Tweetnij Obserwuj @MRGrzegorczyk

środa, 25 stycznia 2012

Litania 9

Jeżeli nawet prof. Ewa Łętowska twierdzi, że „rządzą nami partacze” – wiedz, że nie jest dobrze i zaczął się właśnie marsz SLD po odzyskanie dawnej świetności.

Jeżeli popełniasz od czasu do czasu wpisy w internecie, jakiekolwiek – wiedz, że prędzej czy później przyjdzie Ci za to zapłacić: albo nie przyjmą cię do partii do której akurat aplikujesz, a to klient się na ciebie obrazi a to antyterroryści zastukają kolbami w twoje drzwi o 6.oo … bo za chwilę zadziała ACTA.

Jeżeli ocieplisz sobie blaszaną bramę garażową styropianem gr. 5cm – wiedz, że podniesie ci się znacznie temperatura w tymże pomieszczeniu.

Jeżeli Tomasz Lis przyrównuje reakcję brzozy na uderzenie skrzydła nieszczęsnego Tu-154 do stalowej konstrukcji nośnej WTC przeciętej rzekomo przez skrzydła Boeinga 767 dziesięć lat temu – wiedz, że redaktor albo jest idiotą albo manipuluje tobą „grubymi nićmi”.

Jeżeli po spotkaniu „wierchuszki” SLD Wojciech Olejniczak informuje internautów, że wraz z Ryszardem Kaliszem i Markiem Siwcem będzie przeciw ACTA – wiedz, że Ordynacka dalej jest w wewnętrznej opozycji do Leszka Millera.

Jeżeli Komisji Macierewicza nie udaje się utrzymać skype'owego połączenia z pseudoekspertami z USA – wiedz, że zaraz o sabotaż zostanie oskarżony Tusk i Putin.

Jeżeli przyjaciel wyzywa cię na blogu od „skurwieli” - wiedz, że albo facet powinien wraz z w/w Antonim udać się do psychiatry albo stosuje zasadę, że „polityk nie musi mieć żadnych skrupułów” (s.135, wyd.2010r.)

Jeżeli w telewizji będzie program o wyższości tamponów na podpaskami – wiedz, że jednym z ekspertów omawiających ten problem będzie Zbigniew Hołdys.

Jeśli większość posłów, teraz oburzonych przyłączeniem się Polski do ACTA, w przeszłości głosowało za ratyfikacją tego dokumentu – wiedz, że się … pomylili. Zwyczajnie pomylili. A co parlamentarzysta nie może się pomylić?

piątek, 20 stycznia 2012

Historyjka klubu grodzkiego „Ruchu Palikota” (Jelenia Góra)

Po raz kolejny udostępniam łamy bloga. Sprawa jest tego godna - autor: Tomasz Żylewicz
Historyjka klubu grodzkiego „Ruchu Palikota” (Jelenia Góra) Pani była przewodnicząca byłego klubu grodzkiego „Ruch PL”, Justyna Muller, w niedługim czasie po wybraniu Jej na owe stanowisko zaczęła sprawować autokratyczne rządy na szkodę klubu, czym się to przejawiało? No to pokrótce. Gdy ze stanowiska ustąpił wiceprzewodniczący nie zarządziła wyborów uzupełniających mimo iż była do tego zobligowana, przyjmowała samodzielnie członków klubu bez zgody tudzież glosowania zarządu, nie organizowała zebrań zarządu (skandaliczne i celowe złamanie par. 7 ust. 1 Statutu Ruchu PL oraz znamiona złamania większości postanowień par. 6 ust. 5), w efekcie czego zarząd jak i dotychczasowi członkowie klubu grodzkiego „Ruchu PL” nie mięli wglądu w listę członków i nikt nie wiedział kto jest członkiem owego klubu. Po długim okresie bezczynności zgłosiła i przeforsowała kandydaturę na wiceprzewodniczącego osobę, która NIE BYŁA i nie jest członkiem klubu ani partii, podejmowała samodzielne decyzje szkodzące klubowi bez porozumienia z zarządem (rozmowy z prezydentem miasta w sprawie lokalu biurowego za kosmiczne kwoty najmu, na które klub nie było w owym czasie stać). Pani Justyna Muller poinformowała na jednym z zebrań członków klubu partii o tym iż „okręg” telefonicznie zażądał od nas wpłaty 200zł jakoby zaległości na stowarzyszenie RPP w którym pani Justyna Muller nie pełniła funkcji skarbnika i do którego 90% członków partii nigdy NIE NALEŻAŁO. Do listopada 2011r. nie ustaliła kwoty składek członkowskich (mimo iż już 28.09.2011 zażądała od sekretarza klubu wpłaty 25zł. bez podania przyczyny a już 2 dni później 30.09.2011 kwota owa wynosiła 50zł i miała być wpłacona na konto – klub NIE POSIADAŁ konta a pani przewodnicząca nie pełniła funkcji skarbnika). Gdy, z powodu braku określenia składek i merytorycznych wyjaśnień od pani Justyny Muller, zrezygnowałem z funkcji skarbnika powołała na to stanowisko osobę, którą sama jednoosobowo przyjęła do klubu, gdy ta osoba zrzekła się owej funkcji poprosiła mnie o zbiórkę składek (mimo iż złożyłem pisemną rezygnację, z tego powodu zgodnie ze statutem nie mogłem owych składek zbierać), przy przekazaniu mi druków KP powiedziała prosto w oczy, że dobrze jeśli jak najmniej członków wpłaci gdyż klub i tak zostanie rozwiązany i powołany na nowo (rozmowa odbywała się bez osób trzecich ale przy rozmowie telefonicznej z P.O. Pawłem Drozdem pan Paweł powiedział iż nie powoła na nowo klubu gdyż ma już zgłoszenie 7 osób o takiej chęci. Dziwnym zbiegiem okoliczności członkowie klubu dostali dzisiaj decyzje o rozwiązaniu, podjętą wczoraj a pan Paweł Drozd ma już zgłoszenie…). Z uwagi na brak wyjaśnień, odpowiedzi na pytania podczas zebrania oraz pisma formalne zgodnie z par 30 pkt.2 wymagane 2/3 członków zażądało pisemnie od pani Justyny Muller zwołanie Kongresu Członków Klubu wraz z wyborami zarządu. Pismo zostało wysłane do przewodniczącej, Pełnomocnika Okręgu i zarządu krajowego. Na to pismo pani przewodnicząca nie zareagowała, zatem po odebraniu listu zwrotnego członkowie ustalili datę zebrania , upoważniając pisemnie członka klubu do zbiórki składek aby klub mógł istnieć do wyborów. Zebranie miało odbyć się w niedzielę (22.01.2011), w dniu dzisiejszym klub został rozwiązany a wszyscy członkowie wyrzuceni z partii z powodu nie płacenia składek mimo iż wg.. Statutu zarząd powinien wysłać wpierw pisemne wezwanie do zapłaty w ciągu 14 dni, pani Justyna Muller dzisiaj odpowiedziała, że owe wezwanie wysłała mailem, samoczynnie bez wiedzy członka zarządu, bez określonego listu poleconego . Wysyłaliśmy prośby pisemne do władz okręgu oraz krajowych, bez reakcji bo cóż, łatwiej po prostu rozwiązać klub i wywalić członków chcących działać i tworzyć w regionie. Od tej decyzji będę się oczywiście zgodnie z prawem odwoływał chociaż zdaję sobie sprawę iż to niewiele da, skoro pani przewodnicząca jest również szefem biura poselskiego posła Henryka Kmiecika w Jeleniej Górze oraz w Legnicy a zaprzyjaźniony z nią powiatowy klub Ruchu PL mimo iż posiada lokal to spotkania organizuje w biurze poselskim (czego byłem naocznym świadkiem) a jest to złamanie prawa (za podnajem metraż jest liczony wg. innych, wyższych stawek) Czy jestem zawiedziony? Tak, bo wierzyłem w te idee i ufałem, iż będzie to partia ludzi dla ludzi a nie partia układów. „Wygramy Wybory” – już wygraliśmy parlamentarne będąc 3 znikąd a te do ludzkich serc przegrywamy… przez pół roku oficjalnie nie przyjęliśmy żadnego członka a na spotkanie niedzielne mięliśmy ok. 10 członków do przyjęcia, którzy czekali z boku aż Ruch zacznie żyć i aktywnie działać…
Każdy komentarz wydaje się zbędny

sobota, 14 stycznia 2012

Agencja ratingowa MARIO's

Idąc za przykładem Standard & Poor's, Moody's i innych agencji otwieram listę ratingową polskich polityków. Lista jest otwarta, wszelkie sugestie przekazane w komentarzach będę aktualizowały post.

Ale do rzeczy:
Grzegorz Napieralski - CCCP (nadesłane via Twitter przez piotrss);
Stefan Niesiołowski - ADHD;
Armand Ryfiński - ACDC;
Donald Tusk – PRPR;
Jarosław Kaczyński – MAAD;
Janusz Palikot – ACDC (z zupełnie innego względu);
Waldemar Pawlak – TBLT;
Leszek Miller – KANC;
Zbigniew Ziobro – ZERO;
Józef Oleksy - OLIN;
Antoni Macierewicz - SQRL;
Jarosław Gowin - PRAY (nadesłane via FaceBook przez Piotr K.);

piątek, 13 stycznia 2012

Cała prawda o ostatnich chwilach Tu-154

No dobra, wiecie już, że to nie gen. Błasik został nagrany przez „czarne skrzynki” w kokpicie Tu-154. Chyba już czas żebyście poznali całą prawdę.
Faktycznie Błasika nie słychać w ostatnich minutach lotu, bo chłop nam zasnął w kącie i nijak nie dało się go dobudzić. W fotelu kapitana statku powietrznego siedział Pierwszy Pasażer a przez ten cholerny system rozpoznawania mowy, automatyczny pilot nie reagował na jego polecenia. Hebli miał Leszek przed sobą tyle, że lekko stracił głowę. Poza tym z telefonem od brata przy uchu tak sobie steruje się takim złomem jak Tu-154. Uparł się jednak, że go Jaro bezpiecznie posadzi na sowieckiej ziemi i cóż było robić. Nie wiadomo po cholerę jeszcze ten cały Kazana nam nad uchem pieprzył. Generalnie zadyma była wtedy straszna.
Wszyscy wiedzieli, że wszystko się nagrywa więc trzeba było zdrowo ściemniać, żeby potem zonk'a z tego nie było. W zasadzie wszystko byłoby dobrze gdyby nie ta bomba co to ją w drugiej klasie jakiś jełop odpalił. Chcieli mieć fajerwerki na imprezie w lesie czy to na wjazd „pary prezydenckiej” miało być, tak z pompą.
No i co mieliśmy robić, pół samolotu urwało, to potem „drugi pilot” o tę brzozę skrzydłem wyciął żeby tak głupio nie wyglądało.
Jak już wrak w błocie leżał, to spieprzyliśmy szybko do lasu, bo się ruskie FSB zaczęło zjeżdżać.
A w kraju, wiadomo jak to u nas – i tak nikt w prawdziwą wersję nie uwierzy i przez lata będzie grzebał, knuł, donosił, zaprzeczał, kontestował, dywagował, oponował, domagał się ukarania winnych, powieszenia załogi, ukrzyżowania terrorystów …

Aaa zapomniałbym dodać, że po wszystkim jeden z naszych wrócił żeby wyłączyć nagrywanie „czarnych skrzynek”, gdzieś się zamotał i zaklął szpetnie ale nie było już czasu żeby to wymazać.

czwartek, 12 stycznia 2012

Kto zapłaci?

Ktoś za burdel w służbie zdrowia zapłacić musi. Wczoraj mieli to być lekarze, dzisiaj będą to aptekarze a ostatecznie zapłacą pacjenci. Bo dopiero za 3 lata ci pacjenci będą wyborcami.
A kiedy, wreszcie odpowiedzialni za ten burdel będą nieudolni/niedouczeni urzędnicy NFZ? Nowy minister jest "kozłem ofiarnym" ale chyba sam się do tej roli zgłosił.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

O żołnierzu-bohaterze po żołniersku

Wszyscy wiedzą co się dzisiaj stało. Opinii dlaczego jest już zdecydowanie więcej. Oglądając wszystkie wieczorne, dostępne mi programy informacyjne, mam wrażenie, że albo dziennikarzy mamy w większości głupich albo zesrali się oni w gacie słysząc fakty o jakich pułkownik Przybył poinformował dzisiaj opinię publiczną? Jest jeszcze inna możliwość - wszyscy oni mają tak przerośnięte ego, że uważają, że fakt czy sprawdza się ich billingi czy nie, jest dla społeczeństwa sprawą najwyższej wagi. TVN i obydwie publiczne telewizje w swych programach pieprzą o sprawach totalnie drugorzędnych, skrzętnie omijając clue dzisiejszego oświadczenia. W zasadzie jedynie Polsat nie bał się i przedstawił czyn Mikołaja Przybyła w świetle jakiego się spodziewał.

Ale do rzeczy. Żeby nikt nie zarzucał mi uprawiania wolnej amerykanki zacytuję cały tekst oświadczenia wygłaszanego od godz.10.00 na dzisiejszej konferencji prasowej w Poznaniu.

W dniu 16 listopada 2011 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu wszczęła śledztwo w sprawie Po Śl. PZ 86 / 10 dotyczącego ujawnienia tajemnicy służbowej i rozpowszechniania bez zezwolenia informacji z postępowania przygotowawczego, dotyczącego katastrofy smoleńskiej tj. o przestępstwo z art. 266 par 2 kk. i inne.

Bezpośrednią przyczyną wszczęcia śledztwa był fakt, iż w sprawie Po Śl. 54/10 dotyczącego katastrofy smoleńskiej prowadzonej przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie, dochodziło do nieustannego wycieku informacji i dane o charakterze niejawnym pojawiały się w prasie lub portalach internetowych.

Naczelny Prokurator Wojskowy gen. bryg. Krzysztof Parulski, po wcześniejszej rozmowie z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem, polecił mi przeprowadzić śledztwo, które miało ustalić sprawcę, lub sprawców przestępstwa ujawniania tajemnicy służbowej. Śledztwo miało też spowodować zatamowanie przecieków prasowych. Było to niezwykle istotne, gdyż sytuacja w której informacje niejawne przekazywane przez prokuratorów Federacji Rosyjskiej do Prokuratury Generalnej w Polsce przedostawały się do mediów, powodowała utrudnienia we wzajemnej współpracy i opóźnienia w tak istotnym śledztwie. Z uwagi na szczególny charakter śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, polecono mi dopełnić wszystkich obowiązków i dołożyć szczególnych starań by ustalić źródło przecieku.

Wszechstronne sprawdzenie okoliczności musiało obejmować również sprawdzenie wątku ewentualnego udziału obcych służb specjalnych, zainteresowanych w podgrzewaniu atmosfery wokół katastrofy smoleńskiej i wzajemnego konfliktowania Polaków. Zwłaszcza w perspektywie nadchodzących w 2011 r. wyborów parlamentarnych i przewidywanej walki politycznej. W istocie śledztwo rozpoczęło się od uzyskania notatki służbowej z dnia 10 listopada 2010 r. sporządzonej przez pełniącego obowiązki Rzecznika Prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej kpt. Marcina Maksjana.

Notatka zawierała informację o tym, że osoba która przedstawiła się jako redaktor Maciej Duda zażądała odpowiedzi na pytania dotyczące materiału opatrznego klauzulą niejawne. Rzecznik Prasowy takiej informacji nie udzielił. W odpowiedzi usłyszał, iż wszystkie odpowiedzi na przedmiotowy temat znajdują się w "nadzorkach NPW" (chodzi o akta nadzoru prokuratorskiego) i aby Rzecznik Prasowy uzyskał dla niego wiedzę od prokuratora Pasionka lub gen. bryg. Zbigniewa Woźniaka - zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. ( Osoba ta podała informacje przesłane poczta elektroniczną dotyczące kontaktowych numerów telefonicznych) Sytuacja taka, kiedy rzekomy dziennikarz ujawnia swoje źródło informacji i wskazuje na potencjalnego sprawcę przestępstwa ujawnienia tajemnicy służbowej, w mojej ocenie była nieprawdopodobna i na początkowym etapie śledztwa wykluczałem możliwość, że do kpt. Maksjana dzwonił dziennikarz.

Stąd też w planie śledztwa przyjęto założenie dotyczące konieczności weryfikacji wszystkich kontaktów telefonicznych prokuratorów posiadających wiedzę w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na moje polecenie kpt. Łukasz Jakuszewski wykonujący incydentalne czynności w sprawie, sporządził szereg postanowień o żądaniu podania danych abonentów numerów telefonicznych z którymi łączyli się prokuratorzy posiadający limitowane informacje. Prokurator ten nie wiedział do kogo w istocie należą lub mogą należeć teleofny. Ja zaś, jako "główny prowadzący" jak określiły to media, miałem istotne wątpliwości co do tożsamości osób które próbowały uzyskać od prokuratorów informacje o charakterze niejawnym.

Stąd też miałem pełne prawo WERYFIKOWAĆ swoją wiedzę na temat uzyskanych po wykonaniu niezbędnych czynności w śledztwie numerów telefonicznych i dopiero po uzyskaniu informacji od operatorów sieci telefonicznych na temat danych abonentów mogłem określić czy numer użytkowany jest przez policjanta, księdza, lekarza, czy też przez dziennikarza. Zarzuty, że miałem pełną wiedzę w tym zakresie i podałem przedstawicielom mediów informacje nieprawdziwe są całkowicie bezpodstawne i kłamliwe. Grożenie mi przez gazety odpowiedzialnością dyscyplinarną za rzekome wprowadzenie opinii publicznej w błąd uważam za jawne godzenie w zasadę niezależności prokuratora i kneblowanie mi ust.

Jeszcze raz oświadczam, że zarówno ja jak i prokurator kpt. Łukasz Jakuszewski pełną wiedzę w tym zakresie posiedliśmy dopiero po uzyskaniu wszystkich danych od operatorów. Udzielając informacji prasowej podałem informacje prawdziwe i rzetelne. Postanowienia wydane w zakresie uzyskania danych personalnych, wykazu połączeń telefonicznych, wykazu wiadomości tekstowych, a nawet te dotyczące żądania wydania treści wiadomości tekstowych uważam za całkowicie uzasadnione i nie naruszające obowiązującego prawa. Moja ocena wynika wprost z zastosowania przepisu art. 236 a obowiązującego kodeksu postępowania karnego, który umożliwia prokuratorowi sięganie po dowody elektroniczne.

W obowiązującej doktrynie prawnej sytuacja ta nie budzi żadnych wątpliwości (por. Lach. A gromadzenie dowodów elektronicznych Prokuratura i Pr. 2003/10/16 ) lub Witkowska K. Prok i Pr. 2011 /1/98, gdzie jasno wskazano cyt. "kodeks postępowania karnego nie zawiera ograniczeń ani podmiotowych ani przedmiotowych co do zakresu żądania określonego w art. 236 a k.p.k. Można więc żądać wydania korespondencji lub przesyłki której adresatem jest dowolna osoba lub wykazu połączeń dowolnego abonenta telefonu jak również w każdym postępowaniu, niezależnie od wagi przestępstwa. Rzeczy te mogą zostać poddane oględzinom niezależnie od tego, że zostaną one w późniejszym terminie poddane czynnościom zmierzającym do ujawnienia dowodów z ich intelektualnej zawartości." Stąd też prokurator żądający wykazu połączeń telefonicznych w tym treści SMS, by wykonać oględziny i analizę - w świetle powyższego stanowiska działał prawidłowo.
Oceniając zaistniałą sytuację - podanie informacji przez prasę, że Prokuratura Wojskowa kilkukrotnie złamała prawo, na podstawie jakieś opinii, z którą nie zdążył się zapoznać i ujawnić jej treści Prokurator Generalny uważam za skandal.!!! Do dnia dzisiejszego nie wiadomo, czy postanowienia wydane przez prokuratora Łukasza Jakuszewskiego zostały zaskarżone, a jeżeli tak, to jakim prawem opinię wydaje jakaś prokuratura apelacyjna przed rozstrzygnięciem sądowym!!!! Taką sytuację można nazwać "przed - sądem" i próbą bezprawnego wywarcia wpływu na niezawisły sąd zanim jeszcze podjął decyzje.

Również za skandaliczne uważam zachowanie Rzecznika Prasowego Prokuratora Generalnego Mateusza Martyniuka, prokuratora Jacka Skały ze Związków Zawodowych Prokuratorów i Pracowników Prokuratury oraz prokurator Małgorzaty Bednarek reprezentującej Stowarzyszenie Ad. Vocem, którzy poprzez swoje oświadczenia w mediach wydali wyrok skazujący na śmierć zawodową prokuratora Łukasza Jakuszewskiego nie znając stanu faktycznego sprawy, ani obowiązującego stanowiska ekspertów z tej dziedziny prawa. Sprawdzana w toku śledztwa wersja o udziale obcych służb specjalnych zainteresowanych sprawą katastrofy smoleńskiej uzyskała swoje potwierdzenie w materiale dowodowym.

Prokurator nadzorujący postępowanie w sprawie katastrofy smoleńskiej, nie informując o tym wcześniej przełożonych wszedł w kontakt z przedstawicielami obcych służb specjalnych. Prokurator nie posiadał ochrony kontrwywiadowczej, która pozwala na weryfikacje z kim się tak naprawdę kontaktuje.

Jest rzeczą oczywistą, iż przedstawiciel obcych służb specjalnych może przykładowo twierdzić, że pracuje na rzecz zupełnie innego państwa niż to, jako agent którego się przedstawia. Próba weryfikacji z kim faktycznie kontaktował się prokurator nadzorujący śledztwo smoleńskie i zapewnienia takiej ochrony ze strony Służby Kontrwywiadu Wojskowego podjęta przez gen. bryg. Krzysztofa Parulskiego została w artykule autorstwa Pana Redaktora Łukasza Orłowskiego z TVN 24 info przedstawiona jako donosicielstwo!!!!

O tym, że przedmiotem rozmowy pomiędzy prokuratorem nadzorującym "śledztwo smoleńskie" (i jak się na szczęście okazało) funkcjonariuszami amerykańskich służb FBI i CIA były fakty dotyczące bezpośrednio postępowania przygotowawczego świadczą jednoznacznie zeznania przesłuchanego przeze mnie agenta FBI. Działania tego prokuratora oceniam jednoznacznie jako dalekie od profesjonalizmu i obowiązujących reguł. O śledztwach prokuratorskich, z agentami innych państw, zwykle nie rozmawia się w restauracji. Tak mnie szkolono.

Pragnę podkreślić, że w toku całego postępowania przygotowawczego prowadzonego w sprawie ujawniania osobom nieuprawnionym informacji ze śledztwa kilkukrotnie referowałem w szczegółach stan śledztwa Prokuratorowi Generalnemu Andrzejowi Seremetowi. Łącznie z przesłuchaniem Pana Prokuratora Generalnego w charakterze świadka. Pan Prokurator Generalny Andrzej Seremet miał szczegółową wiedzę na temat stanu śledztwa i podejmowanych czynności i je akceptował. Ostatni referat ze stanu sprawy składałem Panu Prokuratorowi Generalnemu na odprawie służbowej Prokuratorów Wojskowych w Ryni w marcu 2011 r.

Do tego momentu powstrzymam się od komentarzy, bo uważam powyższe za mnie osobiście mało interesujące i dla późniejszych wydarzeń mało istotne. Rozumiem, że część dziennikarzy może czuć się zagrożona faktem, że prokurator wojskowy postanowił nie pieprzyć się w tańcu i pojechać po krawędzi swoich uprawnień.
Dopiero od tego momentu zaczyna się prawdziwy powód zwołania w tak nagłym trybie konferencji prasowej pułkownika Mikołaja Przybyły.

Szanowni Państwo jesteście Dziennikarzami Rzeczypospolitej Polskiej.

W mojej ocenie zostaliście zmanipulowani. Prokuratura Wojskowa, ze szczególnym uwzględnieniem Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej, w chwili obecnej prowadzi najpoważniejsze śledztwa, dotyczące przestępstw gospodarczych o charakterze zorganizowanym na szkodę Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zagrożone są nie tylko setki milionów złotych pochodzące z budżetu Państwa, ale przede wszystkim życie i zdrowie Polskiego Żołnierza, który często otrzymuje sprzęt wadliwy lub niesprawny. W sytuacjach, gdy wysyłamy żołnierzy na misje jest to niedopuszczalne.

Śmierć większości polskich żołnierzy podczas trwania misji afgańskiej jest na to wystarczającym dowodem.

W dniu 31 grudnia 2011 r. udzieliłem pełnej informacji na temat rezultatów prowadzonych przez mój Wydział śledztw. W sprawach dotyczących przestępczości gospodarczej oskarżaliśmy zawsze skutecznie - bez uniewinnień. Nasze śledztwa obejmują coraz większy zakres i prowadzą do ujawniania nowych nieprawidłowości oraz systemu przestępczych powiązań, na styku działania prywatnej przedsiębiorczości i funkcjonariuszy państwowych decydujących o dystrybucji środków finansowych. Ujawniliśmy przestępstwa korupcyjne, mechanizmy ustawiania przetargów i wyłudzania ogromnych kwot z budżetu Wojska Polskiego.

Moim zdaniem to właśnie z tego powodu jesteśmy bezpodstawnie atakowani. W tej chwili jesteście używani do kampanii mającej przekonać ośrodki decyzyjne o nieprzydatności i archaiczności systemu wojskowego wymiaru sprawiedliwości.

Nie od dziś wiadomo, że jeśli mleko się rozlało, to trzeba albo przykryć je szybko wystarczająco ciężkim dywanem albo usunąć lub powiązać ręce wszystkim świadkom tego zdarzenia. Pułkownik Przybył ponoć nie raz był obiektem ataków „wandali” oraz otrzymywał pogróżki. Jak na człowieka honoru ani razu sam o nich nie wspomniał.

Pisząc nieprawdziwe i nieprzemyślane słowa o łamaniu prawa przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Poznaniu Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej zostaliście włączeni w kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania tej ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie Wojska Polskiego.

Proponowane przejście prokuratorów wojskowych do cywilnych struktur prokuratury jest rozwiązaniem nieprawidłowym. Sprawy karne dotyczące wojska rozmyją się w setkach innych i nie będzie już możliwości prowadzenia śledztw z taką dokładnością i skrupulatnością jak dotychczas. Jako Prokuratorzy Wojskowi prosimy o poszerzenie kompetencji, umożliwiającej nam ściganie wszystkich przestępstw popełnianych na szkodę Wojska Polskiego. To rozwiąże problem równomiernego obciążenia sprawami z Prokuratorami Powszechnymi.

W dniu dzisiejszym staję w obronie honoru Prokuratorów Wojskowych i Sędziów Wojskowych, których określa się jako nieprzydatnych i anachronicznych. W mojej ocenie należy odejść od systemu statystyki i liczenia spraw przypadających " na głowę" prokuratora, czy sędziego a zacząć liczyć pieniądze jakie traciło i traci Państwo Polskie na skutek przestępstw popełnianych przez zorganizowaną przestępczość o charakterze gospodarczym żerującą na budżecie Wojska Polskiego i w tym zakresie rozliczać z działalności Wojskowy Wymiar Sprawiedliwości.

Dlatego też stanowczo protestuję przeciwko prowadzeniu zorganizowanej negatywnej kampanii medialnej, w toku której padają nieprawdziwe oskarżenia pod adresem Prokuratury Wojskowej. Szanowni Państwo - w sprawie Po Śl. PZ 86 / 10 nikogo nie podsłuchiwaliśmy. Nie łamaliśmy prawa. Dążyliśmy do ustalenia prawdy w ramach obowiązujących przepisów prawa karnego. Protestuję przeciwko wypowiadaniu słów przesądzających o rozstrzygnięciu skomplikowanej kwestii prawnej zanim zrobił to niezawisły sąd przez media i "kolegów" prokuratorów.

Protestuję przeciwko produkowaniu kolejnych bubli prawnych jakimi będą proponowanie przez urzędników Prokuratora Generalnego zmiany ustawowe dotyczące likwidacji Sądów i Prokuratów Woskowych. Takie niedbalstwo prawne narazi Skarb Państwa na olbrzymie koszty oraz szereg kompromitujących procesów z Sędziami i Prokuratorami. Na zakończenie podkreślam, że w toku mojej całej służby jako prokurator prokuratury powszechnej, a potem prokurator prokuratury wojskowej nigdy nie przyniosłem ujmy Rzeczpospolitej Polskiej i będę bronić z całą stanowczością honoru oficera Wojska Polskiego i Prokuratora.

Zastępca Wojskowego Prokuratora Okręgowego w Poznaniu ds. Przestępczości Zorganizowanej prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Mikołaj Przybył.

Po tych słowach Prokurator wyprasza dziennikarzy na zapowiadaną przed konferencją prasową przerwę. Upewnia się, że jest sam, otwiera okno i strzela do siebie.
Nurtuje mnie w związku z tym pytanie, co innego niż samobójstwo powinien wybrać człowiek honoru, żołnierz, prokurator, który wie w zasadzie wszystko o przekrętach swoich zwierzchników – dwu- i trzygwiazdkowych generałów oraz innych wysokich urzędników państwowych ze wszystkich ugrupowań rządzących w Polsce przez ostatnie 20 lat.
Mikołaj Przybył, to także mądry i przewidujący człowiek, który doskonale zdaje sobie sprawę jaką ma pozycję, na co się porywa i jakie ma szanse na doprowadzenie tych spraw do sprawiedliwego procesu i bezstronnego osądzenia.
Osobiście doskonale rozumiem rozwiązanie jakie wybrał. Oczywiście może się ono wydawać anachroniczne, bezsensowne i staroświeckie ale pamiętajmy, że Przybył to być może „ostatni sprawiedliwy” a na pewno przykład romantycznego bohatera o jakich pisali nasi wieszczowie.
To, że większość społeczeństwa uległo skurwieniu i totalnej znieczulicy nie oznacza, że nie ma jeszcze wśród nas ludzi prawych i odważnych. Prokurator Przybył jest bowiem dla mnie jedynym znanym mi samobójcą, którego jestem w stanie zrozumieć i usprawiedliwić.
Bardzo się również cieszę, że nie muszę mówić o nim w czasie przeszłym. Jakkolwiek nie potrafię sobie wyobrazić jak żołnierz może tak fatalnie chybić to uważam, że tak właśnie miało być. Mocno liczę na to, że rzeczy o których Mikołaj Przybył zaczął mówić dzisiaj nie zostaną zamiecione pod dywan … jak to zwykle u nas bywa.

niedziela, 8 stycznia 2012

Niech Orkiestra gra do końca świata i jeden dzień dłużej

Wiele jest dziś emocji, zarówno na Twitter'ze jak i FaceBook'u, w związku z jubileuszowym koncertem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Inicjatywa ta powstała, bo państwo polskie nie radziło sobie z zapewnieniem wystarczającej ochrony zdrowia swoich małych obywateli. Oczywiście tragicznym jest fakt, że zamiast Ministerstwa Zdrowia, Narodowego Funduszu Zdrowia i paru innych jeszcze centralnych instytucji, to właśnie Owsiak zapewnia szpitalom godziwy sprzęt, ale właśnie dlatego chwała mu za to.
Wiele osób zastanawia się dzisiaj nad kosztami jego przedsięwzięcia. A czy ci sami zliczają cenę bezproduktywnego działania MZ, NFZ i innych?
Ja, choć zawsze byłem WOŚP przychylny, od siedmiu miesięcy patrzę tę inicjatywę jeszcze inaczej. 11 czerwca 2011 roku dzięki aparaturze do przesiewowego badania słuchu, zakupionego jeleniogórskiemu szpitalowi wojewódzkiemu przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, dowiedziałem się, że moja córeczka słyszy prawidłowo. Nie wiem jak inni rodzice reagują w takich sytuacjach ale ja wzruszyłem się do łez. Jestem, zwyczajnie po ludzku, wdzięczny Jurkowi Owsiakowi, że mogłem się o tym tak szybko dowiedzieć.
Dlatego też czytając krytyczne wpisy w socialnetworku o WOŚP i samym Owsiaku, qrwica mnie jasna trafia.

piątek, 6 stycznia 2012

Oświadczenie

Chodzę z tą decyzją już jakiś czas dlatego mogę powiedzieć, że podejmuję ją z pełną odpowiedzialnością.
Złożyłem właśnie deklarację przystąpienia do Ruchu Palikota, mam statutowych dwóch wprowadzających a korzystając z akcji "Dni otwartych drzwi RP" chcę wstąpić i budować Nowoczesne Państwo.
Chciałem tego od zawsze, byłem pełnomocnikiem Ruchu Poparcia (skreślonego z listy partii politycznych przez PKW) w Okręgu Wyborczym nr 1. Swą działalność musiałem zawiesić z powodów rodzinnych ale te już teraz mnie nie wstrzymują.
Zdaję sobie sprawę, że sytuacja polityczna jest inna niż 8 miesięcy temu ale uważam, iż tym bardziej jestem teraz organizacji potrzebny.

W ostatnim czasie na łamach tego bloga zamieszczałem wiele tekstów krytycznych wobec Ruchu a przede wszystkim jego lidera. Nie wycofuję się z nich.

Moja dzisiejsza decyzja nie będzie miała wpływu na działanie tej strony w jej dotychczasowym kształcie.

środa, 4 stycznia 2012

Litania 8

Jeżeli "Superglina" Adam Rapacki zostaje odwołany po czterech latach owocnej pracy, to wiedz, że premier znowu wybił Schetynie ząb. Bzdurne wyjaśnienia min. Cichockiego jedynie ten fakt potwierdzają. Możesz być również pewny, że dymisja Komendanta Głównego Policji również jest już przesądzona.

Jeśli Ruch Palikota mówi, że będą głosowali za wotum nieufności dla Bartosza Arłukowicza, to możesz być pewny, że Wódz Naczelny odpłaca niedoszłemu "partnerowi" za kosza.

Jeżeli Justyna Kowalczyk narzeka na kolano, to wiedz, że to ściema dla astmatyczek.

Jeśli okazuje się, że Węgrzy przegłosowując zmiany w konstytucji cofają się ustrojowo w kierunku monarchii, to zdaj sobię sprawę gdzie chce nas doprowadzić Jarosław "Polskę Zbaw".

Jeśli wypali pomysł jednego z Gdańskich radnych, to wiedz, że Skarb Państwa wzbogaci się o podatek od ... przydrożnych krzyży. Póki co uchwalono go w powiecie gdańskim. Czego to ludzie nie wymyślą żeby zabłysnąć w mediach. Swoją drogą radny wzbogaca znaczenie zwrotu "czarny piar".

Jeśli SLD chce dla odmiany zgilotynować szefa NFZ za bajzel refundacyjno-receptowy to wiedz, że z jednej strony nie chcą psuć sobie stosunków z Premierem a z drugiej strony nie będą kopali poręczy swojemu agentowi w rządzie.

Jeśli "Dziennik zakrapiany rumem" z Johnnym Deppem okazał się chętniej oglądanym filmem w ciągu ostatniego weekendu w Polsce niż "Mission: Impossible - Ghost Protocol", to wiedz, że jako naród jesteśmy "inni" niż reszta świata. Pierwszy zrobił bowiem wszędzie plajtę a drugi nieźle zarabia.

Jeżeli wiatr hula nad bulą, to wiedz, że nasz Hula się daleko nie pokula. To było złośliwe, wiem, ale niestety jeden Stoch jako efekt "Małyszomanii" mocno mnie rozczarowuje.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Tydzień na wyspie cz.3

Siedzimy już w czarterowym samolocie linii MartinAir. Tym razem zajmuję miejsce obok Leona, Jarek z Asią są cztery rzędy za nami. Zdecydowaną większość wśród pasażerów Boeinga 767-300ER stanowią Holendrzy. Klecha ma fantastyczny humor, trąca mnie w ramię i mówi: „Jak tylko wystartujemy, to wychylimy po koniaczku i się rozluźnisz”. Tym razem moje zdenerwowanie nie jest już takie duże, bo wiem, co mnie czeka. Poza tym moja wyprawa staje się teraz jeszcze bardziej realna. Parę godzin temu bałbym się, że ktoś mnie z tego snu obudzi, a teraz jestem pewien, że wszystko dzieje się naprawdę. Wizja postawienia przeze mnie stopy na odległym lądzie jest tak bardzo realna, że jedynie katastrofa może mi pokrzyżować plany. Ale, ale, skąd nagle takie czarnowidztwo?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że zawsze pragnąłem zobaczyć Kubę. Prawda jest taka, że nie umiałem marzyć. Oduczyłem się tego w dzieciństwie, bo niestety żadne z moich pragnień się nie spełniało. Nieraz zachodziłem w głowę, dlaczego inni mają to, czego chcą, a ja nie. Nie mogę powiedzieć, że czegoś mi brakowało, bo pomimo ciężkich socjalistycznych czasów wiodło się nam dobrze. Rodzina, która po wojnie wyemigrowała do Niemiec, wspomagała nas paczkami, więc ciuchy miałem zawsze markowe. Nie szkodzi, że z „drugiej ręki”, ale oryginalne. Miałem jednak, jak każdy nastolatek, wiele marzeń, a te akurat, nigdy się nie spełniały.
W dorosłość wszedłem zatem jako typowy minimalista. To była bezpieczna ideologia, bo nie generowała zbyt wielu rozczarowań. Wielkiej żyłki hazardzisty też w sobie nie czułem. Bycie w tłumie zadowalało mnie i dawało poczucie bezpieczeństwa. Kiedy moi koledzy zaczynali działać, dorabiać się, wyjeżdżać zagranicę, ja wspinałem się powoli po długiej i wyboistej ścieżce krajowego awansu zawodowego. Dojście do zadowalającego poziomu finansowego planowałem za jakieś dwadzieścia lat, więc szarość i spokój w moim życiu nie były niczym zaskakującym. Oczywiście, od czasu do czasu, marzył mi się jakiś cud lub raczej jakaś spektakularna wygrana, która z dnia na dzień zmieniłaby realia w bajkę, ale nic takiego się nie zdarzyło.
Ileż to ja esemesów wysłałem do różnych stacji radiowych. Jaki skupiony siedziałem i gapiłem się w komórkę, która, nie wiedzieć czemu, w momentach losowań milczała jak zaklęta. Ile razy odliczałem dni, jakie zostały mi do zakończenia cyklu gier.
Pewnego dnia podjąłem męską decyzję – Nie gram więcej!!! Nie wyślę już żadnego esemesa!!!
W postanowieniu wytrwałem dwadzieścia jeden dni. To była chyba środa, początek lata. Jak zwykle o szóstej czterdzieści pięć wchodzę do baraku na budowie mostu. Nastawiam wodę na poranną kawę, włączam radio i zapalam papierosa. Za dziesięć minut wejdzie kolega Kierownik i z uśmiechem na ustach rzuci któryś ze swoich ulubionych tekstów typu: „Witam, Szanownego Inżyniera, w kolejnym dniu orki na ugorze”. Witek jest starszy ode mnie o rok, więc dogadujemy się bardzo dobrze. Nie znamy się ze studiów, bo dzieliło nas wtedy około sto kilometrów, ale za to wspomnienia z akademików mamy bardzo podobne. Facet jest szczery do bólu i za to właśnie najbardziej go szanuję. Stanowimy w firmie zgrany duet i pewnie dlatego mówią na nas „młode wilczki”.
Pierwsze, co Kierownik robi po przyjściu do pracy, to czyszczenie fajki. To dość niecodzienny nałóg jak na trzydziestojednolatka. Witek siada przy biurku i wyskrobuje pozostałości po wczorajszym „dymieniu”, a z radia dobiega dżingiel z zapowiedzią nowej gry za dwa złote plus VAT. Witek spogląda na mnie spod byka i mówi: „No to co, Inżynier, pisz, wysyłaj, wygrywaj”. Szelmowski uśmiech pojawia się w kąciku jego ust. Pomijam tę uwagę milczeniem. Z samego rana chyba nie mam ochoty na szyderstwa. Słyszałem już dziś tę reklamę w autobusie miejskim.
W porze śniadania Kierownik wyciąga jakiś kolorowy magazyn i podaje go do przejrzenia. Przeżuwając bułkę z parówką, bo na tym kończy się moja fantazja w komponowaniu drugiego śniadania, przerzucam kartki, tępo patrząc na ich zawartość. Dzwoni telefon. Pewnie znowu ktoś z firmy z jakimś pseudo problemem, który urodził się przy trzeciej kawie. Rzucam niedbale magazyn i tłumaczę rozmówcy, że „te” materiały zamówiłem już w zeszłym tygodniu i czekam na potwierdzenie dostawy. Głos w słuchawce staje się nieco bardziej uprzejmy, ale chyba go nie rejestruję, bo mój wzrok utkwił na rzuconym przed chwilą bezładnie periodyku. Cała strona krzyczy: „Wyślij esemesa za jedyne dwa złote plus VAT i weź udział w nowej grze!”. Cholera, nie jest ze mną dobrze. To już chyba jakaś mania prześladowcza albo nerwica natręctw. Czyżby zasada „do trzech razy sztuka” miała mnie złamać? Odkładam wreszcie głuchą od dawna słuchawkę i przyglądam się reklamie.
Czy to jest zbieg okoliczności, czy jakiś cholerny znak, za którym powinienem podążać niczym Neo z „Matrix'a” za białym królikiem? Nie wytrzymuję i wychodzę z baraku. Wyciągam pośpiesznie komórkę, wystukuję hasło i wysyłam pod czterocyfrowy numer. Jeden, tylko jeden, tak dla uspokojenia sumienia.

Od kilku minut znowu jesteśmy w powietrzu. Zgasły lampki obowiązkowego zapięcia pasów. Pasażerowie zaczynają się wiercić w fotelach i grzebią w bagażach podręcznych. Obsługa pokładowa przystępuje do rozdania pierwszych przekąsek. Leon znów trąca mnie łokciem i szczerzy zęby w uśmiechu.
„Zauważyłeś, jacy ci stewardzi są przystojni? I jak dobrze zbudowani, tacy szczupli i opaleni”. Zaraz, zaraz, gościu! Co ty chcesz przez to powiedzieć? Mi osobiście bardziej podobały się stewardessy z KLM. Kiwam więc tylko głową na odczepnego. Obserwuję go przez chwilę uważnie i zaczynam mieć wrażenie, że klecha jest … „ciepły”!
Jeden ze stewardów podchodzi do nas i pyta, czego się napijemy. Duszpasterz suszy do niego kły, trzepocze rzęsami i generalnie zachowuje się jak jakaś panna na wydaniu. Dostajemy snaki i napoje. Leon cieszy się, bo kubeczki fantastycznie zastąpią mu lampki na Napoleona. Odprowadza chłopaka powłóczystym spojrzeniem. Jego zachowanie potwierdza moje wcześniejsze podejrzenia. Lepiej chyba będzie, jak się nie przyłączę do jego procentowej uczty.
Czytam właśnie program filmów zaplanowanych na niemal jedenastogodzinny lot. Brakuje mi jednak słuchawek a standardowe słuchawki do walkmana nie pasują. Nabywam więc u stewarda za pięć dolarów zestaw audio, bo bez niego zanudzę się tu na śmierć albo będę skazany na konwersację, z coraz bardziej uciążliwym sąsiadem.
Nagle ręka Leona ląduje na moim prawym udzie, ciut powyżej kolana. No, co jest? O co chodzi? Co on sobie, kurwa, wyobraża!!! Leon z szerokim uśmiechem coś do mnie mówi, ale ja kompletnie nic nie słyszę. Widzę, jak przymyka lekko oczy, porusza ustami... a ja nic nie słyszę. Czuję tylko, jak tętno mi przyspiesza. Kurwa, zaraz nie wytrzymam. Wstaję żeby zajrzeć do torby, którą wcześniej umieściłem w schowku. Operacja ta ma uwolnić kończynę od spoconego łapska. To chyba lepsze rozwiązanie, niż wszczynanie w samolocie awantury. Jestem uczulony na takie gesty od czasu, kiedy bardzo dobry kolega po paru głębszych zaczął się do mnie przystawiać. W pierwszym momencie myślałem, że to jakiś żart. Niestety, nie był nim.
Właśnie zaczyna się projekcja pierwszego filmu. To „Harry Potter i coś tam, coś tam”. Nie jestem fanem tego gatunku... ale cóż. Rozglądam się wokół, i widzę wolne miejsce w środkowej części pokładu, dwa rzędy dalej. Rzucam Leonowi, że stamtąd lepiej będę widział i idę na pewniaka. Obok mojego „azylu” siedzi para Holendrów. Pytam, czy miejsce aby na pewno jest wolne. Kiwają potakująco głowami. Ulżyło mi. Obok nich, nawet jak zasnę, będę czuł się znacznie bezpieczniej. W razie gdyby chciała mnie obmacać jakaś zbłąkana ręka, będzie to zapewne damska.
Połowy filmu kompletnie nie pamiętam. Stale po głowie chodzi mi „zbłąkana dłoń pasterza”. Kątem oka widzę, jak Leon zerka od czasu do czasu w moim kierunku. Ja, z oczami wbitymi w ekran, udaję zainteresowanego filmem. Nie wrócę już na swoje stare miejsce za skarby świata. Jak on mógł się tak zachować? A może to ja jestem przewrażliwiony? Nie jestem homofobem, mam paru kolegów, którzy otwarcie przyznają się do swojej odmiennej orientacji i wszystko jest ok. Czym ja sobie w ogóle zawracam głowę? Jestem przecież w drodze na Kubę i nikt, i nic nie popsuje mi tego wyjazdu!

Lot dłuży się niesamowicie. Chętnie poczytałbym przewodnik, który udało mi się zdobyć w ostatniej chwili, ale jest w bagażu podręcznym, w skrytce nad Leonem. Nie mam ochoty na niego patrzeć, ani rozmawiać. Zjadam obiad i staram się zasnąć. Pomaga w tym jedna ze stacji radiowych, dostępnych na pokładzie Boeinga. Nowo nabyte słuchaweczki przydają się znakomicie.
Budzę się dość nerwowo. Wokoło jest ciemno, palą się tylko gdzieniegdzie małe lampki. Samolot wygląda na całkowicie uśpiony. Na ekranach wyświetlany jest kolejny film, ale już po paru kadrach wiem, że go oglądałem i na kolejny raz nie mam ochoty. Na siłę zamykam oczy, ale sen nie przychodzi. Wstaję z fotela i dopiero teraz czuję, jak bolą mnie wszystkie mięśnie. Upłynęły już ponad cztery godziny lotu, a ja siedziałem stale w jednej pozycji. Poza tym we śnie trochę się spiąłem i teraz potrzebuję kilku chwil, żeby się rozluźnić. Odwiedzę toaletę. No właśnie, przecież jeszcze nie widziałem tego typu przybytków w samolotach. Muszę chwilkę zaczekać, bo jest zajęta. Wychodzący z niej facet jest uśmiechnięty i mówi coś do mnie, ale niestety Holendrów kompletnie nie rozumiem. W zasadzie, jakby się tak w to ich szwargotanie wsłuchać, to niektóre słowa brzmią niemieckopodobnie, a inne trochę przypominają angielski. A może mi się tylko wydaje. Moja znajomość języków nie jest specjalnie wielka. Dogaduję się „jakoś” po angielsku i niemiecku, ze szkoły pamiętam trochę rosyjskiego, a z uwagi na rejon, w którym dorastałem, liznąłem troszkę czeskiego. Ten ostatni zapewne na Kubie się nie przyda. Mam lekkie obawy, czy bariery językowe na wyspie nie będą zbyt duże i nie ograniczą mnie do roli biernego obserwatora. Idealnie byłoby, gdybym znał hiszpański, ale nigdy wcześniej nie wpadłem na to żeby poznać choćby jego podstawy. Teraz dopiero dociera do mnie, że nawet żadnych rozmówek nie zabrałem. No świetnie! Mam wprawdzie dwie, sprawne ręce i całą gamę uśmiechów, ale czy one wystarczą do rozmowy z tubylcami?