już przygotowują oferty dla zamożnych Europejczyków z różnych krańców kontynentu. Sprawdza się w tym momencie cytat z utworu Leonarda Cohena: „First we take Manhattan, then we take Berlin”.

Jeśli firmy realizujące „kluczową z punktu widzenia energetycznego kraju inwestycję”, wartą 2,1 miliarda złotych, stoją na krawędzi bankructwa, to wiedz, że rząd Donalda Tuska składa się w większości z dyletantów nie potrafiących dopilnować bardzo ważnej budowy. Pierwszy statek do zrealizowanego "na gotowo" gazoportu, ma zawinąć w drugiej połowie 2014 roku a dziś nawet nie wiadomo czy za miesiąc będą się tam toczyły prace. Przepraszam za kolokwializm, ale widać jak na dłoni, że Donald Tusk to „cienki bolek” a dobór kadr urąga wszelkim europejskim standardom. I to nie tylko o terminal LNG w Świnoujściu chodzi.

Jeśli Marcinowi K., ofierze księdza Zbigniewa R. - pedofila, uda się wywalczyć od kurii odszkodowanie w wysokości 100 tysięcy złotych, to wiedz, że za rok purpuraci będą renegocjowali z ministrem Michałem Bonim, wysokość odpisu na kościół i inne związki wyznaniowe. No bo przecież z „własnych” odłożonych zaskórniaków nie będą płacić a podobne sprawy zaleją nasz system sądowniczy.

Jeśli podczas niedawnej żenady „chłopców” Fornalika, już przy drugiej lampce wina padały z ust nowego prezesa PZPN i jego świty, prawdopodobne nazwiska jego następcy, to wiedz, że tylko fenomenalna gra biało-czerwonych i wynik 15:0 z San Marino są w stanie odwlec egzekucję selekcjonera. Bo wyrok został podpisany już kilka miesięcy temu.
Swoją drogą, ciekawe ile Fornalik weźmie odszkodowania za wcześniejsze zerwanie kontraktu. A może Bońkowi i to uda się przeskoczyć?

niedziela, 24 marca 2013

Olek, nie idź tą drogą

Mój lewicowy od dawna Kolega, napisał te oto słowa. Podziele się nimi, bo celnie trafiają w punkt. Mocno? Cóż, polityka to nie jest piaskownica.

"Kwachu zacznij pić, proszę! Zatraciłeś "trzeźwe"  spojrzenie !

Kumpel od Europy plus, ten który każe się wyrzec polskości by być Europejczykiem, obraża Europejczyków. Legalny seks 13 latków, marihuana i skrobanka to nie lewica, to ”laicki liberalizm”.  "Polacy to gówniarze, zera, szambo. Nic nie potrafią zrobić razem" - czy to Twoje motto? Chyba że Palikot lub Kwaśniewski nie są Polakami. Nie idź tą drogą ... proszę!"

poniedziałek, 18 marca 2013

Litania 130318


Jeśli głową kościoła katolickiego zostaje człowiek, żyjący skromnie i jak na warunki tej instytucji ascetycznie, to wiedz, że już niebawem zacznie się czyszczenie kurii wszelakich z rozpasanych arcybiskupów. W Polsce na pierwszy front idzie Sławoj Leszek Głódź, ale to przecież od lat okręt flagowy hierarchicznych sybarytów.

Jeśli Piotr Duda zaprasza Pawła Kukiza do tworzenia Platformy Oburzonych, to wiedz, że będzie to taka sama wydmuszka jak Europa+ z Palikotem jako jednym z trzech tenorów. Wszyscy wiedzą, że szef „Solidarności” ma parcie na bycie w polityce ale czy musi to kanalizować w najbardziej populistyczny z możliwych sposobów? Widać historia Mariana Krzaklewskiego niczego go nie nauczyła.

Jeżeli Ryszard Kalisz w wywiadach twierdzi, że system partyjny to przeżytek i koncepcja okręgów jednomandatowych jest bardzo dobra, to wiedz, że bycie zawieszonym ciężko na niego wpływa. Dziwna to bowiem zbieżność, że to właśnie teraz takie refleksje go nachodzą.
Jako, że Kalisza bardzo lubię, to zacytuję klasyka: „Rysiu, nie idź tą drogą”.

Jeśli pod projektem Program Zintegrowanej Informatyzacji Państwa, który resort administracji i cyfryzacji właśnie przedstawił do konsultacji społecznych, podpisał się minister Michał Boni, to wiedz, że poza wydaniem 6.745.000.000 zł (słownie: sześć miliardów siedemset czterdzieści pięć milionów złotych) nic konkretnego z tego nie wyniknie. Boni, to jeden z tych, który jako doradca i wizjoner jest świetny ale w realizacja kompletnie się nie sprawdza. Co gorsza, on nie potrafi dobrać sobie ludzi, którzy pracowali by za niego.

Jeśli po niedawnej aferze fundacji „Kidprotect”, dzisiaj portale donoszą o „kłopotach” „Maciusia” z transferowaniem 90% zebranych kwot za granicę zamiast na dożywianie dzieci, to wiedz, że wszystkie tego typu instytucje działające zgodnie ze swoim statutem znajdą się zaraz w nie lada opałach. Sytuacja będzie zapewne podobna do tej, jaka powstała w polskiej transplantacji po pamiętnych słowach ówczesnego ministra-szeryfa Zbigniewa Ziobro.
A kto na tym ucierpi? Najbiedniejsi!

niedziela, 3 marca 2013

Być jak ... Grzegorz Schetyna


          Nie chciałbym być dzisiaj w skórze polityków PO. Choć dwa dni temu na Twitterze, Jarosław Gowin ujawnił, że nie lubi poniedziałków, to może się okazać, że jeszcze bardziej znielubi je … Donald Tusk. Jutrzejsze rozstrzygnięcie premiera w sprawie dalszych losów ministra sprawiedliwości, może bowiem skutkować wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi.
          Mało kto, bierze to teraz pod uwagę, ale przecież może się okazać, że Gowin, który uważany jest za człowieka bez zaplecza chcącego za niego umierać, ma jednak cichego acz poważnego protektora. Baczni obserwatorzy życia politycznego spekulują bowiem, że z liczenia szabel wynika, że przy połączeniu sił, politycy z Wrocławia i Krakowa, mogą mieć do dyspozycji nawet 70 szabel. Przy takim układzie, nawet gdyby dla ratowania większości parlamentarnej, premierowi udało się namówić Sojusz Lewicy Demokratycznej, choć to jest prawie niemożliwe, i Ruch Palikota, to zostanie zasilony jedynie przez 67 parlamentarzystów.
          Trzeba też mieć świadomość, że sytuacja Grzegorza Schetyny w Platformie Obywatelskiej jest równie skomplikowana, co Jarosława Gowina. Wchodząc w dyskusję na temat sposobu wyłaniania szefa partii rządzącej, wrocławski polityk wszedł do ostatniej chyba gry o przywództwo w partii. W wyborach powszechnych, Donald Tusk jest pewnym wygranym, bo „doły” go kochają, nie jeden raz wyciągał przecież PO z poważnych opresji i powszechnym jest przekonanie, że bez „Słońca Peru” złota era liberalnego ugrupowania się skończy. Przy okazji, premier widzi, jaki mandat otrzymał przy ostatniej elekcji przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Leszek Miller.
          Grzegorz Schetyna zaproponował w zeszłym tygodniu skomplikowany system wyłaniania w strukturach powiatowych delegatów-elektorów, uprawnionych do głosowania na przewodniczącego partii. W tej koncepcji istnieje bowiem ostatnia szansa, że umiejętność „zjednywania” sobie odpowiednich działaczy w „terenie”, pozwoliłaby ex-marszałkowi zawalczyć o tron w PO. Jeśli jego koncepcja nie przejdzie, to ostatnim ruchem jaki będzie musiał wykonać aby w ekspresowym tempie nie znaleźć się w politycznym grobie, będzie stanięcie do wyborów, z pełną świadomością przegranej. Jednak jako niedawny konkurent w wyścigu na przewodniczącego, nie będzie mógł być beznamiętnie wykończony przez swojego, niedawnego kolegę z boiska. Wiem, że taka konstrukcja na pierwszy rzut oka, może być trudna do przyjęcia ale jednak wydaje się więcej niż prawdopodobna.
          Wyobrażam sobie, jak bardzo w ten weekend, gorące były linie działaczy i parlamentarzystów PO. Może nawet dalej są, ale i tak musimy zaczekać do jutra, żeby zobaczyć co się stanie. Jest bowiem cień szansy, że to właśnie poniedziałek – czwarty dzień marca anno domini 2013, będzie jeszcze ciekawszy niż się nam to dzisiaj wydaje a w annałach Platformy Obywatelskiej przejdzie do historii jako „black monday”.

niedziela, 24 lutego 2013

Kwaśne deszcze



          Inicjatywa Europa+ to twór przedziwny. W zasadzie nie wiadomo jeszcze jaki ostatecznie będzie a już część mniej w polityce obeznanych, ogłasza go „wielkim zjednoczenie lewicy”, przy czym już same nazwy ugrupowań jakie przy tej okazji padają, wybitnie wskazują, że mały rewanżyzm daje bardzo mocne bodźce. Nigdy jednak niskie pobudki nie były paliwem rzeczy wielkich.
          Twierdzenie bowiem, że inicjatywa Kwaśniewskiego, Siwca i Palikota jest początkiem czegoś nowego na lewicy jest tak prawdopodobne jak fakt, że z nieba zacznie padać żółty śnieg. Oczywiście wielokrotnie widzieliśmy taki, ale każdy z nas wie, że tej odmiany się nie jada.
Wracając do roli prezydenta Kwaśniewskiego w życiu politycznym kraju, już kilka projektów pokazało, że jego wpływ na bieg wydarzeń jest praktycznie żaden. Oczywiście, w chwili kiedy wystawiał się pod osąd wyborców dwie dekady temu – wygrywał. Kiedy jednak był, li tylko ciałem wspierającym, odnosił spektakularne porażki. W zasadzie, ci którzy liczyli na bonus mając Kwaśniewskiego za plecami, srodze się zawiedli. Projekt „Lewica i Demokraci” spalił na panewce, SdRP też nie zapisała się złotymi zgłoskami w polskiej historii współczesnej. Nawet ostatnio, gdy o wsparcie w kampanii 2011 poprosił Kwaśniewskiego Grzegorz Napieralski, ten wolał poddać się liftingowi twarzy niż wesprzeć lewicę w ostatnich tygodniach walki. Oczywiście oficjalnie, wszystkie agencje podały, że prezydent przechodzi planową operację dysków kręgowych, ale tylko wyjątkowi naiwniacy w tę wersję uwierzyli.
          Dziś mamy jednak prawie półtorej roku do kampanii europarlamentarnej, cierpiącego na chroniczny spadek poparcia Palikota i Siwca, który dowiedział się, że nie może być pewny pierwszego miejsca na listach SLD do Brukseli. Ten ostatni, szybko strzelił focha, pobiegł do swojego „protektora” i schował się w jego rozporku. Swoją drogą, jakie relacje muszą łączyć obu panów jeżeli, by ratować pozycję Siwca, Kwaśniewski angażuje się w z góry przegrany projekt z największym happenerem i skandalistą polskiej polityki, z człowiekiem, który jeszcze kilkanaście dni temu insynuował, że Wanda Nowicka chce być zgwałcona, który kilka dni temu chwalił się na Twitterze, że partia jego imienia jest bardziej liberalna niż Platforma Obywatelska i odbierał za to gratulacje od samego Verhofstadta. Czy Aleksander Kwaśniewski uważa wyborców za idiotów? Czy uważa ich za „ciemną masę”, która łyka każdy kit? Nawet taki, że partia Palikota ma cokolwiek wspólnego z lewicą?
          Wierzę w ludzi, i chyba tylko dlatego zastanawiam się czym Siwiec zmusił Kwaśniewskiego, do żyrowania i promowania ludzi takich jak Palikot? Za co musi Aleksander się teraz Siwcowi odwdzięczyć? Bo to, że prezydent nie wystartuje w eurowyborach jest dla mnie pewne. Po pierwsze, jako była głowa państwa byłby chyba pierwszy, który się o EU-mandat ubiegał. Po drugie, musiałby zrezygnować z działalności „doradczej” tu i tam a apanaże brukselskie, choć dla większości ludzi bardzo wysokie są jedynie kroplą w morzu tego co na konta Aleksandra wpływa dzisiaj. Po trzecie, musiałby oficjalnie, na krajowym podwórku powiedzieć „sprawdzam” a sądząc po dotychczasowych wynikach wspieranych przez niego inicjatyw, wcale na sukces nie wskazuje.
          Co więc jest podstawą jego decyzji? Bo zakładam, że Palikot rozgrzebujący co rusz sprawę domniemanych więzień CIA i prezydenta w tym odpowiedzialności, nie. Zapewne „gwałcenie” Wandy Nowickiej, skąd innąd, działaczki blisko związanej z panią Prezydentową również. Zakładam, że wiedza o przepastnych szafach służb specjalnych z kwitami na „biznesmena z Biłgoraja' też nie jest okolicznością sprzyjającą. Co zatem?
Czy tylko chęć bycia w mediach? To można przecież załatwić zupełnie inaczej.
          Nie często, znajduję się w sytuacjach, których nie rozumiem. Zakładam, że nie może chodzić jedynie o chęć dokopania przewodniczącemu SLD przez ludzi, którzy nie dotrzymali mu kroku i pomimo prób wyeliminowania go z polityki, polegli. Przecież mamy do czynienia z wytrawnymi graczami, którzy własne urazy mają głęboko pochowane w sejfach, bo wiedzą, że posługiwanie się nimi jest działaniem samobójczym. Co takiego wmówiono czy położyli na stole prezydenta Kwaśniewskiego, że ten podjął się straceńczej misji?
Niech mi to wreszcie ktoś wyjaśni, bo nie potrafię tych puzzli ułożyć.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Koń trojański lewicy


          Ostatnie dni powinny zmusić, mam nadzieję wielu ludzi, do zmiany pozycjonowania niektórych partii politycznych. Baczni obserwatorzy od dawna bowiem wiedzą, iż jeśli ktoś w mediach twierdzi, że jest lewicą a na sali sejmowej głosuje jak ugrupowanie klasycznie liberalne, to albo ma trudności z nazwaniem własnej orientacji albo cynicznie wprowadza opinię publiczną w błąd.
          W stosunku do tego co robi Palikot i partia jego imienia, wątpliwości nie powinno być już dawno. Niestety ciągle jeszcze część wytrawnych polityków nie potrafi wyjść z wąskiej uliczki niezrozumienia. Kiedy bowiem słyszę lewicowego polityka, który wieczorem w rozmowie z Anitą Werner mówi, że podoba mu się pomysł budowy silnej centrolewicy z byłym prezydentem, jako „dobrym duchem” tego projektu, to uważam, że trafia w sedno. W takim miksie bowiem, pozycjonowanie jest oczywiste: SLD to lewica, RP – centrum.
Niemal w tym samym czasie główny bohater obecnego politycznego zamieszania zamieszcza na Twitterze wyniki sondażu ulicznego przeprowadzonego przez ewybory.eu w Krakowie. Oto oryginalny wpis, tabela z wynikami i przede wszystkim ważny komentarz Guya Verhofstadta.



          W tym kontekście twierdzenie innego posła SLD w poniedziałkowy ranek, że „nie ma wroga na lewicy” też jest jak najbardziej uprawniona. Ale nie można w chwilę później mówić o „lewicowości Palikota”, bo to zwykły oksymoron. Oczywiście pamiętamy pierwszomajową szopkę showmana z Lublina ale nie możemy zapomnieć również o późniejszych wybitnie liberalnych kongresach gospodarczych, o głosowaniach nad ustawą emerytalną czy podniesieniem płacy minimalnej. Świetny głos w sprawie ustalenia nurtu jakim ugrupowanie Palikota ma podążać zabiera posłanka Halina Szymiec-Raczyńska. To chyba jedyna teraz osoba, która otwarcie przypomina guru swojej partii do jakiego ugrupowania wstępowała w drugiej połowie 2011 roku.
Oczywiście pisanie listu otwartego do Palikota z krytyką jego postępowania, będzie skutkowało najprawdopodobniej wyrzuceniem albo innymi poważnymi problemami w funkcjonowaniu w klubie poselskim, bo zawsze tak się w przypadku tego pana kończy. Ważne jest jednak, że ktoś odważył się wreszcie powiedzieć głośno, że „to nie tak miało być”, założenia były neoliberalne a teraz z pobudek czysto koniunkturalnych, tworzy się inną wizję Ruchu Palikota. Jak widać, niewielu członków klubu czuje się komfortowo z przyszytą łatką lewicowego ugrupowania. Dobrze było z nią startować do wyborów i omamić część elektoratu, która liczyła na nową jakość ale przecież teraz maski można zdjąć i „robić swoje”.

          Trochę czasu zapewne upłynie zanim ludzie przemawiający w mediach przestawią i wyostrzą kryteria politycznego pozycjonowania ale gorąco do tego zachęcam – nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, bo koń jaki jest każdy widzi. I na całe szczęście coraz więcej jest tych, którzy widzą Palikota jako trojańskiego konia lewicy.

wtorek, 12 lutego 2013

Adwokaci Kalego


„Kali ukraść krowa – dobrze, Kalemu ukraść krowa – źle” - obserwując serwisy informacyjne i blogi, wydaje się, że to już powszechnie uznana „pierwsza zasada retoryki politycznej”. Chcecie przykłady? Oto i one:

Marcinkiewicz przywozi wynegocjowane w sumie 101 mld euro na lata 2007-2013 z unijnego budżetu – PiS wychwala go pod niebiosa, że taaaaki sukces ale gdy Donald Tusk na lata 2014-2020 osiąga wynik 105,8 mld euro w dobie kryzysu i cięć budżetowych to ten sam prezes PiS mówi, że to wstyd, bo można było wytargować więcej.

Europoseł Kurski zablokowuje publikację materiałów o swoim romansie, bo „o życiu prywatnym osób publicznych pisać się nie powinno” ale ten sam Jacek Kurski jest przecież autorem rewelacji sprzed lat ujawniającym wojenną przeszłość dziadka Donalda Tuska.

Palikot ubolewa i uważa za wysoko niestosowne, że Wanda Nowicka w jednym z wywiadów przekazała treść ich rozmowy z kuluarów sejmu, zapominając jak mniemam o opublikowanej przez wydawnictwo „Czerwone i Czarne” książce autorstwa Palikota właśnie, pod tytułem „Kulisy Platformy”, w której aż roi się od poufnych informacji zaczerpniętych z rozmów w cztery oczy.

W tym samym kontekście może się też jawić wczorajsza decyzja Benedykta XVI, bo jeszcze jako kardynał Ratzinger nieprzejednanie stał na stanowisku: „papieżem się jest do śmierci”, ale gdy sam stanął w obliczu słabości, obojętnie jakiej, postąpił zgoła inaczej.

Tego typu przykładów można mnożyć w nieskończoność. Wiemy też, że nie jest to wynalazek naszych czasów. Wszak już Jan Kochanowski we fraszce „O kaznodziei” pisał:
Pytano kaznodzieje: "Czemu to, prałacie,
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"
(A miał doma kucharkę.) I rzecze: "Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele".

Jak widać odwołujący się do moralności, powinni się trzy razy zastanowić, czy lub jak szafować słowami, bo nigdy nie wiadomo czy raz zapamiętane, w innym czasie nie wrócą jak bumerang.
A wtedy odwłok może zaboleć.

sobota, 9 lutego 2013

Obrona Palikota


          Od wczoraj każdy, kto składa litery w słowa a te w mniej lub bardziej składne zdania, skomentował finał dryblingu „nowego mesjasza lewicy”, „wielkiej nadziei socjaldemokracji” etc P.T. Janusza Palikota. 96% tych wynurzeń, to mniej lub bardziej zajadła krytyka. Reszta, czyli wierni wyborcy jacy się jeszcze przewodniczącemu partii swojego imienia zostali, udowadniali jakie to epokowe zwycięstwo miejsce w Sejmie miało.
          Jako że nie lubię kopać leżących, postanowiłem znaleźć kilka „plusów dodatnich” jakie Palikot swą zagrywką spowodował. W tym miejscu muszę jednakowoż przyznać, że do wczorajszego południa wszystkie kopniaki jakie Januszowi „sprzedałem” były moralne, bo się dziarsko na stojaka trzymał.

Przechodząc do sedna, pozwólcie że wypunktuję zasługi Mistrza z Biłgoraja, bo tak będzie krócej:
  • po raz pierwszy posłowie i posłanki RuPa (skrót wymyślony przez znajomego na Twitterze – pasuje do ugrupowania jak ulał) pokazali, że mają jaja oraz niekoniecznie jałowe jajniki i potrafią podjąć decyzję inną niż „pan i władca” wcześniej w mediach zapowiedział;
  • wahającemu się ciągle Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, czy podjąć trud budowy centrolewicowej hybrydy, nie dał żadnych wątpliwości, że ewentualne „tak” będzie ostatnim „tak” jakie łaskawi wyborcy przełkną a i tak, za tym projektem nie zagłosują;
  • Wanda Nowicka uwierzyła w siebie jako przedstawicielkę kobiet wojujących o prawa, które mają od dawna tylko nie wiedzieć czemu z nich nie korzystają;
  • prof. Magdalena Środa ostatecznie pozbyła się jaskry i postanowiła nie firmować już dłużej swoim nazwiskiem podejrzanych moralnie i ideologicznie projektów;
  • od kilku godzin część prawdziwie lewicowych, zdawać by się mogło, polityków, którzy do niedawna nie ukrywali profuzyjnych tendencji, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, swą optykę radykalnie zmieniło;
  • posłanka Halina Szymiec-Raczyńska mogła swój manifest ideologiczny na „parówkowym portalu” bezkarnie zamieścić, z którego jednoznacznie wynika jaką orientację ideologiczną miał RuPa jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej w 2011 roku – że o jej stosunku do klubowej koleżanki Anny Grodzkiej nie wspomnę;
  • pierwsze od niepamiętnych czasów ciepłe słowa Janusza Palikota wobec Grzegorza Schetyny wypowiedziane na sali plenarnej Sejmu RP ale także opublikowane na Twitterze – były marszałek nie jest już dla naszego „bohatera” Shrekiem i knurem a „Obywatelem”;

           W najbliższym czasie okaże się, że tych pozytywów zapoczątkowanych 8 stycznia 2013 roku będzie znacznie więcej ale nic straconego – dopiszę kolejne części.
          Tymczasem cieszmy się i radujmy z tego co mamy i bądźmy wdzięczni Januszowi Palikotowi, bo to za jego zamysłem i działaniem się stało.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Grodzką i Nowicką ubijanie piany.


          Wygląda na to, że najbliższy tydzień upłynie nam na obserwowaniu sztuki teatralnej napisanej w reżyserowanej, choć może nie do końca, przez mistrza groteski politycznej – Janusza Palikota. W zasadzie spektakl zaczął się już kilkanaście dni temu. Ale to był zaledwie pierwszy akt. Ale zacznijmy od początku.
Zbliża się dzień głosowania nad związkami partnerskimi i dużo ważniejszego dla koalicji wniosku komisji, o możliwość sprzedaży akcji LOTOSu, ale o tym było w poprzednim wpisie. Jakoś sprawę trzeba przykryć więc scenarzysta – Donald Tusk i reżyser – Janusz Palikot zaczynają pisać sztukę.

Akt I

Marszałek Kopacz, ni z gruchy ni z pietruchy, opowiada dziennikarzom jakie to przyznała prezydium sejmu nagrody. Raban medialny wszczyna się wielki. W zasadzie wszystkie kluby są na to przygotowane, bo średnio co roku się taki chocholi taniec przerabia a w efekcie i tak nic się nie zmienia. Ale nie tym razem. W tym roku hetman z Biłgoraja wznosi się na szczyt cynizmu/obłudy i rozpoczyna akcję odwołania Nowickiej z prezydium sejmu. Gdzie tu cyniz/obłuda zapytacie? Ano jest, bo nagrody przyznane zostały w listopadzie a awantura o to zaczyna się w ostatnich dniach stycznia i jeśli reszta klubu parlamentarnego Ruchu Palikota może być nieświadoma panujących w sejmie okołoświątecznych zwyczajów, bo są tu pierwszy raz, to sam Palikot zna ten proceder jak zły szeląg. Co więc robi? Ubija swoją koleżankę w świetle kamer licząc zarówno na wzrost notowań ze względu na pozorną moralność polityczną a przede wszystkim na wielkie zamieszanie jakie się w związku z tym uczyni.
Jeśli chodzi o pierwszą motywację, to przełomu nie widać, ale za to drugi cel – udaje się osiągnąć nadspodziewanie.

Akt II

Wanda Nowicka idzie w zaparte – nie złamałam prawa.
Palikot i jego gwardia przyboczna – jest kryzys, jak mogłaś wziąć TAKĄ kasę? Co ludzie na to powiedzą?
A co mają powiedzieć? Wszyscy wiedzą, że przy korycie fajnie jest: Borusewicz 50 tysięcy złotych tej samej nagrody, wicemarszałkowie Senatu – po 27 tysięcy nagrody, premier Tusk – 180 tysięcy nagrody, wymieniać dalej? Proceder kręci się od lat i tłumaczyło się już z tego tylu, że mało kto ich z tego pamięta.
Nie wnikam czy były inne powody odwołania Nowickiej, bo sam o jej postawie politycznej mam wyrobione i raczej mało pozytywne zdanie. Nie zdziwiłbym się gdyby część klubu RP była wściekła słysząc niektóre wypowiedzi swojej wicemarszałkini. Obstawiam, że nawet średnio wyrobieni januszowi posłowie byliby skuteczniejsi w telewizyjnych debatach i wypadaliby lepiej ale przecież od początku to było wiadome.
Jest tylko jeden sęk w całej sprawie, a w zasadzie dwa – Nowicka nie złamała prawa a reszta klubów nie nałoży na swoich przedstawicieli w prezydium Sejmu podobnych sankcji. Odwołanie wicemarszałkini, po złożeniu stosownego wniosku przez klub, musi przegłosować „wysoka izba”. Co się stanie jeśli z jakichś względów, a znalazłoby się ich sporo, tego nie zrobi? Nic prostszego, Wanda musi zrezygnować sama. To jednak poważna decyzja a w odbiorze społecznym niczym przyznanie się do winy. Trzeba zatem za taki ruch odpowiednio zapłacić. Palikot proponuje Nowickiej „jedynkę” do Europarlamentu, z któregoś z okręgów. Taka deklaracja dzisiaj nic go nie kosztuje, nasza bohaterka nie musi wiedzieć ile są januszowe słowa warte (my wiemy, że absolutnie nic), koniec końców dobijają targu. Na tym etapie wszyscy są zadowoleni.
Znalazła się okazja żeby się Nowickiej pozbyć i to w stylu zapewniającym dużo emocji i jak widać, chłopcy jej nie zaprzepaścili.

Akt III

W czwartkowe popołudnie zbiera się prezydium klubu parlamentarnego Ruchu Palikota, na którym trzeba wybrać zastępcę na wicemarszałkowym tronie. Jeśli ktoś liczył na kandydaturę niekontrowersyjną dla reszty poselskiej braci, to jest zwykłym naiwniakiem. Skoro głównym celem jest zadyma medialna, to kandydatura może być tylko jedna - Anna Grodzka. Funkcyjni w partii nie mają co do tego wątpliwości, rozradowany tym faktem Palikot leci w te pędy do mediów i przekazuje te sensacyjne wieści. To nic, że to klub parlamentarny powinien taka decyzję przegłosować, a będzie miał taką okazję dopiero za kilka godzin, w wywiadach Janusz już zakłada, że 99% jego posłów tak właśnie uczyni. Nie wnikam jakiego to ułamka posła czy posłanki nie był pewny, bo ważniejsze jest w moich rozważaniach to, w jakim położeniu znalazło się jego ponad czterdziestu „rozbójników”. Po raz pierwszy bowiem, Palikot jawnie pokazuje opinii publicznej kim oni dla niego są – maszynkami do głosowania li tylko. Smutna to konstatacja dla tych z nich, którzy potrafią jeszcze oglądać z rana swą twarz w lustrze.
I tak sytuacja w sejmowej palikociarni się zmienia, bo dwóch parlamentarzystów odważyło się wstrzymać od głosu a jeden oddać głos nieważny. Ale w ogólnym rozrachunku kandydatura Anny Grodzkiej zostaje zatwierdzona.

Akt IV

Zaczyna się nowy tydzień, dziennikarze o niczym innym nie dyskutują jak tylko o tym kto kandydaturę Grodzkiej poprze a kto nie, jakie to zasługi predestynują Annę na to stanowisko, co do tej pory uczyniła, czym się wsławiła etc.
Głosowania w tej sprawie odbędą się zapewne w piątek, więc im bliżej godziny ZERO tym atmosfera będzie gorętsza. Od wczoraj jeszcze dochodzi drugi temat, który jeszcze w mediach nie zaistniał odpowiednio ale to tylko kwestia czasu. Chodzi o to, że Wanda Nowicka i jej doradcy, bo takowych musi mieć – sama nie dałaby rady, zastanawiają się czy aby cena za jaką się sprzedała nie jest zbyt niska i przebąkuje, że niekoniecznie musi sama odejść ze stanowiska jeśli Sejm jej nie odwoła. To ostatnie nie jest takie niemożliwe, bo pomimo tego, iż istnieje w parlamencie niepisane prawo, że decyzje klubu w obsadzie stanowiska w prezydium nie podlegają dyskusji, to chcę przypomnieć, że w przypadku Nowickiej, do złamania tejże już doszło na samym początku kadencji. Nie kto inny jak Donald Tusk musiał nieźle swoich konserwatystów przycisnąć, żeby w drugim (!) głosowaniu zagłosowali zgodnie z wolą Palikota. Teraz, mając jako pewną następczynie Anne Grodzką, mogą się „gowinowcy” mocno znarowić. Zresztą nie tylko oni, bo i sam Niesiołowski będzie miał wewnętrzny dylemat i znając życie może się np. na sali nie pojawić. Stanowiska SLD i PiS są w tej sprawie jasne i jak pierwsi nie widzą merytorycznych uchybień w pracy marszałkini, to drudzy zagłosują „przeciw” z czystej i nieskrywanej niechęci dla Palikota. Jedynie garstka Solidarnych Polaków poprze wniosek licząc na to, że uda im się na wakującym stanowisku posadzić Ludwika Dorna. Co zrobi PSL nawet nie dociekam, bo to dla mnie towarzystwo bardzo przewidywalne w swej nieprzewidywalności.
I tu się niestety zatrzymam, bo ...

Prawdziwa zadyma jest jak widać dopiero przed nami, o gospodarce znowu będzie niewiele, nawet sprawy negocjacji nad unijnym budżetem słabiej się w świadomości i wiadomościach przebijają, że o takim LOTOSie w ogóle nie wspomnę.

W powyższym scenariuszu mogą się pojawić jeszcze inne, o tyle nieoczekiwane co sensacyjne, wydarzenia, które spowodują, że nadchodzący tydzień będzie jeszcze bardziej frapujący. Nie podzielę się jednak podejrzeniami, bo nie chcę ani sobie ani wam psuć zabawy.

piątek, 1 lutego 2013

Jak rząd po wielkiemu cichu spółki sprzedaje.

          My tu sobie o związkach partnerskich, wymianie Grodzkiej za Nowicką, sprowadzeniu „przenajświętszego wraku” a na zapleczu sprzedają nam ostatnie dobrze prosperujące spółki.
          Kiedy niemal rok temu koalicja rządowa przegrała głosowanie o odrzucenie w pierwszym czytaniu obywatelskiego projektu ustawy o zachowaniu przez państwo większościowego pakietu akcji Grupy LOTOS, opozycja wiwatowała oklaskami na stojąco. Nie obyło się bez pyskówek, inwektyw i obrzucania się błotem z sejmowej mównicy. Ostatecznie dokument został przekazany do prac w komisji. Ta debatowała niemal rok, zawyrokowała to co od początku miała zawyrokować i w efekcie 25 stycznia 2013r. odbyło się „głosowanie nad przyjęcie wniosku komisji o odrzucenie projektu ustawy o zachowaniu przez Państwo Polskie większościowego pakietu akcji Grupy LOTOS są, zawartego w druku nr 24”. Głosowało 447 posłanek i posłów, 224 było „za” (całe PO, 21 z PSL), 222 „przeciw” (cała opozycja i 3 z PSL), 1 się wstrzymał (Józef Zych z PSL).
          Tym razem jednak żadnych fajerwerków w reakcji na wynik nie było. A szkoda, bo tą decyzją Sejm RP dał rządowi Donalda Tuska wolną rękę w sprzedaży akcji strategicznej firmy sektora paliwowego. Firm aspirujących do kupna naszego pomorskiego potentata jest sporo. Do sprzedania jest bowiem 53% akcji znajdujących się w rękach Skarbu Państwa. Śledząc ostatnie posunięcia rządu, jestem niemal pewny, że chętni do ich kupienia już zacierają ręce a w najbliższym czasie dojdzie do szybkiej transakcji. Podobnie bowiem, dosłownie z dnia na dzień, „opchnięto” tydzień temu 10% akcji banku PKO BP a wcześniej pakiety KGHM. Co prawda państwo zachowuje w tych spółkach stale jeszcze pakiety kontrolne ale jak wyliczyli specjaliści w przypadku lubińskiego giganta sprzedaż walorów odbyła się ze stratą dla Skarbu Państwa aż 2,5 miliarda (!) złotych.
          Mieliśmy już w przeszłości wybitnych inwestorów z egzotycznych krajów, którzy doprowadzali do upadku ikony naszej gospodarki, dobrze wiemy jak w sprawach sprzedaży polskich spółek zachowują się służby specjalne i jak dobrze działa „wywiad gospodarczy”. Wszystko to może jedynie napawać strachem o przyszłość naszego sektora paliwowego, że o jego bezpieczeństwie w ogóle nie wspomnę.
          Dlaczego jednak sprawy gospodarcze nie trafiają na łamy gazet, portali informacyjnych i głównych wydań „Faktów”, „Wydarzeń” i „Wiadomości”? Odpowiedź jest prosta: bo rząd i jego cisi poplecznicy dbają o stały dopływ mniej lub bardziej „poważnych” tematów do dyskusji. W chwili kiedy 10% akcji PKO BP rzucanych było na giełdę, wszyscy już grzali się dyskusją o nagrodach dla prezydium Sejmu, Palikot rozpoczął szopkę z odwołaniem Wandy Nowickiej a parlament rozpoczynał debatę o związkach partnerskich. Jaki miała ona przebieg dobrze pamiętamy, bo w zasadzie jej echa jeszcze nie umilkły. I szybko się to nie stanie, bo już w przyszłym tygodniu znowu będziemy obserwatorami walki o sprawy światopoglądowe - sprawa Wandy Nowickiej płynnie przejdzie w awanturę o Annę Grodzką na fotelu wicemarszałka Sejmu. Tę grę Palikot będzie rozgrywał długo i znając jego, do bólu komercyjnie. I wcale mnie to nie dziwi, bo przy tak niskich notowania partii jego nazwiska, musi chłop się na szkle pojawiać. To przy okazji, nie wiedzieć czemu, po raz kolejny mocno się przysłuży premierowi Tuskowi, bo w ciszy i spokoju będzie mógł spieniężyć trochę LOTOSu i podreperować budżet. Być może, za kurtyną medialnych fajerwerków będzie się odbywało coś jeszcze, ale to zapewne zauważą tylko ci najczujniejsi.
          Nie twierdzę, że tematy światopoglądowe nie są ważne, ale na Teutatesa, mamy do czynienia z globalnym kryzysem, bezrobocie rośnie, wyniki gospodarcze spadają na łeb na szyję, gospodarka zwalnia jak nigdy w ostatnim dwudziestoleciu a rząd sprawia wrażenie jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Jeśli Donald Tusk nie weźmie się do roboty zamiast uprawiać PR-owe gierki, to niebawem obudzimy się z ręką odmoczoną w nocniku. Jeśli w ogóle się z tej śpiączki wybudzimy.

wtorek, 29 stycznia 2013

O Krystynie i Gowinie


          Miałem nadzieję, że dyskusja na temat zalegalizowania związków partnerskich w Polsce, rozpoczęta po raz kolejny w zeszły czwartek, będzie bardziej merytoryczna a mój głos zbędny. Niestety obserwując jej poziom, postanowiłem dorzucić swoich pięć groszy.
          Bardzo chciałbym też, nie pisać nic o posłance Pawłowicz, ale nie mogę. Mężczyzna, zachowujący się w podobny sposób, obrażający masowo i personalnie, powinien najzwyczajniej dostać w mordę. Nie jestem zwolennikiem rękoczynów ale uważam, że jakakolwiek dyskusja z postacią, o zgrozo, pani profesor, najzwyczajniej nie ma sensu. Swoją drogą, jak trzeba być dwulicowym aby jako wieczny, bezdzietny singiel mówić o jałowości innych związków? Wydaje mi się, że „chamska Krystyna”, leczy swoje kompleksy na sejmowej mównicy, rozładowuje frustracje w studiach telewizyjnych i najzwyczajniej szczuje na siebie ludzi podczas organizowanych specjalnie dla niej spotkań. Gdybym chciał być podobny do niej, to bym powiedział, że z braku rozładowania napięć seksualnych w normalny dla ludzi sposób, przyzwyczaiła się do tak podłych erzaców. Ale tego nie powiem, bo jestem kulturalnym człowiekiem.
Ale dość już o niej, bo promować głupoty, zaściankowości i wszelakich fobii nie mam zamiaru.
          Skupię się na sławnym od piątku art.18 Konstytucji RP: Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Przytoczyłem cytat, ponieważ mam dość duży kłopot z jego interpretacją. W zasadzie nie ja, a większość polityków. Nie jestem konstytucjonalistą, nawet nie prawnikiem ale natura, obdarzyła mnie niestety sporą dociekliwością. Z tego co udało mi się już ustalić, to wszystkie przedstawiane w pierwszym czytaniu projekty miały prowadzić do zalegalizowania „związków partnerskich” a nie „małżeństw homoseksualnych jako związki kobiety z kobietą lub mężczyzny z mężczyzną”. Czy wychodzę teraz na kompletnego idiotę, bo uważam, że to dwa, skrajnie różne pojęcia? Przecież żaden z autorów nie postulował prawnego usankcjonowania „małżeństw jednopłciowych” a jedynie „związków partnerskich”. Co więcej, miały to być rozwiązania również dla heteroseksualnych par, które z jakichś względów nie chcą zawrzeć małżeństwa.
Bardzo chętnie zapoznam się zatem z „ekspertyzą” na którą powoływał się Jarosław Gowin w swoim kuriozalnym, moim zdaniem, sejmowym wystąpieniu. Pomijam już fakt jawnej niesubordynacji wobec premiera, bo to wewnętrzna sprawa Platformy Obywatelskiej i jak sobie teraz Donald Tusk posłanie przygotuje, tak przez najbliższe miesiące będzie sobie z Gowinem na nim leżał. Interesuje mnie bardziej cynizm ministra sprawiedliwości. Jak bowiem można, wypowiadać się tak autorytatywnie, żeby nie powiedzieć autorytarnie w sprawach moralności, mając na koncie tyle niemoralnych, z punktu widzenia religii, zachowań? Jak można rzucać kamieniami, kiedy samemu nie jest się bez winy? W tym momencie chciałbym po raz kolejny zacytować Kochanowskiego ale już to chyba zbyt często ostatnio robiłem. Nie twierdzę, że Gowin jest w tej kadencji wyjątkiem, bo z prawej strony ław sejmowych znajdzie się wielu, którzy mając gęby pełne moralnych nauk, na zapleczu swojej politycznej działalności tapla się „zepsuciu”, „hedonizmie” i „moralnej zgniliźnie”. Mając jednak tak zakłamany elektorat, jaki oni mają, zapewne mogą sobie na takie podwójne życie pozwolić.

          Ci, którzy mówią o „prawicowej dyktaturze” w Polsce mają niestety rację. Najboleśniejsze jednak jest to, że musi upłynąć jeszcze ponad dwa lata, żeby obecny, powiedzmy sobie szczerze, chory układ parlamentarny zmienić. Mam tylko nadzieję, że wyborcy widzą, czują i zapamiętują, kto jest winny tej sytuacji a stojąc przed urną wyborczą, ręka im nie zadrży i rozliczą to towarzystwo.

piątek, 18 stycznia 2013

Wrak do kraju wraca.


W prawdzie jeszcze nie ruszyły ciężarówki, których w zasadzie w Smoleńsku chwilowo nie ma, bo de facto rosyjska prokuratura prowadząca nadal śledztwo w sprawie katastrofy z 10.04.2010 i nie "zwolniła" jeszcze głównego dowodu, ale już przedwczoraj zakończyła się akcja wojskowych logistyków, którzy powrót szczątków Tu-154M mają przygotować. Specjaliści z jednostki w Bydgoszczy wytyczyli trasę, sprawdzili nośność mostów na niej, przemierzyli szerokości dróg i zbadali wszelkie utrudnienia jakie ten "specjalny transport" napotka. Każdy kto choć raz widział pasażerski statek powietrzny zapewne wie co mam na myśli. Oczywiście wszystko opowiedziały media, paru polityków udzieliło wywiadów, tysiące mniej uważnych rodaków zinterpretowało to całe zamieszanie jako fakt, który będzie miał miejsce niebawem.

Dla mnie jest to li tylko grzanie, za przeproszeniem, starego kotleta na wolnym ogniu. Kiedy zakończył się czas ekshumacji i powtórnych pogrzebów, trzeba było, najbardziej dzielący Polaków wątek, jakoś zgrabnie utrzymywać przy życiu. Mamy więc fajerwerki typu gmyzowy „Trotyl na wraku”, prośby Radosława ministra Sikorskiego do lady Ashton aby ta poruszyła sprawę szczątków Tu-154M na szczycie Unia Europejska – Rosja, kolejne konferencje prasowe prokuratury wojskowej, nowości „ekspertów” zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza i wreszcie doniesienia tego ostatniego o więzionej przez władze Federacji Rosyjskiej i jej śledczych, trzeciej „czarnej skrzynce”.

Wszystko to są, tylko i wyłącznie, fakty medialne. Jak się bowiem okazuje wyświetlający się na detektorach „TNT” to w myśl nomenklatury prokuratorskiej nie jest trotyl, żaden stenogram z rozmów szefowej unijnej dyplomacji z ministrem Ławrowem nie zająknął się nawet o „naszych” szczątkach samolotu, sprawa skrzynki w kolorze, nomen omen pomarańczowym, też nic nie wnosi do wyjaśnienia katastrofy w Smoleńsku. Tyle samo, czyli nic, jest również warta wyprawa bydgoskich logistyków wojskowych, bo nikt w tej chwili nie jest w stanie wyrokować, kiedy zakończy się śledztwo rosyjskiej prokuratury, dla której wrak w dalszym ciągu jest głównym dowodem w sprawie. Znając inne tego typu przypadki z historii, można zakładać, iż minie nawet dekada zanim zostanie ono zamknięte. Mając również świadomość jakie jest nastawienie obecnych władz Federacji Rosyjskiej do wewnętrznej rozgrywki politycznej w Polsce śmiem twierdzić, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie zanim wrak do ojczyzny powróci.

Zastanawiam się jednak, czy już teraz, prokuratura wojskowa wraz z „ekspertami” Macierewicza, nie powinni szukać konsensusu, w sprawie możliwie jak najmniej szkodliwej dla dalszych czynności śledczych, metody rozczłonkowania wraku. Takie rozwiązanie miałoby wiele zalet. Po pierwsze - koszt i skomplikowanie transportu szczątków Tu-154M z Rosji byłyby o wiele niższe; po drugie – zawsze można by ustalić kilka tras powrotu aby więcej ludzi mogło w jego trakcie oddać hołd najważniejszej polskiej relikwii ostatnich lat; po trzecie – wszelkie komisje śledcze, parlamentarne i nie wiadomo jeszcze jakie, mogłyby pracować jednocześnie i badać detektorami wszelakimi nie wchodząc sobie w drogę i paradę; po czwarte – dzięki takiemu rozwiązaniu zarówno PO jak i PiS mogłyby przez wiele jeszcze czasu swój chocholi taniec nad „sprawą smoleńską” uskuteczniać.
W dobie kryzysu i narastających problemów związanych z zaniechaniami i nieumiejętnością rządzenia, taki temat zastępczy jest czymś nie do przecenienia.

Dlaczego dzisiaj znów de facto o Smoleńsku? Bo mam po dziurki w nosie mówienia, słuchania, czytania i pasania o fotoradarach!

czwartek, 10 stycznia 2013

Wielka Narodowa Zrzuta już w najbliższą niedzielę.


Wielka Narodowa Zrzutka już w najbliższą niedzielę.

Uwolnijmy Bartosza Arłukowicza od kolejnych problemów i złóżmy się na sprzęt dla dzieci i seniorów. Co więcej, wymieńmy lub wyremontujmy sprzęty już do tej pory dzięki Jurkowi Owsiakowi kupione. Jest w Polsce zasada, że "darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy" i zapewne właśnie dlatego poza skwapliwym korzystanie z darów WOŚP, nikt się w służbie zdrowia kondycją tych "prezentów" nie przejmuje.
To jest niesłychany skandal ... żeby za klasykiem nie powiedzieć "niesłychana zbrodnia".
Rzućcie zatem okiem, co moi towarzysze przygotowali z tej okazji - SLD gra z WOŚP
Wiem, że jak sami sobie nie pomożemy, to nam ani rząd, ani Donald Tusk a już na pewno Bartosz Arłukowicz, sytuacji nie poprawią!

sobota, 5 stycznia 2013

Jak Palikot dmucha balon.

Tydzień temu nasz lubliński hetman kochany na Twitterze z dumą ogłosił, że ma ponad 101 tysięcy obserwujących. Wydała mi się ta liczba zrazu zastanawiająca. W Polskich warunkach, gdzie premiera obserwuje 25 tysięcy ludzi, choć jest stosunkowo krótko na Twitterze, gdzie Ryszard Kalisz ma 13.645 followersów, choć od dawna jest jedną z barwniejszych postaci politycznego światka, liczba sześciocyfrowa musi budzić respekt.
Jak widać, w niektórych obudziła także naturę badacza. Postanowiłem sprawdzić kim jest stutysięczna armia podglądaczy Palikota. Pierwsza pobieżna analiza wskazuje, że większość z nich to tzw. "jajka", czyli użytkownicy, którzy nawet swojego zdjęcia w profilu nie potrafią lub nie chcą zmienić z przydzielanego standardowo przez TT. Dla upierdliwego badacza, taki wniosek to zbyt mało. Jeden z Twitterian podrzucił mi link do strony na której można sprawdzić strukturę swoich followersów. Żeby zaufać temu źródłu sprawdziłem to na grupie 810 obserwatorów mojego profilu. Wyniki były następujące: 3% fake, 27% inactive, 70% good. Dla ułatwienia przetłumaczę pierwsze dwa określenia: fake - trik, falsyfikat, zwód (tłumaczenie ze strony http://pl.bab.la/slownik/angielski-polski), inactive - nieaktywny.
W przypadku profilu Janusza Palikota (@Palikot_Janusz) o wyniku którego jego posiadacz pisał dane ze sprawdzenia wyglądają następująco: fake - 66%, inactive - 28%, good - 6%. Czy w związku z tym potrzebujecie jeszcze dogłębniejszej analizy podanych danych?
To, że ilość "lubiących" profil Pinokia na FaceBooku, był rasowany przez jego speców od IT, wiedziałem już ciut wcześniej. Być może stąd nadmierna podejrzliwość co do liczby 101 tysięcy. Dziś jest to już 101.872. Gratuluję Januszkowi pomysłowości ale jak widać nic za tym nie idzie. Jego "ugrupowanie" pikuje w sondażach w dół, rozczarowanych jego działaniami przybywa, szeregi partii się kurczą a Ci którzy go zasilają, to tzw. trzecie popłuczyny.
Można w taki sposób, jak to czyni Palikot w internecie, budować swoją pozycję ale widać to dokładnie, że realny świat odbiera to zgoła inaczej.
I już ostatnia uwaga - przy realnej aktywności Palikota na Twitterze liczba ponad 6 tysięcy obserwujących wydaje się bardzo realna a to jak nic daje wynik 6% z 101.872.

Czy można być jednak tak obłudnym żeby się chwalić świadomie rasowanym wynikiem? A może JP przyjmuje już za prawdę to, co sam wraz ze swymi służbami wymyśli/wyprodukuje/wydrukuje (niepotrzebne skreślić).

Jeśli wy również chcecie przeanalizować obserwatorów swojego profilu to zachęcam do odwiedzenia strony http://fakers.statuspeople.com/Fakers/Scores 

środa, 2 stycznia 2013

Dlaczego Gierek nadal wzbudza tyle emocji?

Zastanawiam się skąd ten rwetes o promocję dokonań Edwarda Gierka? 
Czyżby "państwo redaktorstwo" bało się, że nagle okaże się, iż tak znienawidzony i opluwany przez nich okres naszej narodowej historii wcale nie był czasem ciemności, głodu i terroru? 
Czy poznając prawdę o działaniu I sekretarza PZRP w latach 1970-80, wielu rodaków uzna, że byli przez lata okłamywani przez "wolne" środki masowego przekazu? 
A może to strach przed tymi, którzy we własnych czterech ścianach, do dziś wzdychają z tamtymi czasami i z rozrzewnieniem je wspominają? Chyba nikt ich do tej pory rzetelnie nie przeliczył a wydaje mi się, że warto by było.
Nie ma się czego obawiać, jeśli Gierek był taki straszny, to SLD nijak nie będzie w stanie jego obrazu teraz zmienić.
Co jednak będzie, kiedy fakty przemówią za I Sekretarzem?
Osobiście z niecierpliwością czekam na zapowiadaną na 5 stycznia pierwszą konferencję na ten temat i pierwszą dawkę danych.