Ruch Palikota chce pokoi, w ktorych od 20 lat siedzi SLD, pod takim czy innym szyldem. Sprawa jest w zasadzie blacha ale ten podtekst.
Oto po dwoch dekadach dotychczasowi etatowi lewicowcy musza zmienic miejsce. Okazuje sie bowiem, ze wyrosla im z nienacka nie dosc, ze bardziej lewicowa lewica to jeszcze liczniejsza o 50%.
Nie tak dawno przeczytalem na Twitterze, ze Leszek Miller to specjalista od wyprowadzania. Bedzie sie mogl w najblizszym czasie popisac swymi zdolnosciami ... podczas przeprowadzki do nowych pomieszczen.
Obstawiam, ze media zrobia transmisje on-line i z luboscia beda pokazywaly politykow SLD biegajacych z kartonami wypelnionymi bibelotami.
Cala sytuacja jest tyle kuriozalna co symboliczna
Wyslano z BlackBerry® w Orange
piątek, 28 października 2011
piątek, 21 października 2011
Jak "Wprost" dało dupy
Nie będę się zbyt długo rozpisywał a zacytuję ściągnięty już z Gazety Wyborczej tekst Marka Wąsa:
"Jak dziennikarze wykończyli polityka"
Marek Wąs2011-10-21, ostatnia aktualizacja 2011-10-21 19:44
Europoseł PiS Tadeusz Cymański jest dziś politycznym trupem. Ale zanim zajmiemy się ruchawką w PiS powinniśmy porozmawiać o skandalu we własnym środowisku - o upadku zasad i braku przyzwoitości wsród dziennikarzy.
Krótkie przypomnienie faktów. Cymański, w rozmowie z Moniką Olejnik, ocenił wyborczy wynik PiS jako porażkę, za co spotkała go wyjątkowo ostra krytyka niektórych partyjnych kolegów. Po tym wywiadzie do Cymańskiego zadzwoniło wielu dziennikarzy, w tym ja, oczywiście namawiając go na kolejny wywiad. Nie wiem co mówił innym, ale w długiej rozmowie ze mną wyraźnie zaznaczył, że na razie nie życzy sobie żadnej publikacji i dotyczy to wszystkich redakcji. Co jeszcze mówił? Tego państwu nie powiem, bo nie mogę. Skoro rozmówca tego sobie nie życzy, to treści rozmowy nie mam prawa wyjawić nawet przed sądem. Dziennikarz to zawód zaufania publicznego.
Znam Cymańskiego od lat, nigdy nie zażądał autoryzacji wywiadu, jest jednym z najbardziej przyzwoitych, prostodusznych i otwartych polskich polityków, oczywiście, pod warunkiem, że obie strony stosują się do obowiązujących zasad.
I nagle tygodnik "Wprost" publikuje wywiad z Tadeuszem Cymańskim, w którym europoseł nazywa kilku przybocznych Jarosława Kaczyńskiego pachołkami. Narzeka na autokrację i dyktaturę w partii, prawie że nawołuje do zmiany prezesa. W tym momencie merytoryczna zawartość jego słów mnie nie interesuje. Interesuje mnie wstęp "Wprost" do wywiadu: "Kiedy zadzwoniliśmy do posła Cymańskiego i powiedzieliśmy, że mamy do niego kilka pytań, eurodeputowany stwierdził, że nie chciałby się wypowiadać, bo sytuacja w której się znalazł jest nieprzyjemna. Zastrzegł, że wolałby nie komentować szerzej ostatnich wydarzeń. Poniżej przedstawiamy treść rozmowy po wspomnianych słowach eurodeputowanego".
Oczekuję od naczelnego "Wprost" Tomasza Lisa wyjaśnienia tej sytuacji. Złamaliście zasady, żeby ujawnić seryjnego mordercę? A może działacie w "stanie wyższej konieczności", kierując się "ważnym interesem społecznym"? Bo wszyscy już wiedzą, że autor wywiadu zadzwonił do Cymańskiego i kajał się przed nim za tą publikację. Że było mu zwyczajnie głupio to mało powiedziane.
Słów wylanych na temat tablotyzacji mediów i ich pogoni za sprzedażą nie sposób zliczyć, wspomnę tylko felietony Piotra Pacewicza w "Wyborczej". Wymienię zaledwie trzy skutki ostatniej publikacji "Wprost": depresja i polityczna marginalizacja Cymańskiego, który rozmawiał "off" w dobrej wierze; zasłużony spadek zaufania do dziennikarzy; no i ten trzeci, być może najbardziej okrutny - ktoś, dla sprzedaży, złamał kręgosłup niedoświadczonemu adeptowi dziennikarstwa i pokazał mu miejsce w szeregu. Ty jesteś gówniarz nie dziennikarz, my tu rządzimy, a jak ci już tak naprawdę zależy, to co najwyżej możesz zadzwonić i przeprosić. Żenujące.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75968,10516098,Jak_dziennikarze_wykonczyli_polityka.html#ixzz1bRqAYxpd
"Jak dziennikarze wykończyli polityka"
Marek Wąs2011-10-21, ostatnia aktualizacja 2011-10-21 19:44
Europoseł PiS Tadeusz Cymański jest dziś politycznym trupem. Ale zanim zajmiemy się ruchawką w PiS powinniśmy porozmawiać o skandalu we własnym środowisku - o upadku zasad i braku przyzwoitości wsród dziennikarzy.
Krótkie przypomnienie faktów. Cymański, w rozmowie z Moniką Olejnik, ocenił wyborczy wynik PiS jako porażkę, za co spotkała go wyjątkowo ostra krytyka niektórych partyjnych kolegów. Po tym wywiadzie do Cymańskiego zadzwoniło wielu dziennikarzy, w tym ja, oczywiście namawiając go na kolejny wywiad. Nie wiem co mówił innym, ale w długiej rozmowie ze mną wyraźnie zaznaczył, że na razie nie życzy sobie żadnej publikacji i dotyczy to wszystkich redakcji. Co jeszcze mówił? Tego państwu nie powiem, bo nie mogę. Skoro rozmówca tego sobie nie życzy, to treści rozmowy nie mam prawa wyjawić nawet przed sądem. Dziennikarz to zawód zaufania publicznego.
Znam Cymańskiego od lat, nigdy nie zażądał autoryzacji wywiadu, jest jednym z najbardziej przyzwoitych, prostodusznych i otwartych polskich polityków, oczywiście, pod warunkiem, że obie strony stosują się do obowiązujących zasad.
I nagle tygodnik "Wprost" publikuje wywiad z Tadeuszem Cymańskim, w którym europoseł nazywa kilku przybocznych Jarosława Kaczyńskiego pachołkami. Narzeka na autokrację i dyktaturę w partii, prawie że nawołuje do zmiany prezesa. W tym momencie merytoryczna zawartość jego słów mnie nie interesuje. Interesuje mnie wstęp "Wprost" do wywiadu: "Kiedy zadzwoniliśmy do posła Cymańskiego i powiedzieliśmy, że mamy do niego kilka pytań, eurodeputowany stwierdził, że nie chciałby się wypowiadać, bo sytuacja w której się znalazł jest nieprzyjemna. Zastrzegł, że wolałby nie komentować szerzej ostatnich wydarzeń. Poniżej przedstawiamy treść rozmowy po wspomnianych słowach eurodeputowanego".
Oczekuję od naczelnego "Wprost" Tomasza Lisa wyjaśnienia tej sytuacji. Złamaliście zasady, żeby ujawnić seryjnego mordercę? A może działacie w "stanie wyższej konieczności", kierując się "ważnym interesem społecznym"? Bo wszyscy już wiedzą, że autor wywiadu zadzwonił do Cymańskiego i kajał się przed nim za tą publikację. Że było mu zwyczajnie głupio to mało powiedziane.
Słów wylanych na temat tablotyzacji mediów i ich pogoni za sprzedażą nie sposób zliczyć, wspomnę tylko felietony Piotra Pacewicza w "Wyborczej". Wymienię zaledwie trzy skutki ostatniej publikacji "Wprost": depresja i polityczna marginalizacja Cymańskiego, który rozmawiał "off" w dobrej wierze; zasłużony spadek zaufania do dziennikarzy; no i ten trzeci, być może najbardziej okrutny - ktoś, dla sprzedaży, złamał kręgosłup niedoświadczonemu adeptowi dziennikarstwa i pokazał mu miejsce w szeregu. Ty jesteś gówniarz nie dziennikarz, my tu rządzimy, a jak ci już tak naprawdę zależy, to co najwyżej możesz zadzwonić i przeprosić. Żenujące.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75968,10516098,Jak_dziennikarze_wykonczyli_polityka.html#ixzz1bRqAYxpd
czwartek, 20 października 2011
Wybaczcie, złamałem się
Przyrzekłem sobie kiedyś, że nie będę czytał o PiSie, mówił o PiSie, pisał o PiSie, mimo uszu będę puszczał wszystko co jest z PiSem związane. Tak się jednak dzieje, że nawet w najbardziej nielubianej organizacji jest człowiek lub ludzie, których nie da się nie lubić.
W Prawie i Sprawiedliwości takim kimś jest dla mnie Tadeusz Cymański. Ten facet nawet jak mówi rzeczy od których nóż otwiera mi się w kieszeni, to mówi to w taki sposób, że słucham tego z zapartym tchem. A ileż to razy śmiałem się do rozpuku, kiedy Eurodeputowany tłumaczył postępowanie swoich kolegów, którego wytłumaczyć się nijak nie dawało. Jakie dysputy zażarte ze swoją opozycją prowadził. Wszystko to doprowadzało mnie zawsze do pytania, jak taki inteligentny człowiek mógł się związać z "takim" ugrupowaniem?
Niestety coś się jednak zaczyna z panem Tadeuszem dziać niedobrego. W poniedziałkowym występie u Lisa dał się wyprowadzić Magdalenie Środzie z równowagi. Obserwowałem go w tej roli to po raz pierwszy i szczerze powiedziawszy ze zdziwienia nie mogę wyjść do dzisiaj. A w zasadzie nie mogłem.
Dzisiejszy bowiem artykuł, w którym czytam: "Moja sytuacja w PiS jest nieprzyjemna" a zaraz po tym: "To, co się dzieje, to szaleństwo. Zadałem sobie trud, przeanalizowałem dokładnie moje słowa. Jestem zdumiony, że ktoś sugeruje, iż atakuję partię czy prezesa, albo szkodzę tej partii. Rozumiem pewną nadwrażliwość i szok po przegranych wyborach, ale nie dajmy się zwariować. Dwanaście lat byłem posłem, zdarzało mi się chlapnąć różne rzeczy, ale tak niezrozumiałej i ostrej krytyki nigdy nie było. Jej skala przekracza wszelkie pojęcie. Występując "Kropce nad i" założyłem podwójne rękawiczki i ważyłem słowa" udowadnia iż w polityce nie ma przebacz. Dzisiaj jesteś na samym szczycie, poklepują cię wszyscy po plecach, zapraszają, wysyłają żeby miękko spacyfikować coś co prezes spieprzy żeby za chwilę kopnąć cię w dupę i skazać na polityczny niebyt, bo ktoś uznał twoje słowa za zbyt godzące w "wodza".
Przykład Cymańskiego i PiS nie jest niestety wyjątkiem. Wszystkie, powtórzę, WSZYSTKIE partie borykają się z tym samym problemem. Jeśli tańczysz tak jak ci lider gra, jest w porządku, jeśli prosisz o inna melodię trafiasz na ławkę.
Czy to sprawiedliwe? A kto wierzy jeszcze w sprawiedliwość w polityce? Ja już od dawna nie.
W Prawie i Sprawiedliwości takim kimś jest dla mnie Tadeusz Cymański. Ten facet nawet jak mówi rzeczy od których nóż otwiera mi się w kieszeni, to mówi to w taki sposób, że słucham tego z zapartym tchem. A ileż to razy śmiałem się do rozpuku, kiedy Eurodeputowany tłumaczył postępowanie swoich kolegów, którego wytłumaczyć się nijak nie dawało. Jakie dysputy zażarte ze swoją opozycją prowadził. Wszystko to doprowadzało mnie zawsze do pytania, jak taki inteligentny człowiek mógł się związać z "takim" ugrupowaniem?
Niestety coś się jednak zaczyna z panem Tadeuszem dziać niedobrego. W poniedziałkowym występie u Lisa dał się wyprowadzić Magdalenie Środzie z równowagi. Obserwowałem go w tej roli to po raz pierwszy i szczerze powiedziawszy ze zdziwienia nie mogę wyjść do dzisiaj. A w zasadzie nie mogłem.
Dzisiejszy bowiem artykuł, w którym czytam: "Moja sytuacja w PiS jest nieprzyjemna" a zaraz po tym: "To, co się dzieje, to szaleństwo. Zadałem sobie trud, przeanalizowałem dokładnie moje słowa. Jestem zdumiony, że ktoś sugeruje, iż atakuję partię czy prezesa, albo szkodzę tej partii. Rozumiem pewną nadwrażliwość i szok po przegranych wyborach, ale nie dajmy się zwariować. Dwanaście lat byłem posłem, zdarzało mi się chlapnąć różne rzeczy, ale tak niezrozumiałej i ostrej krytyki nigdy nie było. Jej skala przekracza wszelkie pojęcie. Występując "Kropce nad i" założyłem podwójne rękawiczki i ważyłem słowa" udowadnia iż w polityce nie ma przebacz. Dzisiaj jesteś na samym szczycie, poklepują cię wszyscy po plecach, zapraszają, wysyłają żeby miękko spacyfikować coś co prezes spieprzy żeby za chwilę kopnąć cię w dupę i skazać na polityczny niebyt, bo ktoś uznał twoje słowa za zbyt godzące w "wodza".
Przykład Cymańskiego i PiS nie jest niestety wyjątkiem. Wszystkie, powtórzę, WSZYSTKIE partie borykają się z tym samym problemem. Jeśli tańczysz tak jak ci lider gra, jest w porządku, jeśli prosisz o inna melodię trafiasz na ławkę.
Czy to sprawiedliwe? A kto wierzy jeszcze w sprawiedliwość w polityce? Ja już od dawna nie.
środa, 19 października 2011
Podręcznik początkującego polityka cz.5 – Samokształcenie
Drogi, ambitny, początkujący polityku,
zawsze pamiętaj o tym, że w twojej drodze do sukcesu najważniejsze będą: informacje i strategia.
Aby posiąść drugie musisz zacząć czytać. Nie możesz przepuścić żądnej pozycji, która traktować będzie o polityce. W internecie znajdziesz całe mnóstwo książek i artykułów, wydawnictwa z ochotą przyślą Ci do domu tony rewelacyjnych poradników, instytucje za odpłatnością będą cię chciały tego fachu nauczyć, naściągasz sobie też kilkanaście e-booków. Jeśli przebrniesz choć przez połowę z nich, to już będzie duży sukces. Pamiętaj jednak, że nic i nigdy nie zastąpi twojej otwartej głowy. Jeśli będąc na studiach technicznych nie załapałeś o co chodzi w rachunku tensorowym, nie załamuj rąk wystarczy, że będziesz obserwował ruchy starszych kolegów a niebawem pojmiesz o co w tej grze chodzi.
Zakładam jednak, że masz ambicje by być lepszym od nich. Powinieneś zatem zainwestować parę złotych w książkę Sun Tzu „Sztuka wojny”, Piotra Tymochowicza „Biblia skuteczności” i Janusza Palikota „Kulisy Platformy”. Nauczysz się z nich niekonwencjonalnego podejścia do taktyki, podstaw manipulacji oraz skutecznego obsobaczania niedawnych kolegów. Ponadto powinieneś bacznie obserwować wszystkie ruchy polityków ze świecznika, bez jednoczesnego słuchania komentarzy mediów do tychże. Dziennikarze na ogół będą chcieli sprzedać ci wersje jaką lansują partie a te najczęściej dalekie są od faktycznych zamiarów.
Innymi słowy, stań się zwolennikiem teorii spiskowych w polityce, bo one na ogół będą bliższe prawdzie nić ładne obrazki pokazywane w programach informacyjnych najchętniej oglądanych stacji.
Wracając do pierwszego zdania dzisiejszej pogadanki, powinieneś również zadbać o możliwie jak najwięcej informacji o tym co dzieje się w twojej partii oraz tych do których jest ci ideologicznie najbliżej. Nie zajmuj się skrajnościami, bo szkoda na to czasu i energii.
Powinieneś być na bieżąco z oficjalna stroną internetową swojej partii jak i wszystkimi forami z nią związanymi. Na początku ilość nazwisk i faktów cię przytłoczy ale z czasem większość zacznie się układać w logiczną całość. Oczywiście czasami będzie ci się wydawało, że masz do czynienia z kompletnym absurdem, przyjmij go jednak „na klatę”. Niebawem okaże się, że nie do końca było to debilne a korzyści płynące z przyjęcia takiego rozwiązania wręcz oszałamiające.
Aby mieć stały dostęp do informacji, z którymi nikt w otwartej rozmowie się z tobą nie podzieli powinieneś być członkiem społeczności internetowej. Zapomnij w tym momencie o „Naszej klasie”, „Kumplach z woja” i innych tego typu miejscach. To twory dla początkujących, w których to ty możesz popisywać się znajomością podstawowych prawideł polityki choć zapewne i tak nikt nie będzie wiedział o czym piszesz. Do niedawna dobrym miejscem był „Facebook”. To z niego np. Janusz Palikot wziął magiczną liczbę 40.000 członków swojej partii. W rzeczywistości była to liczba tzw. „like'ów” czyli ludzi, którzy tą właśnie stronę polubili … mniej lub bardziej świadomie. W rzeczywistości ilość członków oscylowała w granicach 5% w/w sumy ale w mediach nikt już o tym nie wspominał. Prawdopodobnie wszystkie inne partie robią takie same numery, bo to przecież statystyka rządzi światem.
Ty bezwzględnie powinieneś się oddać Twitter'owi, gdzie śledząc odpowiednich ludzi będziesz mógł poznać zdanie dużo bardziej obytych politycznie ludzi. Jeśli dołożysz zdolność do czytania między wierszami, możesz być pewny, że będziesz wiedział znacznie więcej niż twoja najbliższa konkurencja. Zyskasz nad nimi przewagę i nieraz będziesz mógł zabłysnąć w ich towarzystwie budując nieustannie swój wizerunek. Wizerunek młodego, dynamicznego z niezłą wiedzą. A to przyda ci się już niebawem aby zacząć kosić konkurencję.
zawsze pamiętaj o tym, że w twojej drodze do sukcesu najważniejsze będą: informacje i strategia.
Aby posiąść drugie musisz zacząć czytać. Nie możesz przepuścić żądnej pozycji, która traktować będzie o polityce. W internecie znajdziesz całe mnóstwo książek i artykułów, wydawnictwa z ochotą przyślą Ci do domu tony rewelacyjnych poradników, instytucje za odpłatnością będą cię chciały tego fachu nauczyć, naściągasz sobie też kilkanaście e-booków. Jeśli przebrniesz choć przez połowę z nich, to już będzie duży sukces. Pamiętaj jednak, że nic i nigdy nie zastąpi twojej otwartej głowy. Jeśli będąc na studiach technicznych nie załapałeś o co chodzi w rachunku tensorowym, nie załamuj rąk wystarczy, że będziesz obserwował ruchy starszych kolegów a niebawem pojmiesz o co w tej grze chodzi.
Zakładam jednak, że masz ambicje by być lepszym od nich. Powinieneś zatem zainwestować parę złotych w książkę Sun Tzu „Sztuka wojny”, Piotra Tymochowicza „Biblia skuteczności” i Janusza Palikota „Kulisy Platformy”. Nauczysz się z nich niekonwencjonalnego podejścia do taktyki, podstaw manipulacji oraz skutecznego obsobaczania niedawnych kolegów. Ponadto powinieneś bacznie obserwować wszystkie ruchy polityków ze świecznika, bez jednoczesnego słuchania komentarzy mediów do tychże. Dziennikarze na ogół będą chcieli sprzedać ci wersje jaką lansują partie a te najczęściej dalekie są od faktycznych zamiarów.
Innymi słowy, stań się zwolennikiem teorii spiskowych w polityce, bo one na ogół będą bliższe prawdzie nić ładne obrazki pokazywane w programach informacyjnych najchętniej oglądanych stacji.
Wracając do pierwszego zdania dzisiejszej pogadanki, powinieneś również zadbać o możliwie jak najwięcej informacji o tym co dzieje się w twojej partii oraz tych do których jest ci ideologicznie najbliżej. Nie zajmuj się skrajnościami, bo szkoda na to czasu i energii.
Powinieneś być na bieżąco z oficjalna stroną internetową swojej partii jak i wszystkimi forami z nią związanymi. Na początku ilość nazwisk i faktów cię przytłoczy ale z czasem większość zacznie się układać w logiczną całość. Oczywiście czasami będzie ci się wydawało, że masz do czynienia z kompletnym absurdem, przyjmij go jednak „na klatę”. Niebawem okaże się, że nie do końca było to debilne a korzyści płynące z przyjęcia takiego rozwiązania wręcz oszałamiające.
Aby mieć stały dostęp do informacji, z którymi nikt w otwartej rozmowie się z tobą nie podzieli powinieneś być członkiem społeczności internetowej. Zapomnij w tym momencie o „Naszej klasie”, „Kumplach z woja” i innych tego typu miejscach. To twory dla początkujących, w których to ty możesz popisywać się znajomością podstawowych prawideł polityki choć zapewne i tak nikt nie będzie wiedział o czym piszesz. Do niedawna dobrym miejscem był „Facebook”. To z niego np. Janusz Palikot wziął magiczną liczbę 40.000 członków swojej partii. W rzeczywistości była to liczba tzw. „like'ów” czyli ludzi, którzy tą właśnie stronę polubili … mniej lub bardziej świadomie. W rzeczywistości ilość członków oscylowała w granicach 5% w/w sumy ale w mediach nikt już o tym nie wspominał. Prawdopodobnie wszystkie inne partie robią takie same numery, bo to przecież statystyka rządzi światem.
Ty bezwzględnie powinieneś się oddać Twitter'owi, gdzie śledząc odpowiednich ludzi będziesz mógł poznać zdanie dużo bardziej obytych politycznie ludzi. Jeśli dołożysz zdolność do czytania między wierszami, możesz być pewny, że będziesz wiedział znacznie więcej niż twoja najbliższa konkurencja. Zyskasz nad nimi przewagę i nieraz będziesz mógł zabłysnąć w ich towarzystwie budując nieustannie swój wizerunek. Wizerunek młodego, dynamicznego z niezłą wiedzą. A to przyda ci się już niebawem aby zacząć kosić konkurencję.
czwartek, 13 października 2011
Tydzień na wyspie cz.1
Hala lotniska wygląda dosyć sennie. Gdzieniegdzie tylko widać kilkuosobowe grupki ludzi przysypiających w oczekiwaniu na odprawę. Rozglądam się dosyć nerwowo jak przystało na kompletnego nowicjusza-prowincjusza. Powoli jednak dochodzi do głosu adrenalina, która zmusza mnie do zwiększonej koncentracji. Odnajduję miejsce spotkania, wyznaczone przez telefonistkę z biura podróży. Ku mojemu zdziwieniu jest ono puste. Nie widzę również w twarzach znajdujących się nieopodal ludzi jakiegokolwiek zainteresowania tą właśnie lokalizacją. Czyżby to nie był mój „checkpoint”? No nie, wszystko się zgadza, godzina czwarta dwadzieścia osiem, więc gdzie do cholery jest gość z moim biletem i voucherem na hotel? Przecież bez niego ta wyprawa się nie uda. Mijają kolejne trzy długie minuty. Chyba zaczynam wyglądać dosyć komicznie, bo zauważyłem, że przygląda mi się ciekawie para stojąca nieopodal. Siadam lekko już zrezygnowany na walizie, gdy pojawia się młody wysoki koleś z zawadiackim uśmiechem pod nosem. Podnosi teczkę z logo firmy, rozgląda się wokoło i jakoś robi mi się lżej na sercu. Spóźnił się! Jak mógł się spóźnić, skoro do odlotu zostało tak niewiele czasu!
Cholerni warszawiacy! Wszystko i wszystkich mają w dupie. Facet z rozbrajającą miną zaczyna głośno wyczytywać nazwiska. Ja idę na pierwszy ogień. Grzebie w teczce i wyciąga plik dokumentów, które, jego zdaniem, bardzo mi się w najbliższych godzinach przydadzą. No dobra, jest sympatyczny, a przede wszystkim przerabia takie sytuacje trzy razy dziennie i traktuje jak kupowanie biletu na tramwaj. A ja, nie dość, że za kilkadziesiąt minut po raz pierwszy w życiu wzbiję się w powietrze, to jeszcze wyląduję w miejscu, które od dawna wyzwala skrajne odczucia, o którym napisano wiele piosenek, o którym krąży tyle samo mitów co spekulacji, które dla jednych jest fascynujące, dla innych odrażające ze względu na panujący ustrój i niezmienne od dziesięcioleci rządy.
Następni odebrali swoje papiery łodzianie – małżeństwo w średnim wieku. On - niewysoki, raczej przysadzisty mężczyzna z twarzą boksera. W zasadzie złudzenie to wywołuje kształt jego nosa, ale sylwetka wyraźnie temu przeczy. Ona – szczupła blondynka średniego wzrostu z włosami upiętymi za uszami. Już na pierwszy rzut oka widać, że są równie podekscytowani jak ja. Przekładają nerwowo walizki. Z rzucanych zdawkowo słów wynika, że martwią się o zostawione pod opieką dziadków dzieci. Prawdę powiedziawszy, podjęli chyba dobrą decyzję, bo zapewne wyprawa byłaby dla małolatów uciążliwa. Po serii kurtuazyjnych uśmiechów dochodzi do pierwszej wymiany uprzejmości. Rozmowa oczywiście nie klei się zupełnie, ale w końcu wszyscy mamy przed sobą nie lada emocje. Jedynie wyluzowany do tej pory przedstawiciel biura podróży zaczyna się nerwowo rozglądać. Wybitnie kogoś wypatruje. Po chwili spojrzenie mu się rozjaśnia. Macha w kierunku wejścia do hali odlotów. W naszą stronę sunie tęgawy mężczyzna, ciągnąc wielką walizkę. Podchodzi do warszawiaka. Witają się jak starzy znajomi i pada: „Witam, proszę księdza. Cieszy mnie, że wszystko się udało”. Starszy, spocony, niewysoki pan przybliża się do młodziaka i coś szepcze mu do ucha. W odpowiedzi słyszymy: „Dobrze, panie Leonie”. Dalszy ciąg formalności upływa już zgodnie z procedurą. Okazuje się, że jesteśmy w komplecie i musimy dosyć szybko dotrzeć do punktu odprawy bagażowej.
Po kilku chwilach cała nasza czwórka, jedynie z bagażem podręcznym, trafia na rozświetlony korytarz ze sklepami Baltony i butikami z obu stron. Mamy około godziny czasu do odlotu i w zasadzie nie bardzo wiadomo, co teraz robić. Łodzianie zastanawiają się, czy wypić kawę, a może jeszcze coś przekąsić. Pora jest mocno wczesna, więc zamawiają sok, a dopiero potem kawę. Leon jest bardziej zdecydowany. Z miejsca zauważył rozkład sił w naszej czwórce, zatem ja, jako singiel, zostałem jego parą. Na szczęście szybko połapałem się, do czego może ta sytuacja doprowadzić i udało mi się w porę zapanować nad biegiem wydarzeń.
Cholerni warszawiacy! Wszystko i wszystkich mają w dupie. Facet z rozbrajającą miną zaczyna głośno wyczytywać nazwiska. Ja idę na pierwszy ogień. Grzebie w teczce i wyciąga plik dokumentów, które, jego zdaniem, bardzo mi się w najbliższych godzinach przydadzą. No dobra, jest sympatyczny, a przede wszystkim przerabia takie sytuacje trzy razy dziennie i traktuje jak kupowanie biletu na tramwaj. A ja, nie dość, że za kilkadziesiąt minut po raz pierwszy w życiu wzbiję się w powietrze, to jeszcze wyląduję w miejscu, które od dawna wyzwala skrajne odczucia, o którym napisano wiele piosenek, o którym krąży tyle samo mitów co spekulacji, które dla jednych jest fascynujące, dla innych odrażające ze względu na panujący ustrój i niezmienne od dziesięcioleci rządy.
Następni odebrali swoje papiery łodzianie – małżeństwo w średnim wieku. On - niewysoki, raczej przysadzisty mężczyzna z twarzą boksera. W zasadzie złudzenie to wywołuje kształt jego nosa, ale sylwetka wyraźnie temu przeczy. Ona – szczupła blondynka średniego wzrostu z włosami upiętymi za uszami. Już na pierwszy rzut oka widać, że są równie podekscytowani jak ja. Przekładają nerwowo walizki. Z rzucanych zdawkowo słów wynika, że martwią się o zostawione pod opieką dziadków dzieci. Prawdę powiedziawszy, podjęli chyba dobrą decyzję, bo zapewne wyprawa byłaby dla małolatów uciążliwa. Po serii kurtuazyjnych uśmiechów dochodzi do pierwszej wymiany uprzejmości. Rozmowa oczywiście nie klei się zupełnie, ale w końcu wszyscy mamy przed sobą nie lada emocje. Jedynie wyluzowany do tej pory przedstawiciel biura podróży zaczyna się nerwowo rozglądać. Wybitnie kogoś wypatruje. Po chwili spojrzenie mu się rozjaśnia. Macha w kierunku wejścia do hali odlotów. W naszą stronę sunie tęgawy mężczyzna, ciągnąc wielką walizkę. Podchodzi do warszawiaka. Witają się jak starzy znajomi i pada: „Witam, proszę księdza. Cieszy mnie, że wszystko się udało”. Starszy, spocony, niewysoki pan przybliża się do młodziaka i coś szepcze mu do ucha. W odpowiedzi słyszymy: „Dobrze, panie Leonie”. Dalszy ciąg formalności upływa już zgodnie z procedurą. Okazuje się, że jesteśmy w komplecie i musimy dosyć szybko dotrzeć do punktu odprawy bagażowej.
Po kilku chwilach cała nasza czwórka, jedynie z bagażem podręcznym, trafia na rozświetlony korytarz ze sklepami Baltony i butikami z obu stron. Mamy około godziny czasu do odlotu i w zasadzie nie bardzo wiadomo, co teraz robić. Łodzianie zastanawiają się, czy wypić kawę, a może jeszcze coś przekąsić. Pora jest mocno wczesna, więc zamawiają sok, a dopiero potem kawę. Leon jest bardziej zdecydowany. Z miejsca zauważył rozkład sił w naszej czwórce, zatem ja, jako singiel, zostałem jego parą. Na szczęście szybko połapałem się, do czego może ta sytuacja doprowadzić i udało mi się w porę zapanować nad biegiem wydarzeń.
środa, 12 października 2011
Podręcznik początkującego polityka cz.4 – Nie wygrałeś wyborów
Drogi początkujący polityku, spójrzmy prawdzie w oczach – nie dostałeś się do sejmu. To nie jest koniec świata.
Po pierwsze – już samo to, że na początku twojej kariery trafiłeś na listy wyborcze jest niesamowitym sukcesem. Widocznie albo zrobiłeś wokół siebie dobry klimat i zaprezentowałeś się jako obiecujący „narybek” albo twoja partia miała zbyt małą ławkę potencjalnie lepszych kandydatów. Tak czy inaczej pokazałeś na czym ci zależy i postanowiłeś o to zawalczyć.
Po drugie – pamiętaj, że swój udział w kampanii ty będziesz pamiętał długo a większość wyborców zapomni już jutro. Oczywiście jest grupa ludzi, którzy będą pamiętali dokładnie twój wynik wyborczy ale oni pamiętają również to, że w siódmej klasie podstawówki puściłeś bąka na lekcji.
Po trzecie – jeśli nie byłeś na „jedynce” albo dobrych numerach takich jak 7, 13 albo na „ostatku”, to i tak miałeś niewielkie szanse na mandat. Z list świeżych ugrupowań na ogół wchodzą pierwsi. Powód – statystyczny wyborca nie wnika w życiorys a przede wszystkim w program kandydata na swojego reprezentanta. Decyzje podejmuje najczęściej nad kartą do głosowania a tam nie ma innych informacji niż numer i nazwisko. Wyborca ufa zatem partii, że na najlepszym miejscu wystawiła najlepszego kandydata, co nie zawsze musi być prawdą. Jeśli na kampanie przeznaczyłeś dużo pieniędzy, to jest szansa, że zapadłeś mu w pamięć. Gdy twój budżet był jednak niewielki, to prawdopodobnie przysporzyłeś głosów koledze z pozycji numer jeden. No chyba, że stałeś się obiektem wybitnej nagonki mediów na swoją skromną osobę lub umyślnie sprowokowałeś kilka skandali. Skoro jednak martwi cię słaby wynik, to tego nie zrobiłeś.
Wszystko to wzięte do kupy powinno cię jednak przekonać, że jako człowiek nieznany na swoim terenie i tak uzyskałeś dobry wynik, no chyba że nie przekroczył on w twoim przypadku liczby 89.
Powinieneś teraz szybko o kampanii zapomnieć, przejrzeć kalendarz nadchodzących wyborów i obmyślić strategię w których i jak dostać się na lepszą pozycję na liście a przede wszystkim jak zapaść wyborcom w pamięć.
Twórca największej niespodzianki w wyborach 2011, Janusz Palikot, na swoja rozpoznawalność pracował bardzo mocno przez ostatnich 5 lat w parlamencie. O wcześniejszych działaniach nie będę wspominał, bo to inna bajka. Ty nie będziesz miał aż takich możliwości ale przy odrobinie samozaparcia i kreatywności dasz sobie radę. Jeśli nie masz już teraz co najmniej dwóch pomysłów na nadchodzący rok udaj się do jakiegoś specjalisty od PR-u politycznego i potraktuj to jako inwestycję w przyszły sukces.
Najważniejsze jednak żebyś w partii z uśmiechem na ustach działał dalej, mocniej, ciężej. Zbyt wielu czeka na to żeby być na kolejnej liście właśnie na twoim miejscu.
PS. Jeśli twoja partia również nie dostała się do parlamentu, to zrzucasz całą winę na "góre" i nie masz żadnego problemu ... poza znalezieniem lepszej partii ;)
Po pierwsze – już samo to, że na początku twojej kariery trafiłeś na listy wyborcze jest niesamowitym sukcesem. Widocznie albo zrobiłeś wokół siebie dobry klimat i zaprezentowałeś się jako obiecujący „narybek” albo twoja partia miała zbyt małą ławkę potencjalnie lepszych kandydatów. Tak czy inaczej pokazałeś na czym ci zależy i postanowiłeś o to zawalczyć.
Po drugie – pamiętaj, że swój udział w kampanii ty będziesz pamiętał długo a większość wyborców zapomni już jutro. Oczywiście jest grupa ludzi, którzy będą pamiętali dokładnie twój wynik wyborczy ale oni pamiętają również to, że w siódmej klasie podstawówki puściłeś bąka na lekcji.
Po trzecie – jeśli nie byłeś na „jedynce” albo dobrych numerach takich jak 7, 13 albo na „ostatku”, to i tak miałeś niewielkie szanse na mandat. Z list świeżych ugrupowań na ogół wchodzą pierwsi. Powód – statystyczny wyborca nie wnika w życiorys a przede wszystkim w program kandydata na swojego reprezentanta. Decyzje podejmuje najczęściej nad kartą do głosowania a tam nie ma innych informacji niż numer i nazwisko. Wyborca ufa zatem partii, że na najlepszym miejscu wystawiła najlepszego kandydata, co nie zawsze musi być prawdą. Jeśli na kampanie przeznaczyłeś dużo pieniędzy, to jest szansa, że zapadłeś mu w pamięć. Gdy twój budżet był jednak niewielki, to prawdopodobnie przysporzyłeś głosów koledze z pozycji numer jeden. No chyba, że stałeś się obiektem wybitnej nagonki mediów na swoją skromną osobę lub umyślnie sprowokowałeś kilka skandali. Skoro jednak martwi cię słaby wynik, to tego nie zrobiłeś.
Wszystko to wzięte do kupy powinno cię jednak przekonać, że jako człowiek nieznany na swoim terenie i tak uzyskałeś dobry wynik, no chyba że nie przekroczył on w twoim przypadku liczby 89.
Powinieneś teraz szybko o kampanii zapomnieć, przejrzeć kalendarz nadchodzących wyborów i obmyślić strategię w których i jak dostać się na lepszą pozycję na liście a przede wszystkim jak zapaść wyborcom w pamięć.
Twórca największej niespodzianki w wyborach 2011, Janusz Palikot, na swoja rozpoznawalność pracował bardzo mocno przez ostatnich 5 lat w parlamencie. O wcześniejszych działaniach nie będę wspominał, bo to inna bajka. Ty nie będziesz miał aż takich możliwości ale przy odrobinie samozaparcia i kreatywności dasz sobie radę. Jeśli nie masz już teraz co najmniej dwóch pomysłów na nadchodzący rok udaj się do jakiegoś specjalisty od PR-u politycznego i potraktuj to jako inwestycję w przyszły sukces.
Najważniejsze jednak żebyś w partii z uśmiechem na ustach działał dalej, mocniej, ciężej. Zbyt wielu czeka na to żeby być na kolejnej liście właśnie na twoim miejscu.
PS. Jeśli twoja partia również nie dostała się do parlamentu, to zrzucasz całą winę na "góre" i nie masz żadnego problemu ... poza znalezieniem lepszej partii ;)
wtorek, 11 października 2011
Co zrobi tata?
Wybory, wybory i po wyborach. Społeczeństwo zrobiło swoje, stawiło się przy urnach, może nie tak licznie jak byśmy tego chcieli ale tragedii nie ma. W końcu niespełna 49% to wynik do jakiego zdążyliśmy się przyzwyczaić.
PKW liczyła znowu długo i zawile ale ostatecznie werdykt wydała. I teraz się dopiero zacznie …
Od wczorajszego wieczora nurtuje mnie pytanie: co bym zrobił na miejscu Donalda Tuska. Przyjmuję bowiem jako aksjomat, że to właśnie obecny premier otrzyma misję tworzenia nowego rządu.
No właśnie, i co zrobi Premier? W zasadzie nie musi zbyt wiele zmieniać, bo wynik wyborczy pozwala stworzyć nową-starą koalicję i wymieniając paru ministrów można kontynuować dotychczasową pracę. Tylko czy posiadanie przewagi 4 głosów nad opozycją, nawet tak mocno podzieloną jak obecna, to komfortowa sytuacja? A może by się jednak pokusić o rozszerzenie koalicji o Palikota? Oczywiście jeszcze wczoraj zarówno Tusk jak i Pawlak w mediach wykluczali taką ewentualność ale przecież w polityce działy się już nie takie rzeczy.
Jakkolwiek trójkąt, to figura geometrycznie mało stabilna, moralnie również na ogół potępiana ale zastanówmy się jakie mogłaby przynieś korzyści w nadchodzącej kadencji.
Moim zdaniem, to nie byłoby rozwiązanie złe. Dawałoby rządowi pewność w głosowaniach i w zasadzie wszelkie jego posunięcia sankcjonowało już w na Radzie Ministrów. Taka sytuacja w obliczu nadciągającej „drugiej fali kryzysu” byłaby bardzo komfortowa. Zakładam bowiem, że Donald Tusk nie schowa się przed odpowiedzialnością za przeprowadzenie „polskiej zielonej wyspy” przez wzburzone morze finansowych tarapatów. Raz się już udało ale czy w związku z tym optymizm może być dzisiaj większy?
Palikot jest może postrzegany jako „salonowy błazen” ale wchodząc do parlamentu z silnym mandatem wziął na siebie dużą odpowiedzialność. Wiele jego postulatów nie ma rewolucyjnego zabarwienia a ich realizacja zmieniłaby Polskę w państwo bardziej nowoczesne. Wiadomo, że każda koalicja zaczyna się od negocjacji a każda ze stron deklaruje się do ograniczenia realizacji swojego wyborczego programu. Na jak daleko idące ustępstwa zgodziłby się Palikot? Nie wiem ale moim zdaniem tylko wchodząc do rządu jest w stanie zrealizować cokolwiek z oferty jaką zaproponował wyborcom. Kto bowiem uwierzy po raz kolejny, że mimo wejścia do sejmu nie zrobił nic? Kto da się omamić tłumaczeniem, jak to było z komisją „Przyjazne Państwo”, że PO nie pozwalało na działanie? Teraz kilka milionów Polaków obserwuje Palikota jeszcze uważniej i jeśli liczy on na polityczną przyszłość, to musi pokazać efekty. Bez nich za cztery lata nie dostanie kolejnej szansy.
Politykowi z Lublina zarzuca się również, że ciągnie za sobą politycznych „świeżaków”. Zgoda ale przecież każdy z obecnych posłów kiedyś swoją karierę zaczynał. Posłowie Ruchu Palikota zaczynają z wysokiego „C” i zapewne mają świadomość, że bardzo wielu w Polsce czeka tylko na ich potknięcia i wybryki aby móc sobie z nich dworować. Osobiście znam kilkunastu z nich i wcale się tego nie obawiam. W zdecydowanej większości to ludzie, którzy chcą zmian i zrobią wszystko aby o nie walczyć. W granicach zdrowego rozsądku jednakże, jak na poważnych ludzi przystało.
Wracajmy jednak do koncepcji szerokiej koalicji. Sam Palikot wielokrotnie powtarzał, że jeśli będzie miał taką okazję, to do rządu zaproponuje niezależnych fachowców. Zakładając, że ławka lidera RP pokrywa się po części z zapleczem Platformy, nie ma obawy, że na ministerialnych stolcach zasiedliby ludzie nieznani i nieprzewidywalni.
Dodatkowym atutem takiego rozwiązania mogłaby być możliwość pokuszenia się o wprowadzenie kilku odważniejszych zmian w kraju. Premier zawsze bowiem będzie mógł się zasłonić koniecznością spełnienia umowy koalicyjnej a jednocześnie być ostatecznie ojcem sukcesu.
Są jednak również minusy wejścia Ruchu Palikota do koalicji. PSL nie będzie już jedynym ugrupowaniem mogącym szachować premiera i zbijającym kapitał na byciu niezbędnym.
Dużo poważniejszą przeszkodą może być wewnętrzna sytuacja w PO. W zasadzie do wczoraj nikt nie wyrażał się pozytywnie o możliwości zawarcia koalicji z Palikotem. Trudno sobie wyobrazić aby Schetyna przeszedł nad takim faktem do porządku dziennego. Nie wyobrażam sobie również Gowina muszącego przełykać taka pigułkę. Nawet Kidawa-Błońska, z nieodłącznym uśmiechem na ustach, nie patrzy przychylnym okiem na RP.
Czy Premier postawi jednak interes własnej partii ponad dobro kraju? Czy będzie chciał przypodobać się podskórnej opozycji w PO i zbić na tym osobisty kapitał? A może dzięki zaproszeniu Palikota do rządu zacznie generalne sprzątanie we własnym ugrupowaniu?
Nadchodzące dni pokażą z czym będziemy mieli do czynienia w nadchodzącej kadencji parlamentu i rządu. Nam pozostanie teraz jedynie obserwować i zapamiętywać, bo kolejne zadanie będziemy mieli do wykonania za cztery lata … przy urnach.
Dlaczego w swoim scenariusz u nie uwzględniłem PiS i SLD? Pierwsza formacja z wiadomych względów a druga? A z kim miałby Donald Tusk usiąść do rozmów? Z Napieralskim, który jest przewodniczącym a jakoby już nim nie był? Z Kaliszem, Piekarską a może z Olejniczakiem, bo nie wiadomo, które z nich obejmie schedę? A może z Millerem albo Kwaśniewskim? No właśnie.
PKW liczyła znowu długo i zawile ale ostatecznie werdykt wydała. I teraz się dopiero zacznie …
Od wczorajszego wieczora nurtuje mnie pytanie: co bym zrobił na miejscu Donalda Tuska. Przyjmuję bowiem jako aksjomat, że to właśnie obecny premier otrzyma misję tworzenia nowego rządu.
No właśnie, i co zrobi Premier? W zasadzie nie musi zbyt wiele zmieniać, bo wynik wyborczy pozwala stworzyć nową-starą koalicję i wymieniając paru ministrów można kontynuować dotychczasową pracę. Tylko czy posiadanie przewagi 4 głosów nad opozycją, nawet tak mocno podzieloną jak obecna, to komfortowa sytuacja? A może by się jednak pokusić o rozszerzenie koalicji o Palikota? Oczywiście jeszcze wczoraj zarówno Tusk jak i Pawlak w mediach wykluczali taką ewentualność ale przecież w polityce działy się już nie takie rzeczy.
Jakkolwiek trójkąt, to figura geometrycznie mało stabilna, moralnie również na ogół potępiana ale zastanówmy się jakie mogłaby przynieś korzyści w nadchodzącej kadencji.
Moim zdaniem, to nie byłoby rozwiązanie złe. Dawałoby rządowi pewność w głosowaniach i w zasadzie wszelkie jego posunięcia sankcjonowało już w na Radzie Ministrów. Taka sytuacja w obliczu nadciągającej „drugiej fali kryzysu” byłaby bardzo komfortowa. Zakładam bowiem, że Donald Tusk nie schowa się przed odpowiedzialnością za przeprowadzenie „polskiej zielonej wyspy” przez wzburzone morze finansowych tarapatów. Raz się już udało ale czy w związku z tym optymizm może być dzisiaj większy?
Palikot jest może postrzegany jako „salonowy błazen” ale wchodząc do parlamentu z silnym mandatem wziął na siebie dużą odpowiedzialność. Wiele jego postulatów nie ma rewolucyjnego zabarwienia a ich realizacja zmieniłaby Polskę w państwo bardziej nowoczesne. Wiadomo, że każda koalicja zaczyna się od negocjacji a każda ze stron deklaruje się do ograniczenia realizacji swojego wyborczego programu. Na jak daleko idące ustępstwa zgodziłby się Palikot? Nie wiem ale moim zdaniem tylko wchodząc do rządu jest w stanie zrealizować cokolwiek z oferty jaką zaproponował wyborcom. Kto bowiem uwierzy po raz kolejny, że mimo wejścia do sejmu nie zrobił nic? Kto da się omamić tłumaczeniem, jak to było z komisją „Przyjazne Państwo”, że PO nie pozwalało na działanie? Teraz kilka milionów Polaków obserwuje Palikota jeszcze uważniej i jeśli liczy on na polityczną przyszłość, to musi pokazać efekty. Bez nich za cztery lata nie dostanie kolejnej szansy.
Politykowi z Lublina zarzuca się również, że ciągnie za sobą politycznych „świeżaków”. Zgoda ale przecież każdy z obecnych posłów kiedyś swoją karierę zaczynał. Posłowie Ruchu Palikota zaczynają z wysokiego „C” i zapewne mają świadomość, że bardzo wielu w Polsce czeka tylko na ich potknięcia i wybryki aby móc sobie z nich dworować. Osobiście znam kilkunastu z nich i wcale się tego nie obawiam. W zdecydowanej większości to ludzie, którzy chcą zmian i zrobią wszystko aby o nie walczyć. W granicach zdrowego rozsądku jednakże, jak na poważnych ludzi przystało.
Wracajmy jednak do koncepcji szerokiej koalicji. Sam Palikot wielokrotnie powtarzał, że jeśli będzie miał taką okazję, to do rządu zaproponuje niezależnych fachowców. Zakładając, że ławka lidera RP pokrywa się po części z zapleczem Platformy, nie ma obawy, że na ministerialnych stolcach zasiedliby ludzie nieznani i nieprzewidywalni.
Dodatkowym atutem takiego rozwiązania mogłaby być możliwość pokuszenia się o wprowadzenie kilku odważniejszych zmian w kraju. Premier zawsze bowiem będzie mógł się zasłonić koniecznością spełnienia umowy koalicyjnej a jednocześnie być ostatecznie ojcem sukcesu.
Są jednak również minusy wejścia Ruchu Palikota do koalicji. PSL nie będzie już jedynym ugrupowaniem mogącym szachować premiera i zbijającym kapitał na byciu niezbędnym.
Dużo poważniejszą przeszkodą może być wewnętrzna sytuacja w PO. W zasadzie do wczoraj nikt nie wyrażał się pozytywnie o możliwości zawarcia koalicji z Palikotem. Trudno sobie wyobrazić aby Schetyna przeszedł nad takim faktem do porządku dziennego. Nie wyobrażam sobie również Gowina muszącego przełykać taka pigułkę. Nawet Kidawa-Błońska, z nieodłącznym uśmiechem na ustach, nie patrzy przychylnym okiem na RP.
Czy Premier postawi jednak interes własnej partii ponad dobro kraju? Czy będzie chciał przypodobać się podskórnej opozycji w PO i zbić na tym osobisty kapitał? A może dzięki zaproszeniu Palikota do rządu zacznie generalne sprzątanie we własnym ugrupowaniu?
Nadchodzące dni pokażą z czym będziemy mieli do czynienia w nadchodzącej kadencji parlamentu i rządu. Nam pozostanie teraz jedynie obserwować i zapamiętywać, bo kolejne zadanie będziemy mieli do wykonania za cztery lata … przy urnach.
Dlaczego w swoim scenariusz u nie uwzględniłem PiS i SLD? Pierwsza formacja z wiadomych względów a druga? A z kim miałby Donald Tusk usiąść do rozmów? Z Napieralskim, który jest przewodniczącym a jakoby już nim nie był? Z Kaliszem, Piekarską a może z Olejniczakiem, bo nie wiadomo, które z nich obejmie schedę? A może z Millerem albo Kwaśniewskim? No właśnie.
wtorek, 4 października 2011
Oddaj głos na ludzi z pasją
Dostaję ostatnio pytania "na kogo warto zagłosować w nadchodzących wyborach?".
Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu będę w tym miejscu przedstawiał sylwetki ludzi Ruchu Palikota, na których moim zdaniem warto oddać głos.
Post będzie zapewne kilkukrotnie zmieniany, więc po każdym uzupełnieniu będę go na nowo anonsował.
Ale do dzieła, bo czasu do ciszy wyborczej jest bardzo mało:
Okręg Wyborczy nr 1 (Legnica):
Przemysław Moszczyński (poz. 5) - świeży człowiek w polityce, otwarty światopoglądowo, bezkompromisowy i uparty.
http://przemyslawmoszczynski.pl/
http://www.azartsat.pl/index.php/rozmowa-tygodnia/2248-rozmowa-tygodnia-3-padziernika-2011
http://radiobolec.pl/ankiety/wybory-2011/
Okręg Wyborczy nr 3 (Wrocław):
Wincenty Elsner (poz. 1) - uczciwy, doświadczony i myślący człowiek, jeśli podejmuje wyzwanie to je realizuje - nie zważając na trudności.
http://www.wincentyelsner.pl/
Okręg Wyborczy nr 13 (Kraków):
Lucjan Masłowiec (poz. 2) - przedsiębiorca, myślący, uparty w dążeniu do celu.
http://www.lucjanmaslowiec.pl/
Okręg Wyborczy nr 17 (Radom):
Dariusz Pawlak (poz. 10) - 44 lata, wykształcenie wyższe, rehabilitant. Jego mottem jest Art. 1 Konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli." Jego główny cel to rozdział państwa i kościoła.
Okręg Wyborczy nr 21 (Opole):
Adam Kępiński (poz. 1) - młody, inteligentny, przebojowy socliberał, świetnie radzący sobie z mediami.
http://www.tvp.pl/opole/rozmowa/w-centrum-uwagi-wybory-2011/wideo/30-wrzesnia-2011-r-cz-1/5359875
Okręg Wyborczy nr 24 (Białystok):
Jolanta Andracka (poz. 4) - specjalista bankowości, ideowa, uczciwa i szczera, będzie walczyła o swoje ideały.
Okręg Wyborczy nr 27 (Bielsko Biała):
Artur Górczyński (poz. 1) - inteligentny, zaangażowany w dokonywanie zmian, z wielkim doświadczeniem jako pracownik socjalny.
http://kandydacidosejmu.pl/artur-gorczynski-1
Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu będę w tym miejscu przedstawiał sylwetki ludzi Ruchu Palikota, na których moim zdaniem warto oddać głos.
Post będzie zapewne kilkukrotnie zmieniany, więc po każdym uzupełnieniu będę go na nowo anonsował.
Ale do dzieła, bo czasu do ciszy wyborczej jest bardzo mało:
Okręg Wyborczy nr 1 (Legnica):
Przemysław Moszczyński (poz. 5) - świeży człowiek w polityce, otwarty światopoglądowo, bezkompromisowy i uparty.
http://przemyslawmoszczynski.pl/
http://www.azartsat.pl/index.php/rozmowa-tygodnia/2248-rozmowa-tygodnia-3-padziernika-2011
http://radiobolec.pl/ankiety/wybory-2011/
Okręg Wyborczy nr 3 (Wrocław):
Wincenty Elsner (poz. 1) - uczciwy, doświadczony i myślący człowiek, jeśli podejmuje wyzwanie to je realizuje - nie zważając na trudności.
http://www.wincentyelsner.pl/
Okręg Wyborczy nr 13 (Kraków):
Lucjan Masłowiec (poz. 2) - przedsiębiorca, myślący, uparty w dążeniu do celu.
http://www.lucjanmaslowiec.pl/
Okręg Wyborczy nr 17 (Radom):
Dariusz Pawlak (poz. 10) - 44 lata, wykształcenie wyższe, rehabilitant. Jego mottem jest Art. 1 Konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli." Jego główny cel to rozdział państwa i kościoła.
Okręg Wyborczy nr 21 (Opole):
Adam Kępiński (poz. 1) - młody, inteligentny, przebojowy socliberał, świetnie radzący sobie z mediami.
http://www.tvp.pl/opole/rozmowa/w-centrum-uwagi-wybory-2011/wideo/30-wrzesnia-2011-r-cz-1/5359875
Okręg Wyborczy nr 24 (Białystok):
Jolanta Andracka (poz. 4) - specjalista bankowości, ideowa, uczciwa i szczera, będzie walczyła o swoje ideały.
Okręg Wyborczy nr 27 (Bielsko Biała):
Artur Górczyński (poz. 1) - inteligentny, zaangażowany w dokonywanie zmian, z wielkim doświadczeniem jako pracownik socjalny.
http://kandydacidosejmu.pl/artur-gorczynski-1
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)